Dużego Cichego Kroniki Mikaszówki
Lato 1988
Lato 1989
Lato 1990
Lato 1991
Lato 1992
Lato 1993
Lato 1994
Lato 1995
Lato 1996
Lato 1997
Zakończenie 1
Lato 1998
Lato 1999
Lato 2000
Lato 2001
Lato 2002
Zakończenie 2
Literatura
do druku...
(1.57MB / 98str.)

MIKASZÓWKA X

Czas trwania: 38 dni (23.06 - 30.07.1997)
Obrzędowość: Asterix, Poszukiwacze złota.

UWAGI:

  1. Brak plakietek HAL '97.
  2. Brak plakietek okolicznościowych dla osób, które były 10 raz na obozie w Mikaszówce.
  3. Piguła była i była...
 

Z organizacją kwaterki od samego początku działy się cuda. Sam termin wyjazdu przesuwany był czterokrotnie. Tak, że z 4 dni kwaterki zostało nam dwa - 48 godzin. Przez cały czas jej trwania cykał zegar "do przyjazdu obozu 23 godziny, 43 minuty, 25 sekund" itp.

Skład kwaterki był też rewelacyjny:
Marcin Bartosiewicz przewodnik lat 26
Marcin Cichocki wędrownik lat 20
Łukasz Nowacki wędrownik lat 19
Danka Cichocka HS lat 17
Marcin Migdalski ochotnik lat 14
Marcin Pająk ochotnik lat 14

+ 6 druhenek z "KV", czyli w skrócie przynieś, podaj, pozamiataj...

To nic, że cała praca oparła się na barkach Marcina, moich i Nowego. Na kwaterce obecni też byli dh Jarek Pytlak i dh Piotrek Dębiński, ale oni wozili zaopatrzenie i załatwiali interesy oraz obecna była pani Janina - kucharka. Tak więc na jedzenie nie można było narzekać.

23 czerwca
Wyjeżdżamy z Dworca Zachodniego, żeby nie było za prosto to jedziemy tym pociągiem około południa. W podróży nie odnotowano żadnych incydentów. Pobyt w przedziale umilaliśmy sobie czytaniem gazetek dla Jehowych m.in. "Strażnicy" - straszne głupoty. Z Augustowa PKS-em do Gruszek. Tam niby umówiliśmy się z Druhem. Była godzina około 17:00. Z magazynu pobrałem szpadel, bo uparłem się coś zrobić. W magazynie zostaje Nowy z Danką. Reszta radośnie poszła na bindugę. Na miejscu szybko okazało się, że nie mamy klucza do domku. Niewiele myśląc poszedłem do lasu kopać dół pod latrynę. I tak kopałem sobie do momentu, aż zrobiło się ciemno, i gdy zacząłem się już zabijać o szpadel gdyż było głęboko. Gdy wyszedłem z lasu, cały w ziemi, zobaczyłem, że Druh już przybył. Potem rozstawiliśmy N-S, tego nowego, co go Luciu załatwił. Potem tylko rano musieliśmy przerzucić płachtę, bo po ciemku rozstawiło się nam ją na lewą stronę (spodem do wierzchu). Około 22:00 pojechałem z Druhem do Gruszek. Po drodze Druh jechał dość szybko, nie zważając na kałuże. I gdy dostałem wodą w twarz, zdałem sobie sprawę, że podłoga jest dziurawa. Dziury zatkałem stopami, co spowodowało, że jechałem dziwnie wykrzywiony. Na miejscu okazało się, że Druh zapomniał klucza do magazynu (z Warszawy), więc musiałem się włamać. To była krótka piłka - kłódka, brzeszczot, młotek. Pomógł mi trochę Druh służąc fachową radą.
Około 23:00 była kolacja - 3 "Prince Polo" na łba. Szybko okazało się, że nasze kalkulacje z pociągu dotyczące planu pracy na kwaterce spaliły na panewce, bo trzeba było wykonać kilka drobnych prac m.in. kuchnię wymurować, taką maciupną, pomocniczą na dwa blaty... Zgadnijcie kto ją stawiał? Około 0:30 poszliśmy do dych, które zostały już rozstawione.

24 czerwca
7:30 pobudka. Po otrzymaniu krótkich wytycznych od Druha co do latryny poszedłem z Danką w las. Wiedziałem, że latryna miała być dwuosobowa - tandem oraz, że ma być pancerna, bo jeszcze nie wiadomo kto będzie jej używał. Do około 11:00 za pomocą szpadla i saperki skorygowaliśmy dół tak aby pasował pod nowe wytyczne. Kopaliśmy do 11:00 dlatego, że dwukrotnie obsunęły się ściany, a praca po pas w ziemi jest mało atrakcyjna. Potem zgodnie z wytycznymi, że żerdzie są w lesie i wystarczy tylko sięgnąć ręką, ogołociliśmy nowe miejsce z zeszłorocznych żerdzi. Tu trzeba powiedzieć, że Druh zabronił nam ścinać drzewa. Mieliśmy brać tylko leżące drzewa, zwane już żerdziami. Sęp przywiózł potem trochę, co zostało podzielone w stosunku: SH - 5, KV - 15, Janina - 10. Żerdzie te to zaledwie 30% zapotrzebowania...
Do 16:00 z przerwą na lunch postawiliśmy "Wünderklope", konstrukcję pancerną, super bezpieczną, z automatami do zamykania desek klozetowych (ktoś to potem zepsuł). Latryna wykonana była całkowicie w systemie RECYCLINGU ze starych żerdzi i prostowanych gwoździ, których mnóstwo było w magazynie. Wieczorem uroczyście naciągnięto zadaszenie. Potem ponieważ nic nie było do roboty (tzn. norma na dzień 24.06 była wykonana) przesiedziałem z Nowym i Danką z godzinę w tym jakże przytulnym miejscu. Test wykonał Marcin, a potem Dębik. Tu mogę wspomnieć, że latryna stała do 30 lipca, a rama została na rok następny. W swojej historii przeszła dość śmierdzący okres zuchowy.

25 czerwca
7:30 pobudka. Nowy z Danką stawiają zadaszenie nad kuchnią. Dzieci Marcina rozstawiają drewutnię, stołówki, namioty w zgrupowaniu - słowem drobiazgi. Jednak znamy jakość ławek w stołówce, które potem wkopywano, poprawiano, bo się gibały. Jedną tak wkopano, że siedząc przy niej wystawała nad stół tylko głowa. Jedynie pan Ratownik był zadowolony, bo wreszcie miał ławkę dostosowaną do wzrostu (ratownik był wysoki). Inną sprawą był płotek wokół zmywalni sklecony z patyków i sznurka. Płotek ten rozleciał się po tygodniu, ale od razu było wiadomo kto go wykonał, bo wykonawcy się podpisali.
Ja rano pojechałem z Druhem i Dębikiem po cegły i glinę. Nie było rusztu, więc dwie balie gliny musiały wystarczyć, gdyż Druh wyjeżdżał do Warszawy po południu. Teoretycznie do pomocy dostałem dwoje ludzi tzn. I balię gliny mieszał Marcin Pająk i Marta Chmielewska, II balię Marta Chmielewska, a III już tylko ja sam. Koncepcja kuchni zmieniała się bez przerwy. Z pomocniczej na główną, z głównej na pomocniczą, a w ogóle to bez sensu, że tylko dwa blaty. W atmosferze stresu i skandalu kleciłem kuchnię. A co to się wychyla?Za późno zorientowałem się, że są różnej wielkości i kuchnia z jednej strony była trochę niższa, niż z drugiej. Tłumaczyłem to tym, że grunt osiada... Potem miałem problem ze szczeliną między blatami, a kominem, ale z pomocą przyszedł mi Dębik i pokazał co przerobić. Wieczorem kuchnia stała. Dla rozprężenia wykonałem z Marcinem krótką sesję zdjęciową. To wtedy powstało fajne zdjęcie "Kibel Monstera". Wieczorem wykańczaliśmy kuchnię, a po nocy wypaliliśmy piec. Po mimo wilgoci po 15 minutach dał się rozpalić, a po 1,5 godziny rozgrzał się blat do czerwoności. Poszedłem spać o 3:00.

26 czerwca
Pobudka 7:30 . Z samego rana 3 Marcinów i Marta poszło do magazynu ładować sprzęt. 2,5 godziny mówili. Przyczepa ze sprzętem dotarła o 13:30, bo podobno koło poszło w ciągniku. Nieważne. W obozie prowadzono drobne prace wykończeniowe. Nowy z Danką organizowali żerdzie w lesie dla SH. Zaraz po obiedzie rozładowano przyczepę, a część sprzętu pojechała do Marcina na nowe miejsce, gdzie rozładowywało ją 4 Marcinów. W międzyczasie przyjechał obóz. Potem pojawiła się drużyna "KV". Marcin im wytłumaczył plan gry. Po obiedzie obozu Nowy z Danką pomagali przy namiotach w "KV", a ja przy "Janinie", po czym zająłem się przenoszeniem sprzętu. Do pomocy dostałem 3 cywilne dziewczynki. Szybko dostałem ksywę "Himan" i zostałem idolem obozu Czycha.
Zapomniałbym. Druh poprosił nas jako SH byśmy zaopiekowali się Pigułą. Nowy jej sklecił kombajn, a ja i Danka oprowadziliśmy ją po terenie. Zadawała dużo pytań, bała się kleszczy, tak więc Marcin B. na przykładzie Danki musiał ją (Pigułę) poinstruować, jak się je zwalcza. Potem szybko okazało się, że nie należy biegać z poważnymi skaleczeniami do Piguły, bo ona je od razu w gips i do Augustowa na szczepienie na tężec...
Wieczorem pomagałem Żołędziowi sprzątać magazyn. Noc spędziłem na materacu na ziemi, ale pod dachem namiotu, który stał się ostoją dla SH. Dobranoc 0:30.

27 czerwca
7:30 pobudka. Z samego rana jechałem do Augustowa z Druhem, Żołędziem i Dębikiem, którego odwoziliśmy na pociąg. Z Augustowa godnym wspomnienia jest fakt, że na śniadanie zjedliśmy kefir, dwie bułki i trzy plastry szynki. Plastry były grube na kciuk. Żołądź dostał 7 zł. na 10 plastrów szynki. Pani mu sprzedała te 10, co dało ponad kilogram szynki, więc Żołądź musiał dołożyć 5zł. z własnej kasy. Potem były lody. Z Augustowa wróciliśmy około 12:00. O 16:00 SH w sile 3 osób wykonało jeszcze kilka drobnych prac zleconych przez Druha (osłona kuchni gazowej, dodatkowy stół w przygotowalni, poprawić drewutnię i komin). Po ich wykonaniu można stwierdzić, że skończyła się kwaterka.
Wieczorem stawialiśmy kombajn dla SH. Odwiedził nas Kropa z Iwoną. Ja swoją pryczę wyplotłem o 2:00 w nocy. 2:10 już spałem. Marcin tę noc określił "nocą cudów".

28 czerwca
Przed obiadem wykańczaliśmy kombajn i prycze. Po obiedzie wraz z Czysią wykonałem w obozie Czycha, w żeńskiej komendzie kompleks sypialny "Prostota". Już grubszych żerdzi nie znalazłem. Wszędzie dałem wsporniki, konstrukcja była sztywna, pół wkopywana, stabilna. Spały na niej 4 druhny i nic. Za to sama dh Ania zepsuła metkę (kawałek deski z napisem) ukrywając ją, po czym złamała żerdź kładąc się po prostu na pryczy...
I ja się pytam, gdzie szacunek do czyjejś pracy? Przecież ktoś, to drzewo musiał posadzić, pielęgnować, ściąć, urobić, dopasować do konstrukcji. Następnym razem wezmę 100 metrów przedłużacza, pociągnę prąd z domku, podłączę spawarkę i zespawam kilka szyn kolejowych...
Potem poszedłem wspomóc organizacyjnie Jarka Kwiatkowskiego (Jasia) przy budowie latryny. Cały skład budowniczych - Eddi (Wojtek Bartosiak), Shulton (Piotr Wojdyna), Leszek Cichocki, Jarek Kwiatkowski oraz Żemek (Piotr Żemajtis), byli to goście, którzy byli 4 raz na obozie. Pomagał im Żelek (Piotrek - cywil). Goście byli 4 raz na obozie, postawili molocha - latryna o gabarytach dużej dychy. Miałem przyjemność ją rozwalać. Powiem tylko tyle, że zaciosy były strasznie wymęczone. Tam gdzie powinien być gwóźdź pomostowy, były trzy małe, tam gdzie wystarczył jeden mały, to był jeden gwóźdź pomostowy i to wbity tak, że przechodził obok zaciosu... Taka to była konstrukcja.

29 czerwca
Przyjechało SH. Wieczorem w Muchomorku ustaliliśmy plan pracy obozu, gdyż obóz weteranów istniał tylko z nazwy. Obozy "KV" i "Janina" wykańczały zdobnictwo i miały labę. Tu można wspomnieć, że od razu wyszły różnice między obozami. W obozie Marcina wszyscy posiadali wiedzę teoretyczną. Tam zastępowy zrobił sobie pryczę i kombajn. Zastęp leżał. Następnego dnia zastęp klecił sobie kombajn, zastępowy leżał. U Czycha z kolei wszyscy posiadali wiedzę praktyczną i jak trzeba było postawić kombajn to zastęp robił go wspólnie lub przynajmniej nikt nie leżał.

30 czerwca
Akcja...SH odwiedza jezioro Zinkewelen, a po obiedzie wraz z Kropą i Robertem, SH organizuje sobie turniej paint-ballowy. Prawie bezkonkurencyjny okazał się Czacza, który z pomiędzy krzaków potrafił nawet trafić w publiczność. Siedziała sobie Asia Goleń, śledziła sobie tor lotu kulki i gdy zdała sobie sprawę, że leci ona do niej... Cóż dostała dokładnie w mostek.

1 lipca
Danka w kreacji bojowejCzęść SH jest w kuchni. Reszta tzn. ja, Nowy, Danka zrobiliśmy Czychowi obrzędowy cross po okolicznych bagnach, pod koniec, którego rozpaliłem ognisko ofiarne za pomocą magicznego soku z jagód (denaturat) prosząc m.in. o deszcz. Luciu przy rozwieszaniu mostu linowego rani się. Bliznę nosi do dziś.

2 lipca
Deszcz. Jestem z Nowym, Danką i Luciem w kuchni. Reszta SH ma zajęcia planowe. Tu można wspomnieć, że SH często pogrywało sobie w RPG. Moja postać miała dziwny język (nie, nie, język nie był rudy i pomarszczony, tylko postać mówiła dziwnie). Mowy tej używałem na codzień. Skutecznie udało mi się zarazić nią SH, pół obozu Marcina, Czycha oraz wszystkie zuchy. Potem w czasie rajdu po Malborku miałem problem jak mówić po polsku...

3 lipca
Wieczorem odbył się Jarmark w wiosce Asterixa. Bardzo dużo dzieciaków było zadowolonych z imprezy. Bezkonkurencyjne były walki na kije, dyby, wróżka, siłowanie się na ręce oraz wiele innych konkurencji.
Około 23:00 do lasu zostały wywiezione dwie ekipy w składzie:

  1. Ja, Asia Goleń, Żemek, Jarek.
  2. Luciu, Nowy, Danka, Żołądź.

Moją ekipę wywieziono w okolice Rubcowa. Staliśmy na takiej górce, z której było widać łunę nad Grodnem. Wywozili nas Robert z Babcią. Żeby nie było za prosto to oni też zgubili drogę powrotną i po dwudziestu minutach jazdy po lesie wyjechali w Wołkuszu. Wróciliśmy po 2 godzinach. Po nas przyszła grupa Lucia.

4 lipca
Tego dnia przez obóz przetoczyła się burza. Drzewa się gięły, a niebo było pomarańczowe. Po deszczu Marcin B. wyszedł, gwizdnął i rzekł: "Odwołuję burzę". Długo potem zastanawiałem się czy nie mógł gwizdnąć tak przed deszczem, to by oszczędziło nam problemu. Wieczorem odbył się festiwal. Na festiwal zostali zaproszeni niepełnosprawni z obozu w Płaskiej. Część z nich przyjechała autobusem, a część przypłynęła kajakami. Ci z autobusu byli wcześniej. Pamiętam, że szedłem na festiwal przez obóz gdy ujrzałem Żołędzia z druhną Gośką, za nimi szło całe SH. Gdy chciałem się dowiedzieć o co chodzi Czacza odrzekł: "Nieważne, chodź". Nic tylko będziemy kogoś łomotać - pomyślałem i radośnie dołączyłem do grupy. W kuchni okazało się, że trzeba szybko przygotować posiłek dla 30 osób.
Na festiwalu jedną ze zwycięskich piosenek była "PIOSENKA DLA SUCHARA I JEGO RODZINY". Głosowanie było demokratyczne, więc 2/3 SH opowiedziało się za tym, aby nagrodzić jakieś tam "badziewie", które nie zdobyło ani jednego punktu od jury.

5 lipca
Rano na kąpielisku okazało się, że samochody można też myć pastą do zębów. Wieczorem grupa sabotażystów z obozu Czycha wyrysowała pastą do zębów wzorki na samochodzie dh Babci, Roberta i Kropy. Po kilku godzinach mycia pozostały w lakierze ślady - cienie po napisach. Tego dnia SH miało labę, tzn. brało udział w kąpieli w kanale podczas burzy. Przypłynął na pontonie mój brat, a wcześniej dotarli Wojtek i Oręba. Tego dnia miała być olimpiada, ale dzięki deszczowi nie odbyła się. Wieczorem weterani korzystając, że obóz Czycha jest zajęty wieczornym kominkiem, wyjęli Czychowy maszt i pocięli go na 40-parę kawałków, połączyli sznurkiem i tak powstał "rajdowy zestaw masztowy". Wieczorem weterani "grillowali" sobie w swoim obozie. SH cały wieczór siedziało w domku na nowym miejscu, a w nocy mieliśmy wartę.

6 lipca
Kolonijka zuchowaWyjechali weterani. Zaczęła się kolonijka zuchowa, więc Asię Goleń i Słodka musiały wziąć się do pracy. Tego dnia Druh wręczył Asi Goleń arbuza 8kg za zwycięstwo w wypadzie nocnym.

7 - 10 lipca
SH było na rajdzie w Malborku. Rajd miał być tygodniowy, ale zabrakło kasy. Tak więc pojawiliśmy się 10 wieczorem. Obóz Czycha był na rajdzie, a Marcin na Chatkach. Adam Lewandowski cieszył się, że wróciliśmy, bo on został u Marcina, łagodnie mówiąc był zmęczony współpracą. Fajną sprawą było to, że Marcin przeciągnął kabel z obozu do chatki. Mój brat jeszcze tego wieczoru zadzwonił (o 1:30 w nocy) do chatki, obudził wszystkich i zamówił pizzę, peperoni i dwa napoje gazowane...

11 lipca
Po powrocie obu obozów z rajdu i chatek była laba. Potem wieczorem na trasy wyruszyły palestynki z obozu Czycha - wycieczkowa, na której zasnął Eddi. Trzymał głowę na materacu, spał i szedł. Oraz z obozu Marcina wyczynowa prowadzona przez Lucia i Adama. Klienci po niej nie mogli wstać przez 10-20 minut. Następnego dnia Rada Szczepu dokonała karnych przesunięć kadrowych. Do kolonii zuchowej przeniósł się Adam Sowiński "Sowa". Na nowym miejscu zaaklimatyzował się dość szybko i można tu mówić o sukcesie wychowawczym.

12 lipca
Tego dnia odbył się cross Marcina. Od samego początku z imprezą tą wiązały się same problemy. Marcin cały czas marudził nam "Zróbcie mi cross, zróbcie mi cross...". Nas dręczyło pytanie: "Fajnie, tylko kiedy?". W końcu Luciu po długich negocjacjach ustalił konkretną datę. Potem Marcin sypnął gotowym pomysłem, który zresztą po jeszcze dłuższych negocjacjach zmieniliśmy na nasz o wiele lepszy. Przy tak prostych sprawach wychodził podstawowy problem: Czychu przychodził i mówił "Chłopaki czy zrobicie mi imprezę tego, a tego dnia?", po czym mówił np. "że chce aby była obrzędowa, zabawowa, itp.". Marcin jęczy "Zróbcie, zróbcie", a gdy już się zgodzimy po wcześniejszym ustaleniu terminu, to Marcin podaje od razu gotową koncepcję z najdrobniejszymi detalami. Tu nie ma miejsca na własną inicjatywę, która często jest nie mile widziana.
Tego dnia rano po śniadaniu siedziałem i czekałem na mojego brata, Nowego i Dankę. Czekałem sobie 1,5 godziny. Trafił mnie szlag, więc poszedłem pomagać Luciowi przy rozstawianiu namiotów w naukowym. Nie wiem jak, ale jakimś cudem przygotowali cross. Zaraz po obiedzie Marcin wyselekcjonował specjalną grupę z obozu, która szła na cross. Mieliśmy być Marines i szukać Predatora. Zaraz przy zjeździe po linie zaczął padać deszcz. Marcin, ja i Luciu wczuliśmy się w sierżantów i porucznika i tylko wrzaskiem dodawaliśmy sobie otuchy, bo nie wiedzieliśmy totalnie co dalej, bo gdzieś tam ma być przewodnik, do którego mieliśmy pojechać busem (Volkswagen). Tak tylko, gdzie on na nas czekał? Gdy już znaleźliśmy i busa, i przewodnika, to dotarliśmy do małego mostu nad strumykiem. Cały czas lał rzęsisty deszcz. W końcu po małpim moście przechodzić miała moja drużyna. Gdy stałem po pas w wodzie ubezpieczając przejście po moście i gdy akurat były na nim dwie dziewczyny, nie więcej niż 20 metrów od nas na skarpie pierdyknął piorun. Wszyscy przez moment zastanawiali się czy jeszcze żyją... Potem nie mogliśmy znaleźć śladów Predatora. W końcu skończyło się tym, że Predatora ugrzęźniętego po pas w bagnie dopadła Ola Chmielewska, sama też ugrzęzła, zaraz za nią byłem ja - też w bagnie. Ola rzuciła w Nowego poprzeczką od kanadyjki, bo zupełnie niechcący jej kazałem... (poprzeczki były imitacjami karabinów). Dzieciaki były bardzo zadowolone z imprezy i w ogóle nie zauważyły pewnych niedociągnięć, ale to podobno wynikło z rutyny prowadzących jak potem mówiono w kuluarach. Do dziś nie wiem dlaczego, ale Adam Lewandowski zrobił sobie pistoletem lobotomię mózgu gdy usłyszał okrzyk, że jesteśmy dzielnymi Marines. Potem jeszcze poprawił strzałem w usta gdy zobaczył Predatora...
Tej nocy po raz pierwszy przełożono Noc Duchów u Czycha. W środku nocy Marcin wpadł do naszego namiotu, bo ktoś zastraszył nożem dziewczyny na warcie. Marcin prosił nas o czujność, a sam pobiegł za tymi jak się potem okazało kajakarzami. Czuwaliśmy w namiocie. Marcin miał do nas słuszną pretensję. Potem o 5 rano ci goście wrócili i ustalili z Marcinem, że przed obiadem zwrócą flagę.

13 lipca
Od samego rana większość starszych zastanawiała się nad nocną sprawą. Mnie osobiście dziwiło, dlaczego warta nie podniosła alarmu, ale podobno trudno się krzyczy z nożem na gardle. Goście mieli pojawić się przed obiadem. Po obiedzie Marcin stwierdził, że jedzie po flagę. Luciu i Adam przywdziali stosowne stroje. Ja też chciałem jechać, ale Marcin powiedział, że to poważna sprawa, a na mój widok to oni dostaną śmiechawki, więc nic z tego. Wzięli Dębika i pojechali. Ja zająłem się organizowaniem zajęć dla Czycha, które miałem przeprowadzić. Z zadumy wyrwał mnie głos Renaty Kozłowskiej "Cichy czy mógłbyś tu pozwolić". Co miałem zrobić, wszedłem na plac apelowy. Ujrzałem Poloneza na katowickiej rejestracji i trzech gości o twarzach conajmniej dziwnych. W ciągu sekundy zdałem sobie sprawę, że jestem najstarszym facetem w tym obozie i patrzy na mnie tłum dzieci. Renata stwierdziła, że musimy iść do dh Jarka na słówko. Oni na to, że ktoś musi jechać samochodem aby pokazać drogę. Szok. Szybka burza mózgów, bo dzieci są niepełnoletnie i w ogóle jak coś się stanie to koniec. Wybór padł na Marcina Pająka. Jak tylko powiesili flagę Pająk wsiadł i pojechał. My, tzn. ja, Renata, czwórka dziewczynek i trzech kolesi poszliśmy na bindugę do Druha, zostawiając obóz totalnie bezpański. Na bindudze poprosiłem Druha. Rozmowa potoczyła się z oporami. W końcu ustalono wersję właściwą co do zdarzeń. Potem do rozmowy włączył się opiekun tych chłopców (prowadził Poloneza). Całą sprawa rozbijała się o trzy totalnie czarne od sadzy gary, które niby dziewczyny miały umyć w ramach wykupu flagi. Druh zapytał się mnie o fachową ocenę garów, odparłem, że najchętniej to bym je zutylizował w bagnie i kupił nowe, bo szczerze, to jeszcze nigdy nie widziałem takiego syfu. Koniec końców chłopaki zapakowali je do Poloneza i odjechali. Wracając do obozu najpierw minął mnie Trabant z zawartością, która nie wiadomo po co szukała gości od flagi. Potem minął mnie obóz Czycha. Potem Luciu wytłumaczył mnie dlaczego nie zrobiłem zajęć, bo po prostu musiałem załatwić nieswoje sprawy. Potem było expose druha Jarka. Opowiadał nam o przeszłości i trochę o przyszłości. Tu warto dodać, że Druh brał bardzo aktywny udział w zajęciach z harcerzami i zuchami, że przytoczę tu tylko widok biegnącego Druha z latawcem i słowa dh Joanny Goleń "Leci, leeci, leeci, le...Pierdut - spadł" (latawiec).
Wieczorem sprawna ekipa: Luciu, Adam, Renata rozciągała linię telefoniczną przez las z obozu Marcina na bindugę. Potem ściągałem ją z Żemkiem, to że kabel był niesamowicie omotany na drzewach to jeszcze zrozumiem, ale dlaczego na chrustowej był przeciągnięty nad wszystkimi mrowiskami? (chyba tylko po to, aby wkurzyć tych co go zdejmowali). W czasie zakładania kabla Adam L. wszedł w konflikt z Pigułą. Szczegóły zatargu są do dziś dla wszystkich niejasne. Faktem jest, że Piguła stwierdziła, że to fajna zabawa ten telefon i czy też może rozwieszać kabel. Odpowiedziało jej głuche milczenie, wtedy Piguła naskoczyła na Adama, że miał ciężkie dzieciństwo i co on w ogóle sobie myśli, i że go znajdzie w Warszawie, to mu pokaże (Adam do dziś się boi, siedzi w domu i nie odbiera telefonów, tak go zastraszyła...). Adama myliła z Konradem, bo ona często nas myliła np. mnie z Czaczą. Kojarzyła tylko Lucia - Lesio lub słodziej Lesiaczku!

14 lipca
Tego dnia obóz Czycha wyszedł na Chatki. Na tych Chatkach mieli różne śmieszne gry obrzędowe. Generalnie chodziło o to aby odnaleźć menhir. Znalazł go zastęp Ani Szopińskiej i "zabunkrował" gdzieś koło chatki. W wieczornej grze z ogonkami było mnóstwo niedomówień. Najlepszy był Eddi, który zawsze wchodził na teren chatki w pokojowych zamiarach i wynosił co chciał. W nocy tuż przed ciszą mieli podejść obóz. Tu inicjatywę wykazał Piotrek (Żelek), który pod pozorem zmiany mokrych skarpet wyniósł flagę, oszukując przy okazji mnie i Żemka. Potem odbyła się Noc Duchów dla zuchów i dzieci Marcina. Zuchy reagowały różnie. Jedne szły cichutko, inne stwarzały problemy wychowawcze (Adaś) i nie chciały wejść do lasu. Jeszcze inne reagowały wrzaskiem. Był taki moment, że szły dwie dziewczynki, kazałem im skręcić wzdłuż krawędzi Polany Chrustowej. Tam był punkt Nowego, który udawał wisielca. Usłyszałem nagle wrzask, jakby obdarto nagle te panny ze skóry. Pobiegłem tam z latarką. Zobaczyłem już tylko twarz Nowego (ucharakteryzowaną na biało z czarnymi oczami) i usłyszałem "Ups, chyba przegiąłem". Potem nastąpiła godzina przerwy, spowodowana tym, że dzieci Marcina zgubiły drogę, bo 50% z nich nie wiedziało, która to droga do Mikaszówki i lazły od razu na chrustową. Zupełny brak znajomości terenu. W efekcie tego wszyscy przysypiali, a spora część po prostu zeszła. Noc skończyła się o 3:30 w nocy. Około 4:00 trasę przebył Czychu i Żołądź. Żołądź miał ręce całe w sztucznym świetle, które świeciło na zielono. Poszli też do chatek. Byli zdziwieni, że wszędzie spali. Żołądź próbował ich straszyć, ale dostał siarczystego kopa od nas i Wojdyny, i szybko mu się odechciało.
Tego dnia zanotowano też mało przyjemny incydent, tzn. Żołądź dostał za zadanie zebrania stosownej ilości materacy dla obozu naukowego. W obozie Czycha zabrał materace dzieciom i w komendzie żeńskiej ogołocił prycze. W obozie Marcina też zabrał trochę. Potem wszedł do namiotu SH. Zaczął bez pytania zabierać materace z prycz. Po krótkiej wymianie zdań wyrzuciliśmy go z namiotu, bo nie będziemy spać na sznurkach i wkurzył nas tekst, że harcerze są mniej wrażliwi od naukowców.

15 lipca
Z rana w ciągu 1,5 godziny przestawiliśmy namiot SH na nowe miejsce, gdzie dostawiony został do obozu naukowego. Większość namiotów tam stała na drewnianych śledziach, które Żołądź żmudnie strugał, bo mu kazano. Potem z Nowym znalazłem w magazynie dwa komplety żelaznych śledzi. Zadziwiać doprawdy może fakt, że za porządek w magazynach odpowiadał Żołądź...
Tego dnia wyjechało SH. Zamiast nich pojawił się obóz naukowy. Mi nocować wypadało w obozie zuchowym w komendzie, gdzie azylu udzieliły mi Aśki. Brat miał zostać przy obozie Marcina. Szybko okazało się, że wcześniejsze ustalenia są nic nie warte, bo Grześ miał być czymś w rodzaju przybocznego, a został zwykłym szeregowym uczestnikiem. Marcin doszedł chyba do wniosku, że dodatkowa pełnoletnia osoba jest mu niepotrzebna.
Po południu w obozie Czycha był "Dzień Mistrzów". Jest to taki dzień, gdzie starsi przekazują swoją wiedzę młodszym. Mnie w udziale przypadła przyroda oraz historia szczepu.
W nocy z 15/16 lipca miała odbyć się po raz kolejny Noc Duchów dla obozu Czycha. W czasie ustaleń w komendzie o godzinie 23:00 naukowcy zabezpieczyli proporzec obozu. Szybka akcja prewencyjna nie zdała skutku. Gdy już mieliśmy iść na trasę nagle na teren obozu wtoczył się Maluszek na warszawskiej rejestracji. Kolesie w sztok pijani orzekli, że chcą tylko umyć ręce. Po kolejnej pół godzinie pojechali sobie. Poszedłem rozstawić trasę z Żemkiem. Na drodze do Mikaszówki natknęliśmy się na wspomnianego Maluszka. Stał, a kolesie znowu robili gumę. Szybko zadecydowałem, że zwijamy trasę. Po drodze do obozu Marcina spotkaliśmy dwóch gości i dwie dziewczyny. Będąc w przeświadczeniu, że są to naukowcy kazaliśmy im iść do obozu, bo są obcy w lesie. Oni odrzekli, że już idą do swoich i poszli w las. W obozie opowiedzieliśmy wszystko Czychowi. On kazał mi iść do Marcina. Sam powiadomił o wszystkim dh Ewę i dh Jarka. W obozie Marcina dowiedziałem się, że Marcin już wie o tej czwórce. Zaraz potem przyszedł Czychu z Jarkiem Kwiatkowskim. Powiedział, że to nie byli naukowcy i że pijaczki już pojechały, stwierdził też, że mogę wrócić. Nagle Marcin powiedział, że on idzie do lasu sprawdzić to co mówimy. Nie odpowiedział nam na pytanie, po co? i poszedł. Widząc, że Renata jest cała w skowronkach zadeklarowaliśmy, że zostanę z Jarkiem dopóki nie wróci Marcin. Czychu pokiwał ze zrozumieniem głową. Godzinna warta upłynęła dość szybko, bo przetrząsnęliśmy z Jarkiem wszystkie krzaki w promieniu 30 metrów od obozu. Tak po prostu aby wypłoszyć ewentualnych gapowiczów.

16 lipca
Oba obozy wyszły na ścieżkę przyrodniczą. Ja z obozem Czycha na odcinek Mikaszówka - obóz, Marcin na dalszy odcinek. Zuchy z moim bratem poszły na rajd jednodniowy. Trasę ścieżki pokonałem w tempie iście ekspresowym, bo zasiedzieliśmy się w Mikaszówce kontemplując pizzę. Wieczorem pojechałem do Rudawki z Dębikiem aby obejrzeć to co będą robić i spotkać się z dzieciakami. Noc z 16/17 spędziłem też w obozie zuchowym, bo namiot - trumna, w którym miałem spać, został zaimpregnowany impregnatem na Acetonie. Nie mogłem w nim spać, bo dałbym zły przykład (głupio jest spać na obozie...).

17 lipca
W obu obozach trwają przygotowania do biegu zakańczającego obóz. W komendzie obozu Czycha ekipa organizatorów pracowała do 2:00 w nocy. Start biegu miał być o 10:10 po śniadaniu. Marcin jak zwykle miał aluzje i koniecznie chciał przesunąć start na 10:15, bo podobno by się nie wyrobił (5 minut?). W nocy zorganizowana została Noc Duchów dla dzieci Czycha. Trasa była krótka. Ja stałem na jej końcu. Muszę powiedzieć, że dzieci bały się najbardziej "gościa", który na ostatnim punkcie wturliwał się pod nogi. Żadne dziecko nie wpadło, że jest to dh Ania Matysiak. Po Nocy Duchów odbyło się Przyrzeczenie Harcerskie. Marcin miał swoje na ognisku koło kuchni. Czychu w takim jednym pięknym miejscu na chrustowej. Przez to, że ognisko nie chciało się nam rozpalić (wilgoć) Przyrzeczenie spóźniło się o 1,5 godziny. Poszliśmy spać o 4:00 rano.

18 lipca
Cały dzień odbywał się bieg. Patrole zostały podzielone na dwie grupy. Jedna poszła do lasu po jagody, druga biegała po punktach. Po obiedzie była zmiana. Za te jagody dostaliśmy 80zł., które przekazane zostały na zakup wyposażenia do plecaków, które wyposażamy w związku z alertem ogłoszonym przez Naczelnika.
Wieczorem odbyło się ognisko z ogłoszeniem wyników. Było dużo osób na czołowych miejscach w trzech kategoriach - ogólnie zuchowej, na Ochotnika i na Tropiciela. Najlepszym w Tropicielu był Leszek Cichocki (52 pkt. na 60 pkt. możliwych).
Potem przyjechali Robert, Czacza, Artur i Ula. A jeszcze potem odbyły się specjalne otrzęsiny dla Jarka. Obrzędowość - na przedszkole, to były żywiołowe otrzęsiny.

19 lipca
Przyjechał Luciu. Cały dzień odbywała się repionierka. Ustawiono podwójny namiot (2xD10) na maraton.
O 16:00 odbył się uroczysty apel zakończeniowy. Atrakcją był żywy maszt, tzn. Luciu trzymał dwudziestometrową żerdź z flagą. W poczcie stał Marcin, który ledwo mógł ją ściągnąć. Potem został mi przyznany na wniosek drużynowego dh Krzysztofa Luciaka stopień Harcerza Orlego. Jestem pierwszym H.O. w historii szczepu 99 WDHiGZ. Po kolacji odbył się ostry mecz w siatkówkę obóz naukowy kontra 99. Pierwszego seta wygraliśmy. Potem oni wyrównali, ale w trzecim to po prostu roznieśliśmy ich 15:3. Bardzo żywiołowa była publiczność. Potem jak to zwykle w szczepie bywa doszło do bójek między kibicami zwaśnionych drużyn "KV" i "Janina" oraz "SH".
Wieczorem odbył się maraton zakłócony sporadycznymi najazdami pijaczków. Na maratonie uroczyście odśpiewano Luciowi 100 lat, wręczono prezent - przytulankę. Późnym wieczorem odbyły się otrzęsiny ludzi z obozu Czycha.

20 lipca
Wracając z kościoła minął mnie autokar z harcerzami. Na fotelu obok kierowcy siedział Luciu. Nie wiem skąd wszyscy mieli nadzieję, że Piguła wyjedzie dwudziestego. Miała już na koncie dwa mandaty za brak próbek: 30zł. i recydywa 50zł. Została do ostatnich dni obozu... Nadzieją była druga Piguła, siostra pani Honoraty, do której wszyscy potrzebujący po cichutku się zgłaszali po pomoc.
Po obiedzie spotkaliśmy się z Druhem, który ustalił z nami reguły gry oraz wyznaczył "teamy" do kuchni, tandemy: Nowy - Danka, Cichy D. & Cichy M. oraz "Dream Team" - Ż.I.Ż. (Żołądź, Iwona, Żemek). Nie wiem dlaczego, ale po służbie tego trzeciego składu pani Kucharka wychodziła z kuchni zawsze zachrypnięta od krzyku. Ania M. i Asia G. były oboźnymi w obozie naukowym. Musieliśmy też wystawić warty do pilnowania sprzętu na miejscu u Marcina, który został z powodu deszczu.

21 lipca
Mam kuchnię z bratem. Szybko okazało się, że za bałagan w naukowym obozie dostaje się gary. Tego dnia nie napracowałem się.

22 lipca
Z samego rana, z Nowym złożyliśmy namiot u Marcina. Potem przyjechał Druh po sprzęt. Na miejscu została sterta jakiegoś drewna i żerdzi, które zresztą potem klasa syna Sępa rozkosznie spaliła w kominku. Po południu rozstawiliśmy z Nowym, Małym Cichym resztę małych namiotów (w tym roku zgrupowanie liczyło 23 namioty - rekord). Potem korzystając z pogody złożyliśmy duże namioty w kolonijce i zawieźliśmy zbędny sprzęt do magazynu. Potem Nowy, Danka, Mały Cichy chcieli iść nad śluzę Kurzyniec, więc ja zgłosiłem się na ochotnika do wywózki śmieci i wkopywania tablic. Muszę przyznać, że wywózka śmieci to całkiem fajna sprawa. Potem rzuca się workami po całym wysypisku. Gdy wróciliśmy do obozu okazało się, że wycieczkowicze wzięli ponton. Druh zapytał się mnie co oni robią z pontonem na Kurzyńcu. Nic mi nie przychodziło do głowy. Potem pojawił się Dębik i on powiedział nam, że zawiózł ich na Tartak. Druh i tak był zły, bo jedynym zakazem jaki miała Danka była kąpiel bez ratownika, ale cóż okazała się nieodpowiedzialna. Tuż przed kolacją pojechałem z Druhem i jednym kolesiem z naukowego wkopać tablice.

24 lipca
W rzęsistym deszczu zwijamy kabel telefoniczny (ja i Żemek).

25 lipca
Jestem w kuchni, praca lekka - gary. Wieczorem z naręczem kwiatów (pomysł Anki) oczekujemy nagości, obserwując niesamowite pioruny. Potem okazało się, że to była tzw. sucha burza. Czekaliśmy najpierw w Mikaszówce, potem przenieśliśmy się na drogę do obozu. Po 23:00 gdy nadjechał bus, to po zatrzymaniu, przyozdobiliśmy go kwiatkami, a potem jadąc przed nim Polonezem Żołędzia rodziców, wyrzucaliśmy kwiaty przez okno pod koła busa.
Na bindudze okazało się, że Robert i Czychu stwierdzili "Nie będzie Cichy pluł im w twarz" (ja) i postanowili iść piechotą. Byli lepsi o 30 minut (7,5 godziny), tyle, że ja następnego dnia miałem dość siły i zrobiłem drugie 40km.

26 lipca
Aktywny wypoczynek (trzeba pocišgać za sznurek)Z samego rana budzą mnie Czychu i Robert - tryumfują. Pani Piguła zapytała się jak to zrobili. Robert odpowiedział, że normalnie "Najpierw stawia się lewą nogę, a potem prawą i potem znowu to samo..." (busem wcześniej przyjechali Luciu, Adam, Ania Szopińska, Agnieszka Kryszka, Kasia Wojdyna, Magda Habiera). Potem odjechała jeszcze druhna Gosia. Tego dnia w Rudawce odbywał się odpust. Jedną z jego atrakcji było otwarcie ekspozycji w szkole Rudawce.
Po obiedzie około 16:00 wręczyliśmy upominki imieninowe Aniom (3x - Ania Matysiak, Ania Szopińska, Ania Lewandowska). To, że potem je trochę podrzucaliśmy to drobny szczegół. Wieczorem impreza w Rudawce była udana. Ognisko z kiełbaskami w deszczu. Dyskoteka, na której wszyscy szaleli do upadłego. Odwiózł nas do obozu bus. Potem była kąpiel czyli nocne mycie. Było trochę kwasów z latarkami halogenowymi.
Pomimo, że Piguła nie była na dyskotece, była, jednak przewodnim tematem rozmów kuluarowych. Zacznę od tego, że Piguła miała kota - "Piąte". Ten kot upodobał sobie namiot Dębika, gdzie emigrował codziennie nad ranem szukając azylu. Piguła trzymała go w izolatce (co już było karalne). W izolatce były 4 sypialnie. Kot załatwiał się gdzie popadnie, więc tym sposobem zaśmierdły już dwie. Dh Gosia zmuszona była spędzić tam jedną noc. Spała oczywiście w czystej sypialni. Pigule kazano uprać sypialnie. Uprać też musi swój namiot, bo paliła w nim papierosy i wytworzyła w nim taki sztynk, że składały ten namiot trzy zmiany ludzi, taki był smród.

27 lipca
Gości odwozi Dębik "Trampkiem" kursując na trasie Mikaszówka - Augustów. Ja powinienem być w kuchni, ale rano poszedłem do kościoła. W tym czasie w obieraniu fasoli pomogli nam Nowy, Danka, Żemek, za co jestem im bardzo wdzięczny. Tego dnia bohaterem była panie Hortensja. Wspomnianego kota Piguły miał dostać Roger, syn pani Honoraty. Roger faktycznie opiekował się kotem cały obóz, dawał mu jeść i bawił się z nim. Piguła powiedziała, że mu go da, bo miała nadzieję dostać drugiego. Roger cieszył się kotem może ze dwie godziny. Piguła mu go odebrała. Pani Hortensja zobaczyła smutnego chłopca i ochrzaniła Pigułę, bo wiadomo "kto oddaje i zabiera, ten się w piekle poniewiera...". Roger dostał kota z powrotem, a pani Hortensja bonusowy podwieczorek. Następnego dnia Piguła miała już nowego kota... Wieczorem był mecz w piłkę nożną.

28 lipca
Zaczęła się repionierka. Złożono część namiotów oraz latrynę czychową. W nocy odbyła się Noc Duchów dla obozu naukowego i to tylko dla najstarszej części, bo na miejscu u Sępa licealiści urządzili sobie libację alkoholową. Była to najbardziej zimna i spokojna Noc Duchów w jakiej brałem udział.

29 lipca
C.D. repionierki. Ja osobiście z cywilną dziewczyną, która nie miała żadnego pojęcia o składaniu N-Sa. Ja zresztą też robiłem to pierwszy raz. Złożyliśmy zielonego N-Sa w 15 minut. Nikomu nie polecam metody ze spadającymi masztami - jest ryzykowna... Potem po kolacji złożyliśmy z Nowym resztę drobiazgów w kuchni. Wieczorem odbyło się ognisko zakańczające obóz. Druh Jarek był zadowolony, bo wreszcie zakończono pracę, zawiązano kontakty na współpracę w przyszłości. Ludzie ogólnie byli bardzo zadowoleni z obozu. Ja muszę stwierdzić, że to był najlepszy obóz naukowy z trzech przeprowadzonych dotychczas. Ognisko przedłużyło się w maraton. Ognia pilnowałem ja. Spaliłem totalnie całe drewno oraz zjedliśmy wszystkie ziemniaki (pieczone w ognisku). Rano o 7:00 obudziłem kogo miałem obudzić.

30 lipca
Po wykonaniu drobnych prac repionierskich o 11:00 odjechałem autokarem do Warszawy. Prace dokończyli Dębik, M. Cichy, Żemek i Nowy. M. Cichy, Żemek wrócili z Druhem w Mikaszówce, a Nowy został jeszcze w Mikaszówce na tydzień. Z podróży można odnotować , że na postoju musieliśmy czekać ze 20 minut na Pigułę, bo zamówiła sobie kurczaka...

 
   

Zakończenie