Dużego Cichego Kroniki Mikaszówki
Lato 1988
Lato 1989
Lato 1990
Lato 1991
Lato 1992
Lato 1993
Lato 1994
Lato 1995
Lato 1996
Lato 1997
Zakończenie 1
Lato 1998
Lato 1999
Lato 2000
Lato 2001
Lato 2002
Zakończenie 2
Literatura
do druku...
(1.57MB / 98str.)

WIERZBINY I

ROK 2001
Czyli kilka słów na temat...

 

Obóz w tym roku był na innym terenie koło Orzysza nad jeziorem. Zejście nad wodę było dokładnie w kierunku zachodnim, więc co wieczór można było obserwować przepiękne zachody słońca. Pewna innowacją były latryny przy drogach w formie szamb, do ich obsługi powstali tzw. "Lizolanci", mieli oni za zadanie dezynfekować latryny. W upalne dni wokół latryn unosił się wesoły smrodek. Jedna latryna była położona z dala w lesie, a stało się to za sprawą dh Andrzeja Skwarczyńskiego. Latryna ta nie była używana w ogóle, a wóz asenizacyjny miał spory problem aby tam dojechać. "Przyjaciele" Drużyna Andrzeja i tak wesoło zaminowała teren za "orlim gniazdem", gdzie obozowała. Oprócz harcerzy z X i 99 były jeszcze 109 "Avalon" i dwie kolonijki zuchowe "Egipt" i nasza "Podróżnicy" w składzie kadrowym: Justyna Krawiecka, Magda Lenczewska, Ola Kośka, Krzyś Goleń. Obrzędowość kolonijki "Podróżnicy". Obóz 109 jak zwykle poziom pionierki obozowej był wysoki, ale urządzenia w namiotach, raczej już nie zachwycały. Kolonijka zuchowa dh Edzia urządzona na Egipt biła na głowę wszystko co mogliśmy w życiu ujrzeć, kolumny, nauka alfabetu, piramida i wiele innych spraw opracowywanych przez cały rok, aby tylko kolonijka była super i zapięta na ostatni guzik.

Kuchnia była na dole w obniżeniu terenu gdzie można było pompować wodę z jeziora do mycia naczyń. pompowanie wody należało do Oboźnego zgrupowania czyli dh Lucia, potem zastąpiłem go ja. Był tam też taki tysiąc litrowy baniak na pomyje. Podczas repionierki próbowaliśmy go wyciągnąć i strasznie ciężko nam szło. Następnego dnia przyjechał pan z koparką i wyciągnął bez trudu wszystkie zbiorniki w ciągu 30 minut...

Obóz właściwy znajdował się na polanie w lesie. Miejsce miało spadek, więc w czasie deszczu ekipy szybko kopały odwodnienia z namiotów , bo jakoś wszystko pływało. Innym dziwną sytuacją był całkowity brak chrustu. Nie było go nigdzie. Przez setki lat obozowania harcerzy w tym miejscu wyzbierali oni wszystko, łącznie z niewielkimi krzaczkami.

W obóz 99wdh miał nazwę "Mały Obóz", a zastępy "Max ciułacze", Duchy Puszczy", "Driady", "W imię zasad", "Promyczki", "ZZOS", "SSSP", "ПOЩÓ"

Z kroniki obozowej można wyczytać:

01.07.01
"Pionierka i pierwszy deszcz, który szybko pokazał jak i gdzie gromadzi się woda. Na terenie obozu powstał szybko system rowków odwadniających namioty i przesyłających ją dalej.
Książka pracy kolonijki zuchowej 99 jest bardzo lakoniczna, ale wiemy, że tego dnia zaczęła się kolonijka lał deszcz i było troszkę słońca.

02.07.01
"Na pionierce cały czas padał deszcz, Mały Cichy zachorował na Anginę ropną, bo miał wszystkie rzeczy mokre łącznie ze śpiworem."
Zuchy budują wehikuł czasu...

03.07.01
"Pionierka trwa całą parą, wieczorem prezentacja zastępów i proporców .Najlepiej wypadł zastęp "W imię zasad" ze swoja scenka o elfach".
Pogoda mieszana słońce i deszcz.

04.07.01
"Pionierka trwa. Wszyscy maja ręce pełne roboty. W namiotach panuje jako taki porządek, lecz w obozie nadal jest chaos. Zastępy maja wykonać sobie totemy. Pod obozy muszą zrobić menażnik, podstawki na miski i drogowskazy ze śmiesznymi znakami. Każda drużyna ma oprócz tego coś innego do zbudowania. Aniołki Kaśki mają za zadani wykonać p. poż., zastęp "W imię zasad" musi zrobić bramę i tablice ogłoszeń. Podobóz przyjaźń ma maszt i boisko. Wieczorem myjemy się a następnie jest cisza nocna. Spać idą wszyscy oprócz warty i rady obozu."
Świeci słońce.

05.07.01
"ROZPOCZECIE >>MAŁEGO OBOZU<< (NARESZCIE)
"Był czwartek, wstaliśmy tak jak zawsze i poszliśmy się myć. Później wszyscy zajmowali się swoimi sprawami. W końcu poszliśmy na śniadanie niestety z radością wcześniej musieliśmy sprzątać śmieci po drodze. Gdy szliśmy na śniadanie było słonecznie. Gdy skończyliśmy śniadanie, poszliśmy pracować nad menażnikiem wiec,(?- przyp. Cichy), ale nie wszyscy mogli pracować nad menażnikiem, więc reszta zaczęła sprzątać wióry i inne śmieci. Po godzinie dh Kasia Kazała nam przebrać się w mundury ponieważ jest apel rozpoczynający obóz. Bardzo spodobał się nam apel. Na apelu dwóch chłopców zostało upomnianych, bo nie obudzili warty w nocy. Lecz niestety trwał krótko (apel - przyp. Cichy). Po apelu zaczęliśmy grę, w której trzeba było chodzić od obozu do obozu i opowiadać na pytania. Gra była bardzo ciekawa, ale nie za długa. Po zakończeniu gry mieliśmy zjeść podwieczorek. Niestety było za mało kasy na podwieczorek i poszliśmy na kolację. (Autentyczny cytat z kroniki nie ma tu żadnej ściemy :):):) - przyp. Cichy). Gdy skończyła się kolacja poszliśmy rozpalić ognisko i pośpiewać różne piosenki. Wszyscy się ucieszyli gdy skończyło się ognisko, bo dostaliśmy podwieczorek. W nocy poszliśmy podchodzić obóz X PKP. Częściowo udało się nam i tak zakończyliśmy ten dzień."
Zuchy mają przed obiadem grę terenową z Egiptem (sąsiednia kolonijka zuchowa) wieczorem na podsumowano otwarcie obozu i gry popołudniowej. Książka pracy milczy na temat nastroju zuchów w kwestii podwieczorku.

06.07.01
"Dzień ten od samego rana obfitował w wiele rozrywek - zarówno intelektualnych jak i >>fizycznych<< - przygotowanych dla mieszkańców grodu "Mały obóz". Skoro świt, wszyscy osadnicy udali się na zbiorowy obrzęd zwany >>gimnastyką<< Składał się on z niezbyt skomplikowanych aczkolwiek meczących popisów choreograficznych, prezentowanych przez wodzireja z błyszczącym amuletem na szyi. Po tym sprawiający, nieopisaną wręcz radość obrzędzie obywatele udali się stadnie do pobliskiej osady zwanej "Wierzbinami". Celem uzupełnienia zapasów nietrwałych dóbr materialnych. Najwytrwalsi dotarli ponoć nawet do samego "Orzysza". Kiedy już były pełne, a sakiewki puste, nasi kolonizatorzy zataczając się powrócili, w swoim mniemaniu zadowoleni, do >>Małego obozu<<. Tam na komendę wodzireja z błyszczącym dźwięcznym amuletem, będącym zapewne pewną odmiana fletu, udali się na zbiorową kąpiel w pobliskim akwenie. Po kąpieli przyszedł czas na posiłek, który >>pełne brzuchy<< niechętnie się udały. Po posiłku zwanym >>obiadem<< >>zdobywcy<< podzielili się na dwie grupy: pierwsza z nich udała się na masowe pranie prymitywnych wyrobów tekstylnych, druga zaś oddawała się w mniejszym gronie, kontynuować poranne popisy choreograficzne. >>wiecznie nienasyceni<< zjedli kolację i udali się na trening specyficznego sportu, którego zasad nie udało się, zarówno nam, jak i im poznać. Wymęczeni w ich mniemaniu udali się na nocny spoczynek, który obfitował w wiele atrakcji, takich jak: taniec z pontonem. Nie mogąc się już bardziej nadziwić tym obyczajom opuściliśmy w pokoju tę dziwną osadę" (Oktawiusz).

07.07.2001
Zuchy są w wiosce Dakotów. Świeci słońce.
W małym obozie odbywa się HAU -> Harcerska Akademia Umiejętności. Doświadczeni instruktorzy nauczyciele, oraz harcerze starsi prowadzili zajęcia ze sztuk i nauk obozowych. Taka Akademia trwała cały obóz i sam prowadziłem zajęcia ze zdobnictwa.

08.07.2001
Zuchy w Kościele, po południu porządki. Słońce potem deszcz.
Z kroniki obozowej: "Jest niedziela. Ósmy dzień obozu. Obudziliśmy się dość wcześnie, a mianowicie o 7.30. Bardzo zaspani podreptaliśmy na plac apelowy, aby powitać dzień ze skowronkiem. Nasz oboźny dh Spider zagwizdał przygotowanie do apelu, oraz porządki. Następnie odbył się apel i po rozmundurowaniu się podążyliśmy na śniadanie. Na śniadaniu byli harcerze e mundurach, lecz nie dlatego, że nie zdążyli się przebrać, ale dlatego, ale ze względu na wypad do kościoła. Po spałaszowaniu pysznego śniadanka wyruszyliśmy do Kościoła. W stronę Orzysza była piękna, słoneczna pogoda i szliśmy w bardzo miłej atmosferze wszystkich harcerskich wycieczek i rajdów. Dotarliśmy na miejsce i utargowaliśmy z dh. Małym Cichym możliwość pójścia do sklepu po mszy. Niestety trochę się spóźniliśmy. Wnętrze kościoła było bardzo kameralne. Ołtarz znajdował się naprzeciwko wyjścia. Jego główną ozdobą były piękne rzeźby, a jedną z nich była postać Maryi. W tym czasie nasi znajomi, którzy pozostali w obozie, bawili się na kąpielisku, a niektórzy grali w siatkówkę, lub inne ciekawe gry. Kiedy msza w kościele dobiegła końca podążyliśmy do sklepu i do najsmaczniejszej lodziarni w mieście. W trakcie drogi powrotnej zaczął padać deszcz, zaś po kilku minutach mały deszczyk przerodził się w ulewę. Na szczęście kiedy przebyliśmy już 3 drogi w tym deszczu podjechał po nas bus dh Komendanta, prowadzony przez pana zaopatrzeniowca. Po kłótni, kto ma iść, a kto jechać, rozpoczęła się podróż. Niektórzy siedzieli na siedzeniach inni stali, a jeszcze inni jechali w bagażniku. Głowy tych ostatnich były poobijane i całe w guzach ponieważ na wertepach wszyscy podskakiwali pod sufit. Po powrocie do obozu zajęliśmy się suszeniem mokrych mundurów i innych rzeczy potrzebnych na wycieczkę. Kiedy już wszyscy się wysuszyli przyszedł czas na obiad. Był nawet całkiem smaczny. Po obiedzie odbyła się cisza poobiednia, a po niej druga tura zajęć z HAU. (...) Po kilku długich godzinach, przyszła kolej na kolacje, która też była smaczna. Kiedy spałaszowaliśmy ostatni dzienny posiłek podreptaliśmy na kąpielisko, aby porządnie się umyć. Następnie pożegnaliśmy dzień ze skowronkiem i poszliśmy wcześniej spać w związku z wcześniejszą woda (? - przyp. Autor) i szybkim wyjazdem dh Komendanta. Ten dzień można zaliczyć do bardzo miłych i udanych a jedyną jego wadą był deszcz. Poza tym było super !!!".
W tym miejscu można znaleźć w kronice wzmiankę o "Wielkiej bitwie na fasolkę". Nie wiadomo kiedy i w jakich okolicznościach się odbyła. A oto krótki jej opis przytoczony za kroniką: "Pamiętajcie -> zagonienie małych chłopców do obierania fasolki nie musi wcale zakończyć się szczęśliwie (pysznym obiadkiem). Kiedy zastęp "Puszczyduchy" wraz z Max Ciułaczami" oraz z Kasią Wojdyną zabiera się do czegoś efekt może być dwojaki. W tym przypadku straciliśmy połowę pysznej fasolki szparagowej !!! Bitwa była zacięta, szkody znośne, nikt nie odniósł poważniejszych ran. Druhna drużynowa, która przyczyniła się do wojny, z uśmiechem na ustach przerwała zażartą walkę. Do dziś możemy w kieszeniach odnaleźć ziarenka fasolki szparagowej..."

09.07.2001
Zuchy poznawały mit o powstaniu Japonii. Po południu pranie i turniej piłki nożnej na, którym Ola Kośka kontuzjowała się w nogę i potem poruszała się wspomagana przez gipsowy pancerzyk ... kuśtyk... kuśtyk... kuśtyk...
Przed śniadaniem było powitanie ze skowronkiem, które prowadzili ZZOS. Po śniadaniu był HAU. Była to ostatnia edycja semestru tych zajęć. Po obiedzie miały się odbyć pokazy tego co grupy się nauczyły. Po obiedzie przyjechała Magda Osińska i kolega Cichego Wiktor. Następnie odbył się pokazowy apel i musztra artystyczna. Potem samarytanka pokazała co umie, aż w końcu nadeszła pora kolacji. Po posiłku dziewczyny poszły się myć do parnika a chłopcy do jeziora. Gdy wszyscy wrócili odbyło się pożegnanie dnia. Jak zawsze o dziesiątej była cisza nocna".

11.07.2001
"Jedenasty dzień obozu zapowiadał się bardzo przyjemnie. Adepci HAU-u otrzymali już upragnione sprawności za pierwszą turę zajęć i z zapałem czekali na drugą, by zdobyć kolejne sprawności. Do wyboru mieli pionierkę (kontynuacje), terenoznawstwo (też kontynuują), zdobnictwo, sygnalizacja oraz zaradność życiowa (>>sobieradek<< lub >>Mistrz Igły<<) Wszyscy byli także zadowoleni z gry terenowej planowanej na popołudnie. Cały obóz dzielił się na 4 grupy / oddziały i tylko kilku żandarmów niemieckich. Celem gry było wysadzenie mostu w Prusach Wschodnich. Oczywiście po całym terenie chodzili opisani niżej żandarmi w składzie :Spider, Oktawiusz, i Michał Górka. Gdy złapali on oddział aliantów (grupka harcerzy) przeszukiwali ją w poszukiwaniu ładunków wybuchowych tzn. Szyszek i patyków, a następnie łupy utylizowali. Można było ich przekonać do swojej racji pokazując KEINNKARTE-ę, którą można było sobie >>wyrobić<< u dh Cichego (Spider je darł z rozkoszą mówiąc >>Nein, Nein, Nein" i kręcąc głową) gdy zaczął padać deszcz zastał nas wszystkie grupy w połowie drogi i wszyscy zmokli na jednym z największych deszczy podczas naszego pobytu w Wierzbinach."

12.07.2001
"Dzień dwunasty.
Rodacy, Obywatele, Druhny i Druhowie!
Te ściśle tajne akta dotyczą dnia 12 lipca 2001 roku. Odbyła się wtedy wielka gra "O jeden most za daleko". Celem gry było zdobycie i wysadzenie okupowanego przez Niemców mostu łączącego Wyspę Róż z lądem. Patrole żandarmerii wyłapywały grupy naszych partyzantów. Pierwszym zadaniem bojówek było przygotowanie materiałów wybuchowych, których zapalnikami były specjalnie selekcjonowane korzenie. Następnie udawano się po prowiant. Niestety hitlerowcy sfałszowali mapy, wiec grupy mieli dodatkowe zadanie - odnaleźć punkt. Po zdobyciu zaopatrzenia udano się po przepustki, dzięki którym żandarmeria nie rozstrzeliwała na miejscu - tylko je zabierała. MOSTU NIE UDAŁO SIĘ WYSADZIĆ NA CZAS. Być może było to spowodowane tym, że żandarmeria była bardzo liczna i miała duży zasób ludzi z miejscowych voksdeutsch - ów. Po nieudanej misji udano się na obiad, po którym odbyła się HAU - Harcerska Akademia Umiejętności, na której to zdobywaliśmy nowe sprawności."

Wiadomo, że mniej więcej w okolicy 16-17.07 odbył się biwak w Mikaszówce, gdzie byli już Migdał z Leszkiem. Na tymże biwaku szeroko i szczególnie otrząsano parę osób, niestety twarze są zamazane ciastem, błotem i innymi płynami :):):). Odbyły się tam też nocne rajdy busem na orientację a Paweł Rycaj musiał nieźle zdenerwować Magdę Cieślak, bo opis zdarzeń przewija się ze trzy razy w samej tylko kronice...


Tu urywa się zapis w książce pracy i można się tylko domyślać, że kolonijka trwała do 14.07.2001. Ze swej strony mogę podać, że programowo było nie źle i dziewczyny +Krzyś poradziły sobie z tematem, ale miałem dużo zastrzeżeń do porządku na terenie.

Osobiście na obóz pojechałem z Anią Matysiak Autokarem z dworca Stadion gdzieś w okolicach 13.07. Przez cztery dni prowadziliśmy zajęcia dla dzieci, gry i ogniska, gawędy itp.. Sam obóz trzymał się dobrze choć widać było braki w kadrze, po prostu mój brat i Dh Jarek nie mogli być wszędzie. Oprócz nas była jeszcze kolonia zuchowa Edka, obóz 109 i X. Z fajniejszych anegdotek obozowych to mój brat kazał chłopakom myć się w jeziorze tak aby nie wchodzili do wody głębiej niż do kolan Spidera, Spider ukląkł na brzegu...
Jak to zwykle na obozach bywa pojawili się obozowi playboye:
-- pierwszym z nich był mój brat, który jako student podrywał panienki na inteligencję, wiadomo młode laski lecą na studenta.
-- drugim konkurentem był Skwara, dziewiętnastoletni koleś z mięśniami jak stal, wiadomo młode laski lecą na mięśnie.
-- trzeci był nie kto inny jak czternastoletni Krzyś Goleń, który z fryzem i wzrokiem Rudolfa Walentino, przytulał i mówił cyt.: "Tak wiem, oni są źli", albo "wiem oni nie powinni tak mówić," albo "wiem, że to boli" itp. Wiadomo młode laski lecą na kolesi, którzy potrafią wysłuchać... Krzyś został po kolonii zuchowej i mieszkał w Zgrupowaniu. Miał przykazane aby o 23 był już w swoim namiocie. No i był a z kim bywał , to już inna kwestia...
-- był też kolega Grzesia niejaki Wiktor, punk, on stosował metodę na głupotę, wiadomo młode laski lubią kolesi bez zasad...( potrafił on pójść do piguły i poprosić ją o 23 aspiryny, bo akurat bolała go głowa)
-- ja też miałbym szansę bo nagle laski odkryły, że znam Nowego, kolesia z dredami, no i mieszkam z nim w zgrup owaniu.

Z fajniejszych działań to przez jeden dzień nie było Komendanta zgrupowania Dębika i ja go zastępowałem, właśnie wtedy przyjechała wizytacja z Chorągwi, to były straszne cztery godziny wizytacji gdzie ja i po części Dh Jarek musieliśmy odpowiadać na dziwne pytania. Dębik powiedział, że da mi ksywę Piskorz, bo w czasie wizytacji wiłem się jak mogłem. Jedna z druhen, pracownica Urzędu skarbowego, działu kontroli i rewizji zaczęła sprawdzać finanse... nawet Dh Jarek się poddał. Wiadomo, że po obozie na spokojnie się niektóre sprawy prostuje, a niektóre naciąga. Najbardziej w umyśle utkwiła mi wizyta w obozie Skwary i Brata. O wizytacje tam byłem spokojny, bo często widywałem jak Brat uzupełnia książkę pracy. Jednak nie mieli podpisanych regulaminów. Takiej ściemy jaką robili przez dwadzieścia minut to już dawno nie widziałem. Oczywiście ku uciesze gawiedzi i komisji chorągwianej nie znaleźli...

Inną przygodę mieliśmy a Adasiem Pacą zanim wyjechał. Otóż pewnego dnia szliśmy sobie, z Luciem, po drodze obozowej, gdy zobaczyliśmy Adasia, który zamiast na zajęciach siedział w krzakach jagód za kolonią zuchowa Edka. "Druhu czy druh wie jaki tu są pyszne jagody?" - spytał Adaś. "Wiemy, wiemy - odpowiedzieliśmy - hodowane na ludzkim moczu..." Jak on pluł tego nie da się opisać, pewnie do dziś nie wziął żadnej jagody do ust.

Na tym obozie po raz ostatni prowadziłem festiwal. Zbudowałem dekorację i potem z Marcinem B. poprowadziliśmy konferansjerkę. Festiwal się wszystkim podobał.

Warto też napisać, że cały przez cały obóz działał dziennik telewizyjny, który odbywał się na tle zachodzącego słońca nad jeziorem.

Pewnego dnia przez bramę wszedł pół nagi Nowy z derdami na czaszce i świat od razu nabrał rumieńców. Z Nowym Głównie zajęliśmy się pakowaniem sprzętu do stodoły na miejscu. Najpierw trzeba było wszystko co tam było ułożyć na nowo a potem jeszcze upchnąć resztę. Dh Lewandowska zażyczyła sobie aby rozmontować takie metalowe regały, które były zrobione na stałe. Na nic się zdały nasze tłumaczenia, miały być w kawałkach i już. Nowy wziął metalową poprzeczkę i rozmontował je metodą na "Wektor". Pierwszy raz w życiu widziałem jak można było zgiąć stalową poprzeczkę do kanadyjki. Inną sprawą było to, że z obozu Skwary najcięższe wyposażenie nosiły takie małe dziewczynki, Sam Skwara zajął się sprzątaniem liści, bardzo mnie to bawiło.

Na ostatnią noc przyjechał Marcin B. Aby pomóc, odebraliśmy go samochodem z jakiegoś dworca kolejowego gdzieś strasznie daleko. Podczas repionierki pojawił się Sanepid co przysporzyło nam tylko problemów i dość zabawnych sytuacji, bo np. nie było już magazynu żywnościowego do kontroli itp. Sam wyjazd opóźnił się z winy 109 i zamiast rano cały obóz 21.07 wyjechał koło 15. Ja wróciłem samochodem z Dębikiem.

Ten obóz charakteryzował się też tropikalnymi burzami co wszystko zalewały. Tam na miejscu była taka burza, że czułem się jak mała mróweczka na wielkim trawniku, po prostu wiał taki wiatr, że drzewa zachowywały się jak trawa, a pioruny biły często i dość gęsto. Spojrzeliśmy się w niebo z Nowym i poszliśmy spać z myślą, że jak się jakiś świerk zwali na nasz namiot to się będziemy wtedy martwić..

W czasie obozu dojechali do nas w odwiedziny Konrad i Marcin, jechali 256 km, na raz, na rowerkach, duży wyczyn.

 
   

Następny Obóz