MIKASZÓWKA VII
Czas
trwania: 28 dni (17.07 - 15.08.1994)
Obrzędowość: Partyzanci, Zlot na Łysej Górze
Dziś
z perspektywy czasu oceniam ten obóz tak samo jak wtedy. Moim zdaniem
był taki sobie. Nie powiedziałem tego wtedy i myślę, że to był błąd.
Na tym obozie po raz pierwszy i jedyny (dotychczas) byłem jako kadra
w komendzie, byłem tzw. zastępcą komendanta. Nowy był oboźnym, a
Czychu komendantem. Rzadko kiedy mogliśmy sobie pogadać. Nowy czasem
rano był "spoko", potem słyszałem już tylko krzyki. Częste były
karniaki. Faktem jest, że drugiego dnia pionierki (26.07) były dwa
karniaki (K. Albiński, R. Słodki), a pierwszego dnia obozu karniaka
miało 40% stanu obozu (8 osób) i tak było przez cały czas. Na kwaterce
Nowy zaczął przejawiać dziwne tendencje. Nigdy nie zapomnę miny
Ciega, gdy nie bardzo wiedział o co chodzi Nowemu, gdy ten miał
pretensje do nas, że przeleżał pół godziny nic nie robiąc. Podczas
naszej nieobecności dokończył latrynę i leżał pilnując rzeczy...
Czychu, to był człowiek, który był lub go nie było, wstawał na obiad,
czasem i nie. Nie będzie przesadą jeśli stwierdzę, że były dni kiedy
wstawałem rano. Pisałem rozkaz, odbębniałem apel, prowadziłem zajęcia,
a wieczorem musiałem gwizdać...
Po mimo tej krytyki były też dni dość fajne. Na przykład rajd lub
chwila gdy przyłapano mnie i Nowego jak wyrywamy sobie misia. Za
to zdjęcie Albin dostał zresztą 5 po ciszy. To był bardzo męczący
obóz.
17.07
Wyruszyliśmy ja, Nowy, Czychu z Dworca Centralnego. Pamiętam, że
były wtedy finały Mistrzostw Świata w nogę między Włochami i Brazylią.
O wyniku dowiedzieliśmy się koło Białegostoku.
18.07
Około 10:00 na bindudze Lelak Druh powitał nas bez entuzjazmu, powiedziałbym,
że było to wręcz chłodne powitanie...
19.07
Cały dzień upłynął mi na kopaniu latryny na nowym miejscu. Byłem
za nią odpowiedzialny. W ogóle była to dość specyficzna
konstrukcja1 . Nad głębokim dołem stała duża, ciężka
rama. Ze względu na krzywy teren z jednej strony były dorobione
specyficzne nóżki, tak, że siedzenie było w poziomie. Po środku
była przesłona, bo była to latryna wspólna dla dziewczyn i chłopców.
Strona A męska, strona B kobieca. W konstrukcji zostały wykorzystane
elementy ze śmietnika sprzed dwóch lat ('92). Dla mnie z tą latryną
wiążą się dwa fakty:
- To taki, że często musiałem naprawiać część żeńską,
bo dziewczyny jakoś nie potrafiły korzystać z desek.
- To kiedyś, kiedy medytowałem sobie, łącząc niesamowity
ruch robaczkowy jelit z niesamowitą ekstazą umysłową, myśląc o
jakiś bzdurach. Poczułem gdy zatrzęsła się cała konstrukcja. Powodem
było stado samic, które nie dość, że były mało delikatne, to zakłóciły
mi spokój szczebiocząc o kadrze m.in. o mnie. Czułem się nie swojo,
w końcu siedziałem za ścianą...
20.07
Przyjechała właściwa kwaterka. W wyniku decyzji Roberta Kopra i
Pawła Czyszka w kuchni 4 dni gotowały Kasia Grzejszczyk i Asia Pawłowska.
Były bardzo o to złe. Ja tam nie narzekam, bo gotowały dobrze i
zawsze mogłem liczyć na dokładkę. Kwaterka trwała do 24.07. Pamiętam
z niej, że z Ciegiem (Grześ Koper) postawiliśmy stołówkę. Była ona
naprawdę fajna, z szyldem. Przez Roberta Kopra nie zdążyliśmy obciąć
z ławek wszystkich sęków. Ludzie trochę narzekali, ale miało swoje
plusy, bo stołówka była pusta i nikt w niej długo nie siedział.
W czasie tej kwaterki była postawiona cała kolonijka zuchowa, latryny
i nasze namioty na nowym miejscu.
24.07
Przyjechało
SH z Rowerówki. Miały też przyjechać autokary. Jeden się spóźnił,
a ten z zuchami w ogóle to się popsuł. Tego dnia wieczorem do Warszawy
wyjechał mój brat i wrócił na obóz dwa dni później. Był to wynik
łagodnej perswazji rodziców. W zgrupowaniu mieszkali też Artur Czapliński
z Beatą. Starsi zaraz po przyjeździe zdemontowali wieżę, która przestała
całą zimę (powstała w 1991 r.). Podłoga z niej leży do dziś na nowym
miejscu w okolicy pomostu.
Warto wspomnieć o paru precedensach:
- Adam Lewandowski był oboźnym w drużynie "Veta".
W skład kadry weszły 3 osoby, a uczestników było czworo. Mieli
dwa namioty.
- Drużyna
Igi składała się w sumie z 8 osób i mieszkała w jednym namiocie.
Oba te obozy były rozrzucone po całym nowym miejscu.
- Iga musiała odmalować domek, bo coś na nim wymazała.
Do dziś domek od strony wschodniej jest ładnie pomalowany na zielono.
- Luciu, M. Cichy, Marcin B. w sierpniu budowali
w środku magazyn. Konstrukcja ta stoi do dziś, jak wiele innych
rzeczy zrobionych przez nas. Można tu wspomnieć, że Luciu i mój
brat mieli ciszę nocną o 23:00. Mój brat odgwizdywał
ją sobie i Luciowi codziennie. Magazyn budowali w sierpniu.
- Po raz pierwszy i ostatni była zrobiona kolonijka
zuchowa2 , w której szóstkowymi byli cywile. Wspomnę
tu tylko tyle, że starsi będą ją jeszcze pamiętać długo z powodu
paru faktów, których lepiej nie opisywać...
Dla wtajemniczonych dodam tylko, że na księżycu
po tzw. "dark side" maluje się napis Coca-Cola na czerwonym tle.
A z przodu widać rycerza...
27.07
Odbyło się spóźnione ogólne otwarcie obozów. Z ciekawszych faktów,
to za rzeką palił się las.
28.07
Czychu pojechał do Warszawy. Ja prowadziłem INO. Nowy coś dłubał
przy maszcie, a obóz cały się rozłaził. Gdyby nie moja interwencja
to Shulton zabiłby chyba Kubka, a anarchia byłaby nie do opanowania.
Wieczorem miałem też gwizdek, bo Nowy przechodził kryzys. Przegoniłem
obóz po lesie w mundurach, ćwicząc musztrę, chłopaki po 3 godzinach
wyrobili sobie w końcu respekt. Wieczorne mycie było o o po 23:00,
dawnciszy nocnej.
29.07
Odbył się zwiad terenowy. Czychu wpadł na genialny pomysł, aby był
on w mundurach. Około 12:00 ja i Robert Koper w upale na żwirówce
w Rygoli wyraziliśmy swoje zdanie o tym pomyśle. Zwiad zaczął się
dziwnie, bo Piguła nie dała nam do apteczki igieł i spirytusu, a
na bąble miała tylko ligninę i węgiel.
Chłopaki w Rygoli mieli zebrać piosenki ludowe. Jakie one były lepiej
nie pisać. Potem odwiedziliśmy skarpę nad Czarną Hańczą. Pamiętam,
że piasek był tak gorący, że biegało się jak po rozgrzanej kuchni...
Potem była następna kąpiel nad Brożanymi. Urządzono tam konkurs
głupich skoków (Nestor, Piliński, Żołądź). Na pomoście siedziała
panna i ani razu nie drgnęła, nie uśmiechnęła się. No po prostu
nic, a chłopaki dawali z siebie wszystko. Z Rygoli do obozu prowadziłem
grupę. Nie narzucałem dużego tempa, ale z tyłu słyszałem prośby
o zwolnienie, o to aby ktoś nie podbiegł oraz echa kopniaków. Potem
była jeszcze jedna kąpiel po kolacji. Załatwiona przez Nestora.
Nowy znowu oddał mi gwizdek, bo coś miał chandrę.
Warunkiem kąpieli były ułożone w kostki mundury. Muszę przyznać,
że nie było na tym polu żadnych uchybień.
30.07
Zastęp Adama "Siły Jasności", był w kuchni, w składzie był: Kubek,
W. Bartosiak, R. Słodki, Shulton i jeszcze kilku agregatów. Zaraz
po śniadaniu w wyniku interwencji Pani kucharki zostałem w kuchni.
W/G kroniki z tego okresu "z kuchni dobiegały tylko 3 wyrazy: szybciej,
głąby, cioty". Nie pamiętam abym klął, ale faktem jest, że pokazywałem
i mówiłem: "To, to, o i jeszcze to". Chłopcy tylko śmigali. Tu muszę
stwierdzić, że Kubek to był facet, który sam z siebie nieźle czyścił
gary, był to jego niewątpliwy plus, bo był jednym z tych facetów,
którzy do furii doprowadzali Kucharkę.
31.07
Była to niedziela. Rano około 6:50 ekipa poszła do kościoła. Warto
dodać, że dh Ania M. pokonała trasę z obozu do Mikaszówki w 32 minuty,
40 sekund. Z mszy były nici, bo była o 9:30. Po zjedzeniu lodów
wróciliśmy na śniadanie. Potem było INO. Tego dnia hurtowo odwiedzano
Pigułę. Najpierw Shulton, bo dostał dziwnej "zajawki" i Czychu z
Anką go odnieśli...
Potem Wojtek Bartosiak, bo podczas kąpieli Kędzier go przytopił
naskakując na niego. Wieczorem na karniaku Żołądź poobrzynał sobie
palce ośnikiem. 31.07.1994 to był pierwszy dzień, w którym Kubek
nie miał karniaka. O ile dobrze pamiętam to zastęp "Siły Jasności"
dostał bonusowe 3 pkt. do współzawodnictwa.
1.08
Tego dnia prowadziłem wieczorne ognisko o Powstaniu Warszawskim.
Zamiast standardowych "gazeciarzy" pokazywałem na mapie sytuację
militarną, mówiłem o całej otoczce politycznej, sypałem datami jak
z rękawa. Nie wiem czy ktoś coś zapamiętał, ale ja byłem z tego
ogniska dumny.
Kolejną fajną imprezą był rajd III-dniowy. Oprócz nas na ten rajd
poszedł też Luciu. Rajd trwał 4 - 6.08.
4.08
Z tego dnia utworzyła się grupa specjalna tzn. ja i Luciu. Najpierw
w Rygoli kupowaliśmy chleb podczas gdy cała reszta bawiła nad Brożanymi,
potem "wyrwaliśmy do Zelw". Po drodze wytłumaczyliśmy Adamowi, o
co chodziło w Powstaniu Warszawskim. W Zelwach byliśmy godzinę przed
peletonem. O 19:00 sklepikarz w panice zaczął zamykać sklep, ale
tłum dzieciaków spowodował drobne problemy do 20:00. Ciego inteligentnie
stwierdził, że u Sołtysa mieszka jakiś "Dawn". Powiedział to przy
sprzedawcy, który jak się potem okazało był sołtysem... Pamiętam,
że wysłano mnie i Żołędzia do pewnego ośrodka, gdzie nocleg w standarcie
naszego obozu (namiot, metalowe łóżko, materac) kosztował 30,000
starych złotych. Nocowaliśmy w stodole na drugim końcu wsi. W nocy
było dość wesoło.
5.08
Na śniadanie były jogurty, po 1 na łebka. Szliśmy prostą drogą do
Gib. Prowadził Żołądź, miał on mapę, a i tak zatrzymywał samochody
i pytał o drogę... W Gibach na śmietniku, na plaży napisałem pracę
na Ha-S-a (była to 12 z kolei...). Z Luciem i Nowym natknęliśmy
się, szlajając się po miasteczku, na ZHP - który jeździł do Gib
od 25 lat...
Potem był niezapomniany obiad w tamtejszej restauracji. Obiad jedliśmy
na dwie tury. Ja byłem w I i gdy już siedzieliśmy po posiłku na
plaży, przybiegł Nestor i stwierdził, że oni muszą pojedynczo, cichcem
wymykać się z restauracji, bo nie ma Czycha i nie ma kto zapłacić...
Potem Czychu zapłacił. Potem kadra gapiła się na dziewczyny przez
lornetkę. W końcu ludzie zaczęli zwracać na nas uwagę, a my przedstawiliśmy
Czycha jako naszego drużynowego. Czychu strasznie się zarumienił.
Faktem jest, że lornetki nie dawaliśmy dzieciom poniżej 14 lat.
Gdy już wychodziliśmy, do Lucia podeszła mała dziewczynka i chciała
pożyczyć scyzoryk. Luciu dał jej swoją "bojówkę" z ostrzem 3x15
cm. Dziewczę było przerażone...
Po drodze do Okółka rozmawiałem z Luciem o czołgach i modelach.
Rzucaliśmy parametrami, wymiarami, kalibrami. Ciego doszedł do wniosku,
że jesteśmy szurnięci, po czym odbył podobną rozmowę z Kabzikiem
o komputerach. W nocy nocowaliśmy w stodole, w której dzień wcześniej
nocowała Ula. Oddaliśmy jej wszystkie znalezione rzeczy.
6.08
Wyszliśmy
rano o 11:00. W Mikaszówce zażeraliśmy się pizzą oraz "obalaliśmy"
wszystkie jabole Tymbarku jakie były w okolicy.
Symbolem tego rajdu były gleby. Robiliśmy je zawsze i wszędzie,
nawet gdy dziękowaliśmy za nocleg robiono glebę...
W nocy z 6/7 była Noc Duchów. My tzn. ja i Luciu udawaliśmy miejscowych.
W efekcie dzieci w nocy poruszały się z nożami, nawet do latryny.
Dopiero Czychu wytłumaczył im, że to byli tylko udawani miejscowi,
i że następni już prawdziwi, to dopiero przyjdą...
7.08
To była niedziela. Po obiedzie odbył się HBT. Najlepszy był Żołądź
7:25, potem był Łukasz Piliński 7:45 i ja 8:20. Nestor, który miał
żal, o to, że nie miał jeszcze jednej szansy, bo miał 8:21. Bohaterem
HBT był niewątpliwie Tadek, któremu przestałem liczyć czas po 20
minutach. Od tego dnia datuje się dziwną chorobę Tadka, przeleżał
on do końca obozu na kanadyjce. Było jeszcze śmiesznie, bo noszony
jako ranny był Albin, a Albin musiał przenieść Czycha...
Wieczorem odbyły się otrzęsiny. Oj działo się, działo...
8.08
Była olimpiada w barwach na Asterixa. Pierwszy raz byłem sędzią
i nie musiałem się męczyć. Pamiętam, że Nestorowi malowałem na koszulce
napis "GOCI". Był z niej naprawdę dumny. W tym roku medale rozdano
w drodze losowania.
9.08
Nasz obóz odwiedził Komendant Hufca. W obozie był tylko Tadek, który
robiąc niesamowitą łaskę pokazał obóz, który był niesamowitym śmietnikiem.
Po obiedzie w ciągu 10 minut doprowadziliśmy obóz do takiego stanu,
że Nowemu opadła szczęka, tak było czysto. Druhowi, który już oficjalnie
odwiedzał nasz obóz spodobało się to co zobaczył, pochwalił też
wystrój komendy - flagę ZMW, ZSRR, czołg z papieru i Diegietariewa
stojącego pod pryczą.
Potem odbyła się gra dwudniowa z noclegiem poza obozem. Pamiętam,
że padał deszcz, w czasie którego targałem materace na miejsca noclegów,
rozstawiałem namioty itp. Z gry wrócił Kabzik, który się struł,
dotrzymywał on towarzystwa Tadkowi. W grze chodziło o to, aby wyzwolić
z rąk NKWD jeńców polskich. Oddziały miały różne zadania do wykonania,
m.in. musieli zamaskować miejsce postoju w lesie. Grupa "Sosna"
użyła do tego celu śpiworu Kędziera, który przemókł doszczętnie
leżąc na posterunku. Potem były jakieś nieporozumienia ze znalezieniem
punktów w terenie. W efekcie tego nikt nie odebrał Morse'a nadanego
przeze mnie z dziwnego miejsca oddalonego o hektar drogi od obozu.
Ponieważ nikt nie odebrał Morse'a, nikt rano nie zgłosił się na
pkt. po "ciężką broń" (2 lornetki). Nikt nie wpadł na pomysł, że
są trzy mosty na Piecówce, i że ja będę na tym trzecim...
W efekcie chłopaki ustawili barykadę na moście w lesie i tak zatrzymali
Dębia z obiadem. Potem odbyła się klasyczna gra z numerkami. Ja
i Nowy byliśmy na domku. Reszta nas podchodziła. Jedni się czołgali,
inni robili para-olimpiadę udając "Dawnów", jeszcze inni szli osłaniając
się jeden drugiego. Domek został zdobyty po 20 minutach. Pamiętam,
że zeskoczyłem z dachu i pobiegłem na bagna. Nikt nie zdążył mnie
"zabić". Nowy stał na dachu i coś krzyczał... Pamiętam Nestora,
który nie mógł pojąć po co 24 godziny pętamy się po lesie, aby potem
wziąć udział w 20-minutowej potyczce, którą i tak wygrali z powodu
przewagi liczebnej...
11.08
Odbył się festiwal prowadzony przez dh Igę, dh Anię, dh Kasię, dh
Asię. Obecni byli goście (kobiety) z 346 "Tęcza" ZHR. Hitami były
"Nie Umieraj Dżdżownico", "Kubek i Stokrotka" oraz "Przybyli Ułani
pod okienko" Igi & Ciega.
12.08
Odbyła się gra obrzędowa. Najpierw trzeba było odnaleźć rannych
lotników. Ludzie Żołędzia (4) rozłożyli się w lesie koło obozu zuchów.
Faktycznie wyglądali jak połamani. Niektórzy zostali obandażowani
i zaniesioni do obozu. Nikt nie odnalazł Żołędzia. Musiałem go szukać.
Znalazłem go śpiącego pod świerkiem. Żołądź został uznany za zabitego.
Potem była klasyczna gra z numerkami. Nie można było udawać "Dawnów"
itp. W skrócie powiem, że obie strony miały lornetki. Partyzanci
nie zdołali wedrzeć się do obozu, choć zmusili Niemców do opuszczenia
I linii (okopy) i cofnięcia się do linii namiotów. Partyzanci uchwycili
przyczółek. Niemców było 4, z czego dwóch zginęło (numery 4-cyfrowe).
Partyzanci mieli 8 ludzi, z czego 4 zginęło (3-cyfrowe numery).
Chłopaki urządzili sobie niezłą rzeźnię i bawili się przez 2 godziny.
Wreszcie Nestor był zadowolony. Po obiedzie były przygotowania do
Kabaretonu. W trakcie tego czasu Jasio dostał mydełko, a było to
tak. Cały obóz męski zgromadził się w namiocie Tadzika. Wszyscy
usiedli na najdłuższej żerdzi w pryczy Jasia. Ten nie wytrzymał
i nad całym nowym miejscem rozległ się krzyk: "Zejdźcie (#$@#@%&)".
Dałem mu mydełko. Potem przyszła Aśka i powiedziała, że chłopcy
strasznie dokazują. Dałem im glebę, potem nosili chrust. W sumie
była to robota Nowego, ale akurat nie było go w pobliżu. W Kabaretonie,
który nota bene miałem zorganizować nie brałem udziału, bo Czychu
z dh Jarkiem urządzili Nowemu i mnie bieg na Wędrownika. Mieliśmy
postawić most nad okopem i nie mogła to być kładka. Sęp, który był
w pobliżu, chciał aby go zasypać, ale nie wyszło. Pierwsza wersja
mostu była za stroma i musieliśmy ją obniżyć, bo w zimie mógł osadzać
się lód i byłoby za ślisko...
Potem po obniżeniu konstrukcji, po nocy stawialiśmy poręcz. Wbijanie
gwoździ po nocy odbywało się przy śmiechach z dołu, bo trwał Kabareton.
A śmiano się z nas. Całe szczęście, że nie dostaliśmy mydełek...
Most stoi do dziś3. Tylko była wymieniona w następnym roku poręcz
na bardziej trwałą. Potem zostaliśmy wywiezieni w towarzystwie Adama
Sowińskiego za Gruszki. To, że po nocy odwiedziliśmy Wołkusz nie
umniejsza faktu, że w ciągu 3 godzin byliśmy w obozie. I tu była
niespodzianka, bo zastępowi mieli grę po punktach po terenie wokół
obozu, i nie mogli się z tym uporać przez 3-4 godziny.
13.08
Odbył
się bieg zaliczeniowy obozu. Do historii przeszedł Albin, który
wymieniając zwyczaje i obrzędy w szczepie, wymienił: "No, te gleby...
Te, no, karniaki, ... mydełka". Nestor natomiast będąc z Anią Dałek
w patrolu meldował ich jako "czerwone plemniki". W nocy było Przyrzeczenie
Harcerskie, a potem Starszoharcerskie. Pagony otrzymały:
dh Ania Matysiak
dh Asia Pawłowska
dh Kasia Grzejszczyk
oraz
dh Łukasz Nowacki
dh Marcin Cichocki
Pagony zostały wyhaftowane przez drużynę Igi. Były one jedyne w
swoim rodzaju, jednym się nie podobały. Ja swój noszę z dumą do
dziś.
Na repionierce moja latryna nie została rozebrana,
tylko został zamaskowany dół pod nią, a wszystko zostało przysypane
suchymi liśćmi. Wyglądało to jak wrak. Została ona rozwalona przez
drużynę "Veta" w roku następnym.
|
|