MIKASZÓWKA II
Czas
trwania: 28 dni (sierpień 1989)
Obrzędowość: Jaskiniowcy
UWAGI:
- Brak jakichkolwiek materiałów źródłowych powoduje,
że przytoczone zdarzenia nie są w porządku chronologicznym.
- Przewodnim utworem obozu: "Biedronka" i "Peron
Łez"
Ten obóz w Mikaszówce charakteryzował się kilkoma
punktami:
- Był to obóz bezstresowy, brak w nim było wart,
brak karniaków.
- Cały czas pogoda była jak pod psem, cały czas
lał deszcz. Wszelkie oznaki słońca witaliśmy radośnie brykając
wzdłuż polany.
Obrzędowością byli jaskiniowcy. Z całego obozu pamiętam
Czubka kąpielówki obszyte futerkiem jako strój obrzędowy oraz okrzyki.
Czubek miał zastęp o dźwięcznej nazwie "A". Konkurs okrzyków polegał
na tym, że każdy zastęp darł się w niebogłosy krzycząc nazwę jakiegoś
wynalazku - wygrała "zapalniczka" wrzeszczana przez zastęp "A".
Na początku obozu była pionierka. Pamiętam, że kopałem
z Kraszanem kabel telefoniczny na całej długości z obozu do kuchni.
Rozstawienie obozu różniło się trochę w stosunku do roku poprzedniego.
Namioty ustawione w podkówkę stały na polance po prawej stronie
drogi. Komendantem obozu była druhna Małgorzata Gładkowska. O ile
dobrze pamiętam to na tym obozie nie było Czycha ani dh Jarka (ten
ostatni był w tym czasie w Niemczech). Na pionierce Czubek sam rozstawił
dużą dychę, dziś po latach mogę stwierdzić, że to wcale nie jest
takie trudne, choć w roku 1989 wydawało mi się wyczynem nie lada
- cóż Czubek to jest ktoś. Przez
cały obóz kluczową postacią była Magda Glinka, w końcu dostała od
Czubka jego bandamkę, czerwoną, którą nosił przez większą część
obozu po 24 godziny na dobę, jak dla mnie to ona była po prostu
nie świeża... Z Czubkiem wiąże się jeszcze taki fakt, że czasem
zastępował panią kucharkę w kuchni. Kiedyś wysłał mnie do magazynu
po różne rzeczy m.in. po sodę. Gdy ją wymieniłem pan Wałaszewski
spojrzał się na mnie, potem coś krzyczał do Czubka - dziś już wiem
do czego potrzebna jest soda. Drugą barwną osobą obozu był Marcin
Moszczyński - "Moszczu". Był on zastępowym moim, Tomasza Gołębiowskiego,
Więcha (brak danych) i "Oręby". W połowie obozu poszedł do nas mój
brat "Mały Cichy", chcieliśmy też Michała Rowickiego - "Mrówę",
ale nie przyszedł. Mały Cichy przyszedł z zastępu Czubka gdzie byli:
Artur Jastrzębski, Kraszan, Michał Stawikowski i właśnie Rowik.
Moszczu wpisał się złotymi zgłoskami w historię tego obozu w paru
konkurencjach. Pierwszą najważniejszą było wbicie sobie w nogę siekiery
w trakcie rąbania drewna. Było to dość efektowne.
Ponad połowę obozu przechodził z foliową torebką na nodze, a kąpał
się w kanale trzymając nogę na plaży...
Inną sprawą był dzień obozowicza. W trakcie wieczornego
mycia ludzie w obozie poprzekładali śpiwory. Moszczu znalazł swój
dyndający na maszcie.
Ja położyłem się do wyrka i nagle dotarło do mnie, że ten śpiwór
jest: za miękki, pachnie dziwnie i w niczym nie przypomina "mojego
wora na kartofle".
Szybko
odnalazłem swój śpiwór u Filomeny. Do dziś nie wiem czy przeżyła
kryzys moralny na widok mojego śpiworka... W ogóle dzień obozowicza
zaczął się od tego, że Gołębia i Małego Cichego wyniesiono do namiotu
dziewczyn. Gdy się obudzili mieli dylemat moralny
"wyjść czy nie wyjść". Maleństwo była związana w "baleron" i powieszona
pod bramę. Ktoś inny był spakowany w "kanapkę"1.
Bardzo modne było na obozie wrzucanie do ognia w
parniku dezodorantów. Pewnego razu starsi podrzucili taki do parnika,
zaraz potem Moszczu trzonkiem od saperki rozgrzebywał żar i wtedy
zadziałał dezodorant pod wpływem temperatury. Dość
długo Moszczu oglądał ze zdziwieniem na twarzy trzonek, który trzymał
w ręku. Podobny motyw był na otrzęsinach, gdy
do parnika wsadzono Magdę Krolską i Konrada Pietruczuka, po czym
rozpalono pod spodem ogień z prawie samych dezodorantów2...
Konrad zdobył też na tym obozie ochotnika. Innego typu niebezpieczeństwem
były szerszenie. Miały one gniazdo w starej budce dla ptaków na
skraju polany. Nikt nie został urządlony, ale najgorzej pracowało
się w kuchni. Gdy w N-Sie smarowaliśmy dżemem kanapki, zawsze bacznie
obserwowaliśmy eskadrę 5-8 owadów pod sufitem. Do dziś jest okrągły
ślad na pole N-Sa po patelniach, którymi Moszczu po prostu rozmazał
szerszenia. Czubek potrafił wpstryknąć takiego w locie do pieca.
Mnie osobiście odbił się taki od ucha, nie powiem abym się nie bał.
Barwną postacią obozu był też niewątpliwie Senior, jako oboźny.
Potem nabawił się wstrząsu mózgu skacząc ze słupa do wody ( wtedy
stał jeszcze na kąpielisku słup). Więchu z naszego zastępu podobnie
jak Kraszan sypiał w ubraniu. Kiedyś chcieliśmy zrobić mu kocówę,
bo osłabiał cały zastęp na tle obozu, ale ostudziło
nas stwierdzenie "Gołąb, gdzie idziesz?". Więchu chyba nigdy nie
sypiał...
Modne
na tym obozie było nachodzenie nas przez starszych z pytaniem "Gdzie
jest karabin?". Odpowiedziałem wtedy "że jestem
za mały na wojnę". Lub też przy okazji urodzin (Kropy?) wpychano
mi czekoladkę do buzi3... Na obozie
razem z nami w kręgu mieszkał druh Babcia. Z rajdu z druhem Babcią
pamiętam tylko las i słupki, a raz obchodziliśmy jakieś bagno. Nazwane
to było "skróty druha Babci". Grupa dla lepszych, która w trzy dni
przeszła 73 km, miała z licznych przygód wliczoną np: ucieczkę przed
bykiem... Na V Mikaszówce na rajdzie grupa Czycha przeszła 8 dych
w trzy dni. Ja sam 1-2 maja 1997 r. przeszedłem 8 dych w dwa dni,
ale wróćmy do realiów roku 1989... A w trakcie tego obozu inflacja
poszła w górę tak, że zastanawiano się czy nie
zamknąć obozu, bo nagle zostaliśmy bez pieniędzy. Choć potrafiliśmy
"ogołocić" sklep GS-u w Rudawce z takich drobiazgów jak igły, guziki.
Czubek kupił sobie wtedy siekierę4
(morderca?) . Kolejnym ważnym wydarzeniem obozowym były Chatki.
Moszczu, a my wraz z nim mieliśmy chatkę tam gdzie "Komancze" w
roku 1988. Chatka nasza była szczególna, gdyż
obudowaliśmy ją kocami. Blisko mieliśmy do strumienia. Pewnego razu
zostałem na warcie, reszta poszła nad strumień. Odwiedziło
mnie wtedy SH5 (Anka Kurowska, Daniel, Senior) .
To, że zostałem skrępowany tak, że nie mogłem się poruszyć, to jeszcze
nic, ale sentencja wyszeptana mi do ucha "Pamiętaj Cichy, nigdy
nie ufaj harcerzom!" dała mi do myślenia, no właśnie co ja tu robię?
W tym czasie Moszcza i chłopaków nad strumieniem odwiedził jakiś
pedał. Wycofali się szybko. Gdy na dodatek usłyszeli moje wrzaski
po prostu przybiegli co sił. Z Chatek pamiętam, że o świcie obudziły
nas pioruny i ledwo zdążyliśmy sprawnie się ewakuować do obozu.
U Czubka Chatki pamiętać będzie Michał Stawikowski, który może został
nie tyle pobity, co Mrówa wytłumaczył mu parę sentencji. Jeszcze
jedną bójkę odnotowano ostatniego dnia między Gołębiem, a Arturem.
W ogóle ogólne rozprężenie odnotować można było w różnych dziedzinach.
Dziewczyny
na apel potrafiły wyjść w klapkach i różowych spodniach od dresu...
Pewnym wydarzeniem na obozie była dyskoteka w remizie w Gruszkach.
Nie była ona fajna, bo nie puszczali tam żadnych wolnych i w ogóle
było drętwo. Pod koniec obozu był bieg zaliczeniowy. Starszym, tzn.
mnie, Arturowi, Kraszanowi bardzo pomagała Anka Kurowska tłumacząc
nam różne niuanse wiedzy harcerskiej. Zresztą Anka co wieczór śpiewała
nam kołysanki, a czasem gdy za mocno rozrabialiśmy potrafiła pokazać
nam jeden z chwytów judo, rzucając nami po całej bindudze. W efekcie
dobrych rezultatów na biegu krzyż otrzymali Kacper Szklarski, Michał
Kochanowski, ja, Lucyna. Było to 25.08.89 r. Każdy z nas wybrał
sobie osobę jako świadka, Kacper - Ulę Kwiatkowską, Kochaś - Kropę,
ja - Magdę Krolską, Lucyna - (?)(brak na zdjęciu). Każdy z nas miał
własne małe ognisko przyrzeczeniowe. Swoją drogą były to bardzo
fajne zwyczaje, które jakoś odeszły w zapomnienie i dziś nie są
praktykowane... Ostatniej nocy odbyła się też Noc Duchów w czasie
trwania maratonu. Ja z Arturem waliliśmy w śledzie wyjąc do księżyca.,
podobno robiąc ten rumor pobudziliśmy okoliczne psy, które wyły
razem z nami ... Ciekawą funkcję wybrał sobie Kochaś, który położył
się na trasie i poszedł spać. Ci, którzy w niego wdepnęli wiedzą
co głośno wyrażał o obudzeniu go. Tej nocy zginęła plandeka z żeńskiej
latryny. O ile dobrze pamiętam była to jedyna kradzież na tamtym
terenie. Powrót z obozu był swoisty w swoim rodzaju. Z Gruszek wyjechaliśmy
autobusem Miejskiej Komunikacji z Augustowa. Takim Jelczem podróż
po mieście jest mało przyjemna, a co dopiero przez 300 km. Na zakończenie
chcę dodać, że na tym obozie dość często stosowano "konkurs mokrej
koszulki". Dziś ten zwyczaj też nie jest stosowany.
Z tego obozu pamiętam też rozmowę Gołębia z Moszczem,
której byłem świadkiem. Gołąb chwalił się co będzie robił po obozie.
Moszczu pokiwał głową i kazał mi powiedzieć co robi prawdziwy harcerz
po obozie. Wymieniłem "Myje się, śpi, je, ogląda TV". Rozmowa
toczyła się wieczorem po drodze do kuchni, szliśmy dołem, świeciło
wtedy słońce...
Na tej Mikaszówce był też dwudniowy wypad nad skarpę,
nad Czarną Hańczę. Trafiliśmy na dwa dni słońca. Woda
była lodowata, ale my się tym zbytnio nie przejmowaliśmy. Urządzono
konkurs skoków z polany na plażę - efekt można oglądać na zdjęciach.
Był też motyw - chyba Czubek, którejś druhnie położył kostium kąpielowy
na szuwarach po drugiej stronie rzeki. A ona biedna nie mogła przepłynąć...
Wieczorem musiałem się przyznać, że nie wziąłem długich spodni.
Było jeszcze zabawniej gdy rozkładano namiot z werandą (ten w paski
- tzw. I namiot z serii kosmicznych). Nikt nie wiedział jak, które
maszty ze sobą połączyć. W końcu w nocy udało się go rozstawić na
tyle, że nie przepuszczał deszczu...
|
|