Obóz w tym roku był na innym terenie
koło Orzysza nad jeziorem. Zejście nad wodę było dokładnie w kierunku
zachodnim, więc co wieczór można było obserwować przepiękne zachody
słońca. Pewna innowacją były latryny przy drogach w formie szamb,
do ich obsługi powstali tzw. "Lizolanci", mieli oni za
zadanie dezynfekować latryny. W upalne dni wokół latryn unosił się
wesoły smrodek. Jedna latryna była położona z dala w lesie, a stało
się to za sprawą dh Andrzeja Skwarczyńskiego. Latryna ta nie była
używana w ogóle, a wóz asenizacyjny miał spory problem aby tam dojechać.
"Przyjaciele" Drużyna Andrzeja i tak wesoło zaminowała
teren za "orlim gniazdem", gdzie obozowała. Oprócz harcerzy
z X i 99 były jeszcze 109 "Avalon" i dwie kolonijki zuchowe
"Egipt" i nasza "Podróżnicy" w składzie kadrowym:
Justyna Krawiecka, Magda Lenczewska, Ola Kośka, Krzyś Goleń. Obrzędowość
kolonijki "Podróżnicy". Obóz 109 jak zwykle poziom pionierki
obozowej był wysoki, ale urządzenia w namiotach, raczej już nie
zachwycały. Kolonijka zuchowa dh Edzia urządzona na Egipt biła na
głowę wszystko co mogliśmy w życiu ujrzeć, kolumny, nauka alfabetu,
piramida i wiele innych spraw opracowywanych przez cały rok, aby
tylko kolonijka była super i zapięta na ostatni guzik.
Kuchnia była na dole w obniżeniu terenu gdzie można
było pompować wodę z jeziora do mycia naczyń. pompowanie wody należało
do Oboźnego zgrupowania czyli dh Lucia, potem zastąpiłem go ja.
Był tam też taki tysiąc litrowy baniak na pomyje. Podczas repionierki
próbowaliśmy go wyciągnąć i strasznie ciężko nam szło. Następnego
dnia przyjechał pan z koparką i wyciągnął bez trudu wszystkie zbiorniki
w ciągu 30 minut...
Obóz właściwy znajdował się na polanie w lesie.
Miejsce miało spadek, więc w czasie deszczu ekipy szybko kopały
odwodnienia z namiotów , bo jakoś wszystko pływało. Innym dziwną
sytuacją był całkowity brak chrustu. Nie było go nigdzie. Przez
setki lat obozowania harcerzy w tym miejscu wyzbierali oni wszystko,
łącznie z niewielkimi krzaczkami.
W obóz 99wdh miał nazwę "Mały Obóz", a
zastępy "Max ciułacze", Duchy Puszczy", "Driady",
"W imię zasad", "Promyczki", "ZZOS",
"SSSP", "ПOЩÓ"
Z kroniki obozowej można wyczytać:
01.07.01
"Pionierka i pierwszy deszcz, który szybko pokazał jak i gdzie
gromadzi się woda. Na terenie obozu powstał szybko system rowków
odwadniających namioty i przesyłających ją dalej.
Książka pracy kolonijki zuchowej 99 jest bardzo lakoniczna, ale
wiemy, że tego dnia zaczęła się kolonijka lał deszcz i było troszkę
słońca.
02.07.01
"Na pionierce cały czas padał deszcz, Mały Cichy zachorował
na Anginę ropną, bo miał wszystkie rzeczy mokre łącznie ze śpiworem."
Zuchy budują wehikuł czasu...
03.07.01
"Pionierka trwa całą parą, wieczorem prezentacja zastępów i
proporców .Najlepiej wypadł zastęp "W imię zasad" ze swoja
scenka o elfach".
Pogoda mieszana słońce i deszcz.
04.07.01
"Pionierka trwa. Wszyscy maja ręce pełne roboty. W namiotach
panuje jako taki porządek, lecz w obozie nadal jest chaos. Zastępy
maja wykonać sobie totemy. Pod obozy muszą zrobić menażnik, podstawki
na miski i drogowskazy ze śmiesznymi znakami. Każda drużyna ma oprócz
tego coś innego do zbudowania. Aniołki Kaśki mają za zadani wykonać
p. poż., zastęp "W imię zasad" musi zrobić bramę i tablice
ogłoszeń. Podobóz przyjaźń ma maszt i boisko. Wieczorem myjemy się
a następnie jest cisza nocna. Spać idą wszyscy oprócz warty i rady
obozu."
Świeci słońce.
05.07.01
"ROZPOCZECIE >>MAŁEGO OBOZU<< (NARESZCIE)
"Był czwartek, wstaliśmy tak jak zawsze i poszliśmy się myć.
Później wszyscy zajmowali się swoimi sprawami. W końcu poszliśmy
na śniadanie niestety z radością wcześniej musieliśmy sprzątać śmieci
po drodze. Gdy szliśmy na śniadanie było słonecznie. Gdy skończyliśmy
śniadanie, poszliśmy pracować nad menażnikiem wiec,(?- przyp. Cichy),
ale nie wszyscy mogli pracować nad menażnikiem, więc reszta zaczęła
sprzątać wióry i inne śmieci. Po godzinie dh Kasia Kazała nam przebrać
się w mundury ponieważ jest apel rozpoczynający obóz. Bardzo spodobał
się nam apel. Na apelu dwóch chłopców zostało upomnianych, bo nie
obudzili warty w nocy. Lecz niestety trwał krótko (apel - przyp.
Cichy). Po apelu zaczęliśmy grę, w której trzeba było chodzić od
obozu do obozu i opowiadać na pytania. Gra była bardzo ciekawa,
ale nie za długa. Po zakończeniu gry mieliśmy zjeść podwieczorek.
Niestety było za mało kasy na podwieczorek i poszliśmy na kolację.
(Autentyczny cytat z kroniki nie ma tu żadnej ściemy :):):) - przyp.
Cichy). Gdy skończyła się kolacja poszliśmy rozpalić ognisko i pośpiewać
różne piosenki. Wszyscy się ucieszyli gdy skończyło się ognisko,
bo dostaliśmy podwieczorek. W nocy poszliśmy podchodzić obóz X PKP.
Częściowo udało się nam i tak zakończyliśmy ten dzień."
Zuchy mają przed obiadem grę terenową z Egiptem (sąsiednia kolonijka
zuchowa) wieczorem na podsumowano otwarcie obozu i gry popołudniowej.
Książka pracy milczy na temat nastroju zuchów w kwestii podwieczorku.
06.07.01
"Dzień ten od samego rana obfitował w wiele rozrywek - zarówno
intelektualnych jak i >>fizycznych<< - przygotowanych
dla mieszkańców grodu "Mały obóz". Skoro świt, wszyscy
osadnicy udali się na zbiorowy obrzęd zwany >>gimnastyką<<
Składał się on z niezbyt skomplikowanych aczkolwiek meczących popisów
choreograficznych, prezentowanych przez wodzireja z błyszczącym
amuletem na szyi. Po tym sprawiający, nieopisaną wręcz radość obrzędzie
obywatele udali się stadnie do pobliskiej osady zwanej "Wierzbinami".
Celem uzupełnienia zapasów nietrwałych dóbr materialnych. Najwytrwalsi
dotarli ponoć nawet do samego "Orzysza". Kiedy już były
pełne, a sakiewki puste, nasi kolonizatorzy zataczając się powrócili,
w swoim mniemaniu zadowoleni, do >>Małego obozu<<. Tam
na komendę wodzireja z błyszczącym dźwięcznym amuletem, będącym
zapewne pewną odmiana fletu, udali się na zbiorową kąpiel w pobliskim
akwenie. Po kąpieli przyszedł czas na posiłek, który >>pełne
brzuchy<< niechętnie się udały. Po posiłku zwanym >>obiadem<<
>>zdobywcy<< podzielili się na dwie grupy: pierwsza
z nich udała się na masowe pranie prymitywnych wyrobów tekstylnych,
druga zaś oddawała się w mniejszym gronie, kontynuować poranne popisy
choreograficzne. >>wiecznie nienasyceni<< zjedli kolację
i udali się na trening specyficznego sportu, którego zasad nie udało
się, zarówno nam, jak i im poznać. Wymęczeni w ich mniemaniu udali
się na nocny spoczynek, który obfitował w wiele atrakcji, takich
jak: taniec z pontonem. Nie mogąc się już bardziej nadziwić tym
obyczajom opuściliśmy w pokoju tę dziwną osadę" (Oktawiusz).
07.07.2001
Zuchy są w wiosce Dakotów. Świeci słońce.
W małym obozie odbywa się HAU -> Harcerska Akademia Umiejętności.
Doświadczeni instruktorzy nauczyciele, oraz harcerze starsi prowadzili
zajęcia ze sztuk i nauk obozowych. Taka Akademia trwała cały obóz
i sam prowadziłem zajęcia ze zdobnictwa.
08.07.2001
Zuchy w Kościele, po południu porządki. Słońce potem deszcz.
Z kroniki obozowej: "Jest niedziela. Ósmy dzień obozu. Obudziliśmy
się dość wcześnie, a mianowicie o 7.30. Bardzo zaspani podreptaliśmy
na plac apelowy, aby powitać dzień ze skowronkiem. Nasz oboźny dh
Spider zagwizdał przygotowanie do apelu, oraz porządki. Następnie
odbył się apel i po rozmundurowaniu się podążyliśmy na śniadanie.
Na śniadaniu byli harcerze e mundurach, lecz nie dlatego, że nie
zdążyli się przebrać, ale dlatego, ale ze względu na wypad do kościoła.
Po spałaszowaniu pysznego śniadanka wyruszyliśmy do Kościoła. W
stronę Orzysza była piękna, słoneczna pogoda i szliśmy w bardzo
miłej atmosferze wszystkich harcerskich wycieczek i rajdów. Dotarliśmy
na miejsce i utargowaliśmy z dh. Małym Cichym możliwość pójścia
do sklepu po mszy. Niestety trochę się spóźniliśmy. Wnętrze kościoła
było bardzo kameralne. Ołtarz znajdował się naprzeciwko wyjścia.
Jego główną ozdobą były piękne rzeźby, a jedną z nich była postać
Maryi. W tym czasie nasi znajomi, którzy pozostali w obozie, bawili
się na kąpielisku, a niektórzy grali w siatkówkę, lub inne ciekawe
gry. Kiedy msza w kościele dobiegła końca podążyliśmy do sklepu
i do najsmaczniejszej lodziarni w mieście. W trakcie drogi powrotnej
zaczął padać deszcz, zaś po kilku minutach mały deszczyk przerodził
się w ulewę. Na szczęście kiedy przebyliśmy już 3 drogi w tym deszczu
podjechał po nas bus dh Komendanta, prowadzony przez pana zaopatrzeniowca.
Po kłótni, kto ma iść, a kto jechać, rozpoczęła się podróż. Niektórzy
siedzieli na siedzeniach inni stali, a jeszcze inni jechali w bagażniku.
Głowy tych ostatnich były poobijane i całe w guzach ponieważ na
wertepach wszyscy podskakiwali pod sufit. Po powrocie do obozu zajęliśmy
się suszeniem mokrych mundurów i innych rzeczy potrzebnych na wycieczkę.
Kiedy już wszyscy się wysuszyli przyszedł czas na obiad. Był nawet
całkiem smaczny. Po obiedzie odbyła się cisza poobiednia, a po niej
druga tura zajęć z HAU. (...) Po kilku długich godzinach, przyszła
kolej na kolacje, która też była smaczna. Kiedy spałaszowaliśmy
ostatni dzienny posiłek podreptaliśmy na kąpielisko, aby porządnie
się umyć. Następnie pożegnaliśmy dzień ze skowronkiem i poszliśmy
wcześniej spać w związku z wcześniejszą woda (? - przyp. Autor)
i szybkim wyjazdem dh Komendanta. Ten dzień można zaliczyć do bardzo
miłych i udanych a jedyną jego wadą był deszcz. Poza tym było super
!!!".
W tym miejscu można znaleźć w kronice wzmiankę o "Wielkiej
bitwie na fasolkę". Nie wiadomo kiedy i w jakich okolicznościach
się odbyła. A oto krótki jej opis przytoczony za kroniką: "Pamiętajcie
-> zagonienie małych chłopców do obierania fasolki nie musi wcale
zakończyć się szczęśliwie (pysznym obiadkiem). Kiedy zastęp "Puszczyduchy"
wraz z Max Ciułaczami" oraz z Kasią Wojdyną zabiera się do
czegoś efekt może być dwojaki. W tym przypadku straciliśmy połowę
pysznej fasolki szparagowej !!! Bitwa była zacięta, szkody znośne,
nikt nie odniósł poważniejszych ran. Druhna drużynowa, która przyczyniła
się do wojny, z uśmiechem na ustach przerwała zażartą walkę. Do
dziś możemy w kieszeniach odnaleźć ziarenka fasolki szparagowej..."
09.07.2001
Zuchy poznawały mit o powstaniu Japonii. Po południu pranie i turniej
piłki nożnej na, którym Ola Kośka kontuzjowała się w nogę i potem
poruszała się wspomagana przez gipsowy pancerzyk ... kuśtyk... kuśtyk...
kuśtyk...
Przed śniadaniem było powitanie ze skowronkiem, które prowadzili
ZZOS. Po śniadaniu był HAU. Była to ostatnia edycja semestru tych
zajęć. Po obiedzie miały się odbyć pokazy tego co grupy się nauczyły.
Po obiedzie przyjechała Magda Osińska i kolega Cichego Wiktor. Następnie
odbył się pokazowy apel i musztra artystyczna. Potem samarytanka
pokazała co umie, aż w końcu nadeszła pora kolacji. Po posiłku dziewczyny
poszły się myć do parnika a chłopcy do jeziora. Gdy wszyscy wrócili
odbyło się pożegnanie dnia. Jak zawsze o dziesiątej była cisza nocna".
11.07.2001
"Jedenasty dzień obozu zapowiadał się bardzo przyjemnie. Adepci
HAU-u otrzymali już upragnione sprawności za pierwszą turę zajęć
i z zapałem czekali na drugą, by zdobyć kolejne sprawności. Do wyboru
mieli pionierkę (kontynuacje), terenoznawstwo (też kontynuują),
zdobnictwo, sygnalizacja oraz zaradność życiowa (>>sobieradek<<
lub >>Mistrz Igły<<) Wszyscy byli także zadowoleni z
gry terenowej planowanej na popołudnie. Cały obóz dzielił się na
4 grupy / oddziały i tylko kilku żandarmów niemieckich. Celem gry
było wysadzenie mostu w Prusach Wschodnich. Oczywiście po całym
terenie chodzili opisani niżej żandarmi w składzie :Spider, Oktawiusz,
i Michał Górka. Gdy złapali on oddział aliantów (grupka harcerzy)
przeszukiwali ją w poszukiwaniu ładunków wybuchowych tzn. Szyszek
i patyków, a następnie łupy utylizowali. Można było ich przekonać
do swojej racji pokazując KEINNKARTE-ę, którą można było sobie >>wyrobić<<
u dh Cichego (Spider je darł z rozkoszą mówiąc >>Nein, Nein,
Nein" i kręcąc głową) gdy zaczął padać deszcz zastał nas wszystkie
grupy w połowie drogi i wszyscy zmokli na jednym z największych
deszczy podczas naszego pobytu w Wierzbinach."
12.07.2001
"Dzień dwunasty.
Rodacy, Obywatele, Druhny i Druhowie!
Te ściśle tajne akta dotyczą dnia 12 lipca 2001 roku. Odbyła się
wtedy wielka gra "O jeden most za daleko". Celem gry było
zdobycie i wysadzenie okupowanego przez Niemców mostu łączącego
Wyspę Róż z lądem. Patrole żandarmerii wyłapywały grupy naszych
partyzantów. Pierwszym zadaniem bojówek było przygotowanie materiałów
wybuchowych, których zapalnikami były specjalnie selekcjonowane
korzenie. Następnie udawano się po prowiant. Niestety hitlerowcy
sfałszowali mapy, wiec grupy mieli dodatkowe zadanie - odnaleźć
punkt. Po zdobyciu zaopatrzenia udano się po przepustki, dzięki
którym żandarmeria nie rozstrzeliwała na miejscu - tylko je zabierała.
MOSTU NIE UDAŁO SIĘ WYSADZIĆ NA CZAS. Być może było to spowodowane
tym, że żandarmeria była bardzo liczna i miała duży zasób ludzi
z miejscowych voksdeutsch - ów. Po nieudanej misji udano się na
obiad, po którym odbyła się HAU - Harcerska Akademia Umiejętności,
na której to zdobywaliśmy nowe sprawności."
Wiadomo, że mniej więcej w okolicy 16-17.07 odbył
się biwak w Mikaszówce, gdzie byli już Migdał z Leszkiem. Na tymże
biwaku szeroko i szczególnie otrząsano parę osób, niestety twarze
są zamazane ciastem, błotem i innymi płynami :):):). Odbyły się
tam też nocne rajdy busem na orientację a Paweł Rycaj musiał nieźle
zdenerwować Magdę Cieślak, bo opis zdarzeń przewija się ze trzy
razy w samej tylko kronice...
Tu urywa się zapis w książce pracy i można się tylko domyślać, że
kolonijka trwała do 14.07.2001. Ze swej strony mogę podać, że programowo
było nie źle i dziewczyny +Krzyś poradziły sobie z tematem, ale
miałem dużo zastrzeżeń do porządku na terenie.
Osobiście na obóz pojechałem z Anią Matysiak Autokarem
z dworca Stadion gdzieś w okolicach 13.07. Przez cztery dni prowadziliśmy
zajęcia dla dzieci, gry i ogniska, gawędy itp.. Sam obóz trzymał
się dobrze choć widać było braki w kadrze, po prostu mój brat i
Dh Jarek nie mogli być wszędzie. Oprócz nas była jeszcze kolonia
zuchowa Edka, obóz 109 i X. Z fajniejszych anegdotek obozowych to
mój brat kazał chłopakom myć się w jeziorze tak aby nie wchodzili
do wody głębiej niż do kolan Spidera, Spider ukląkł na brzegu...
Jak to zwykle na obozach bywa pojawili się obozowi playboye:
-- pierwszym z nich był mój brat, który jako student podrywał panienki
na inteligencję, wiadomo młode laski lecą na studenta.
-- drugim konkurentem był Skwara, dziewiętnastoletni koleś z mięśniami
jak stal, wiadomo młode laski lecą na mięśnie.
-- trzeci był nie kto inny jak czternastoletni Krzyś Goleń, który
z fryzem i wzrokiem Rudolfa Walentino, przytulał i mówił cyt.: "Tak
wiem, oni są źli", albo "wiem oni nie powinni tak mówić,"
albo "wiem, że to boli" itp. Wiadomo młode laski lecą
na kolesi, którzy potrafią wysłuchać... Krzyś został po kolonii
zuchowej i mieszkał w Zgrupowaniu. Miał przykazane aby o 23 był
już w swoim namiocie. No i był a z kim bywał , to już inna kwestia...
-- był też kolega Grzesia niejaki Wiktor, punk, on stosował metodę
na głupotę, wiadomo młode laski lubią kolesi bez zasad...( potrafił
on pójść do piguły i poprosić ją o 23 aspiryny, bo akurat bolała
go głowa)
-- ja też miałbym szansę bo nagle laski odkryły, że znam Nowego,
kolesia z dredami, no i mieszkam z nim w zgrup owaniu.
Z fajniejszych działań to przez jeden dzień nie
było Komendanta zgrupowania Dębika i ja go zastępowałem, właśnie
wtedy przyjechała wizytacja z Chorągwi, to były straszne cztery
godziny wizytacji gdzie ja i po części Dh Jarek musieliśmy odpowiadać
na dziwne pytania. Dębik powiedział, że da mi ksywę Piskorz, bo
w czasie wizytacji wiłem się jak mogłem. Jedna z druhen, pracownica
Urzędu skarbowego, działu kontroli i rewizji zaczęła sprawdzać finanse...
nawet Dh Jarek się poddał. Wiadomo, że po obozie na spokojnie się
niektóre sprawy prostuje, a niektóre naciąga. Najbardziej w umyśle
utkwiła mi wizyta w obozie Skwary i Brata. O wizytacje tam byłem
spokojny, bo często widywałem jak Brat uzupełnia książkę pracy.
Jednak nie mieli podpisanych regulaminów. Takiej ściemy jaką robili
przez dwadzieścia minut to już dawno nie widziałem. Oczywiście ku
uciesze gawiedzi i komisji chorągwianej nie znaleźli...
Inną przygodę mieliśmy a Adasiem Pacą zanim wyjechał.
Otóż pewnego dnia szliśmy sobie, z Luciem, po drodze obozowej, gdy
zobaczyliśmy Adasia, który zamiast na zajęciach siedział w krzakach
jagód za kolonią zuchowa Edka. "Druhu czy druh wie jaki tu
są pyszne jagody?" - spytał Adaś. "Wiemy, wiemy - odpowiedzieliśmy
- hodowane na ludzkim moczu..." Jak on pluł tego nie da się
opisać, pewnie do dziś nie wziął żadnej jagody do ust.
Na tym obozie po raz ostatni prowadziłem festiwal.
Zbudowałem dekorację i potem z Marcinem B. poprowadziliśmy konferansjerkę.
Festiwal się wszystkim podobał.
Warto też napisać, że cały przez cały obóz działał
dziennik telewizyjny, który odbywał się na tle zachodzącego słońca
nad jeziorem.
Pewnego dnia przez bramę wszedł pół nagi Nowy z
derdami na czaszce i świat od razu nabrał rumieńców. Z Nowym Głównie
zajęliśmy się pakowaniem sprzętu do stodoły na miejscu. Najpierw
trzeba było wszystko co tam było ułożyć na nowo a potem jeszcze
upchnąć resztę. Dh Lewandowska zażyczyła sobie aby rozmontować takie
metalowe regały, które były zrobione na stałe. Na nic się zdały
nasze tłumaczenia, miały być w kawałkach i już. Nowy wziął metalową
poprzeczkę i rozmontował je metodą na "Wektor". Pierwszy
raz w życiu widziałem jak można było zgiąć stalową poprzeczkę do
kanadyjki. Inną sprawą było to, że z obozu Skwary najcięższe wyposażenie
nosiły takie małe dziewczynki, Sam Skwara zajął się sprzątaniem
liści, bardzo mnie to bawiło.
Na ostatnią noc przyjechał Marcin B. Aby pomóc,
odebraliśmy go samochodem z jakiegoś dworca kolejowego gdzieś strasznie
daleko. Podczas repionierki pojawił się Sanepid co przysporzyło
nam tylko problemów i dość zabawnych sytuacji, bo np. nie było już
magazynu żywnościowego do kontroli itp. Sam wyjazd opóźnił się z
winy 109 i zamiast rano cały obóz 21.07 wyjechał koło 15. Ja wróciłem
samochodem z Dębikiem.
Ten obóz charakteryzował się też tropikalnymi burzami
co wszystko zalewały. Tam na miejscu była taka burza, że czułem
się jak mała mróweczka na wielkim trawniku, po prostu wiał taki
wiatr, że drzewa zachowywały się jak trawa, a pioruny biły często
i dość gęsto. Spojrzeliśmy się w niebo z Nowym i poszliśmy spać
z myślą, że jak się jakiś świerk zwali na nasz namiot to się będziemy
wtedy martwić..
W czasie obozu dojechali do nas w odwiedziny Konrad
i Marcin, jechali 256 km, na raz, na rowerkach, duży wyczyn. |
|