|
MIKASZÓWKA I
Czas
trwania: 26 dni (lipiec/sierpień 1988)
Obrzędowość: Indianie
UWAGA! Brak jakichkolwiek
materiałów źródłowych, przytoczone zdarzenia nie są w porządku chronologicznym.
O obozie dowiedziałem się od zastępowego, którym
był Daniel Kwiatkowski. Nasz zastęp "Strzelcy" składał się z Piotra
Dębińskiego, Artura Jastrzębskiego, Norberta Okraszewskiego "Kraszan",
Piotra Kozłowskiego, Roberta Humela i mnie. Daniel pokazał nam na
mapie gdzie jest Mikaszówka i mówił coś o tym, że będziemy Indianami
z Północnej Dakoty.
Na ten obóz jechałem z pewną dozą nieśmiałości.
Szybko na miejscu okazało się, że nie ma czego się obawiać, bo tu
są sami swoi. Z podróży pamiętam ostatni etap, przy zakręcie do
obozu (na 54 słupie) zrobiono szlaban i ludzie z kwaterki zebrali
haracz w postaci słodyczy. Zaraz potem z bagażnika wyrzucono na
drogę bagaże. Ci nieliczni szczęśliwcy, a wśród nich ja musiałem
wdziać plecak na plecy i z dużym naręczem chrustu zebranym po drodze
musiałem dymać do kuchni. Obóz wtedy różnił się nieco od pozostałych
rozstawieniem namiotów. Wszystkie namioty obozu były po lewej stronie
drogi, tworzyły krąg. Bramę stanowiła wartownia ze szlabanem, nam
młodszym raczej nie pozwalano na niej siedzieć. Ci nieliczni szczęśliwcy,
którzy pełnili wartę dzienną na górze, mogli za pomocą sznurka podciągać
szlaban do góry. Po prawej stronie zaraz przy ścianie lasu była
rozstawiona kolonijka zuchowa. Warto podać, że w obozie głównym
utworzony był pełny krąg namiotowy, w którym namioty miała jeszcze
drużyna 334 i goście (Jacek od owadów). Sama kuchnia i stołówka
znajdowały się na końcu cypla na polu pod ścianą z krzaków. Wtedy
wodę do kuchni nosiło się jeszcze wiadrami. Sama binduga była czynna
i spławiano z niej drewno, więc co jakiś czas po drodze przemykały
ciężarówki z drewnem (Stary 266 i Tatry z krótkim przodem) pokrywając
wszystko warstwą pyłu. Pewną innowacją było to,
że codziennie po 15:00 obóz chodził na paluszkach, bo Agata Pytlak
miała czas na drzemkę. Jej
mała dycha znajdowała się w kręgu namiotowym. Za nią wśród drzew
był namiot Piguły i stół do mini-bilarda. Zgrupowanie składało się
z 3 dyszek i stało tam gdzie zwykle. Magazynierem i zaopatrzeniowcem
był pan Wałaszewski, który jeździł Skodą.
Z takich ciekawostek to pamiętam, że Piguła była
z Gdyni. Pionierka to był taki czas, gdzie budowano różne urządzenia
namiotowe. Kombajn w naszym namiocie postawili Daniel i Dębiu. Była
to dość rewelacyjna konstrukcja, dziś nazywana standardem. Rozplanowana
była na planie prostokąta. Na górze były prycze, na spodzie półki.
Nasze kangury wisiały po bokach. Z ciekawszych konstrukcji pamiętam,
że w namiocie Komanczów ("Moszczu" - Marcin Moszczyński,
Piotr Tomaszkiewicz, "Juras", "Junior" - brat "Seniora") był kombajn
na planie podkowy, bardzo niesymetryczny. W namiocie
"Kropy"1 (Tomek Bakalarski, Kacper Szklarski, Michał
Krajka, Michał Kochanowski, Krzysztof Luciak, Adam Lewandowski,
Cezary Korzeniak) stały dwa rzędy pięknych prycz po bokach namiotu.
Rzeczy swoje trzymali w drugim namiocie. Warto podać, że wtedy sprzęt
pionierski posiadał każdy zastęp i na kombajnie było miejsce, gdzie
sprzęt ten wisiał w porządku. Faktem jest, że gdy potrzebne były
obcęgi to szło się do namiotu obok, końcówkę tych "pożyczonych"
obcęg maczało się w odpowiedniej farbie i już były nasze. Komenda
obozu, w której mieszkali Paweł i Marcin Bartosiewiczowie, później
jeszcze "Czubek" (Mariusz Kurowski) to był istny bunkier. Prycze
i półki dość masywne, pod pryczami, które były na górze, podwieszony
był na łańcuchach stół.
Pamiętam z pionierki np. to, że piłą ramową posługiwać się, nauczył
mnie Piotrek Tomaszkiewicz i tak cieliśmy żerdki krzycząc radośnie
"ADA-UP". Wieczorem wkopywałem z Robertem Humelem kabel telefoniczny
pod okiem Jacka (od owadów), który co jakiś czas pokazywał nam różne
okazy pająków, nawet daleką krewną "czarnej wdowy". Pamiętam, że
kopaliśmy na słońcu, dostałem lekkiego udaru, więc sporą część pracy
przeleżałem w izolatce łykając witaminę "Ce". Potem Posłano mnie
do kuchni. Tam mieliśmy pozmywać po kolacji, wtedy jeszcze zmywaliśmy
w kanale. Faktem jest, że fajnie pływało się w pięćdziesiątce. Ja
dostałem do czyszczenia patelnię. Za pomocą cegły i piasku doprowadziłem
ją do stanu wręcz "nowości". Do dziś nie zapomnę miny Daniela, który
popatrzył się na mnie i na patelnię. Coś powiedział. Patelnia wisiała
na honorowym miejscu, nieużywana do dnia następnego. Od tamtego
dnia nikt nie kwestionował umytych przeze mnie garów. W nagrodę
byłem puszczony do obozu. Pierwszej nocy nasz zastęp miał mieć wartę.
Dostaliśmy ją tylko dlatego, że bardzo tego chcieli Artur i Kraszan.
Wszyscy inni przyklasnęli, "nie ma sprawy" - mówili. Najpierw stali
Daniel i Dębiu, potem Artur i "Kraszan", potem Humel i Kozłowski
i potem ja sam, bo na tym obozie, zresztą jak i na następnych zawsze
ustawiałem się tak by stać nad ranem, ale za to stałem sam. Tej
nocy obudziłem się sam o świcie, wszyscy spali. Nikt mnie nie obudził
na wartę. Wstałem i obudziłem Dębika, a on stwierdził, że jak mnie
nikt nie obudził to mam iść spać dalej. Rano odbyliśmy poważną rozmowę
z druhem Jarkiem. Cały dzień stawialiśmy żeńską latrynę. Kiedyś
latrynę stawiało się zupełnie inaczej niż dziś, nad dołem była rama,
do siedzenia zainstalowane były dwie żerdki i trzecia służyła jako
oparcie. Konstrukcja ta była o tyle fajna, że każdy mógł siedzieć
tam gdzie chciał, rozpierać się wygodnie o oparcie. Dla rozrywki
można było się przesuwać po całej szerokości latryny i celować w
żuczki... Do takiej latryny szło się z przyjemnością, a nie to co
dziś - jakieś klitki z mizernymi dołami, plastikową deską lub konstrukcja
autorstwa niejakiego Marcina B. (możliwe, że ją jakoś tylko ustawił)
z roku 1996, w której załatwiano się w pozycji leżącej.Takie stare
latryny miały tylko dach (przód) z plandeki lub resztki "dychy".
Boki zasłonięte gałęziami świerków, jałowców i sosny. Latryna, którą
postawiliśmy w jeden dzień napawała nas dumą. Wracając do namiotu
zostaliśmy minięci przez "oddział" testujący - dh Ewę, dwie dh Schwarc
i jeszcze dwie druhenki. Nie zdążyliśmy dojść do namiotu, gdy z
lasu doleciał nas trzask łamanych żerdek i wrzask wyżej wymienionych.
Tego typu naprawy gwarancyjne robiliśmy przez tydzień, aż w końcu
określiliśmy limit ciężaru tylko na jedną jedyną druhenkę.
W ogóle na pionierce wyszła ciekawa kwestia pozyskiwania
żerdzi. Za namiotami stała pryzma z żerdkami o mniej więcej 1,5m
długości. Sam osobiście zdrapywałem z takiej stempelek, bo pasowała
akurat do kombajnu. Dłuższe drzewka zcinało się po prostu w lesie,
tak aby nikt nie widział. W świeży pień wcierało się ziemię i pień
wyglądał jak stary... Dwóch delikwentów z zastępu "Komanczów" zcięło
drzewko na wysokości 1m i maskując je położyli na wierzch kępę mchu.
Z tego okresu pochodzi nisza, która jest w ścianie lasu po prawej
stronie bindugi. Tam dość intensywnie "przerzedzaliśmy" las...
Naszym oboźnym był Paweł Bartosiewicz. Miał on tą
szczególną wadę, że jak gwizdał przygotowanie do czegoś czas 10
minut, to te coś było gwizdane już po 3 minutach. Nikt nie był w
stanie tego zakwestionować. W czasie sprawdzania porządków, przez
namioty przetaczało się małe "tornado" i szczęśliwi byli ci, którzy
nie musieli włazić na drzewa po rzeczy lub znaleźli buty już po
trzech dniach penetrowania sektorów lasu za namiotami. Pamiętam,
że któregoś dnia, co zresztą często się zdarzało, takie przygotowanie
było odgwizdane w środku dnia, chyba zaraz po ciszy poobiedniej.
Oboźny jak zwykle po dwóch minutach przystąpił do pacyfikacji obozu.
To był pierwszy raz kiedy w naszym namiocie nic absolutnie nie poleciało,
za to namiot dziewczyn obok komendy przypominał miejsce, jakby odbyła
się tam szarża ciężkiej kawalerii. Większość dziewczyn się popłakała.
Do akcji wkroczyła Piguła, która wparowała do komendy i zrównała
ją z ziemią. Tak się złożyło, że widziała wcześniej namiot dziewczyn
i według niej (a była ona starą harcerką) był tam porządek. W odpowiedzi
na jej poczynania Czubek i Paweł Bartosiewicz w kulturalny sposób
zaczęli wynosić różne rzeczy z izolatki poczynając od kanadyjki.
Skończyło się na śmiechu, ale represje nie zmalały.
A propos osoby Czubka, to wiąże się z nim fakt, że
przyjechał na obóz z lekkim opóźnieniem, bo był na jakimś "OHPie".
Trasę z Augustowa do Mikaszówki przebył piechotą w osiem godzin
w nocy. I tego dnia, aż do obiadu musieliśmy siedzieć cicho, by
wypoczął. W komendzie mieszkał też Marcin Bartosiewicz. Prowadził
on tzw. "Teleekspress". Codziennie o 17:15 były podawane informacje
obozowe i nie tylko. Jako prezenterki miał Agnieszkę Szydłowską,
Ulę Kwiatkowską, Magdę Buchało i chyba "Maleństwo". W każdym programie
był ktoś kto śpiewał. Ja też trafiłem do teledysku, kiedy to jako
"Cichy grajek" w ciemnych okularach kiwałem się jak "Stiwi Łonder"
z gitarą w ręku nie wydając z siebie dźwięku. Pamiętam, że było
to dzień po nocy, w której Luciu dostał krzyż. W Teleekspressie
była podana w sekundach ilość czasu luciowego biszkoptowania (ponad
3 lata). Rekord ten został potem pobity przez małego Albina... Wtedy
jeszcze istniały śmieszne limity na zdobycie krzyża (14 miesięcy).
Tuż przed obozem poznałem nowy sposób na ten limit. Piotrek Tomaszkiewicz
po prostu wystąpił z harcerstwa na miesiąc. Wstępując miał już nowy
(14 miesięcy). Właśnie Piotrek na I Mikaszówce prowadził kronikę,
miał nawet dostać sprawność kronikarza, jakby coś tam spełnił, ale
on stwierdził, że nie chce, bo i tak po obozie wyjeżdża na stałe
do Berlina (faktycznie pojechał ...). W komendzie mieszkał jeszcze
kot. Było to małe ślepe kociątko, które zostało znalezione w lesie
jeszcze na kwaterce. Mieszkało sobie w dużym tekturowym pudle. Karmione
było mlekiem z małej strzykawki. Czasem dostawaliśmy kociątko do
opieki. Kociak ten zawsze rano był znajdowany w czyimś bucie (najczęściej
Czubka). Do dziś Mikaszówka - bo tak się zwie kotka, ma tajemnicze
upodobanie do butów, "skubana" nie daje się pogłaskać (jest pół
dzika). Mieszka sobie u Marcina B. w domu. Do Teleekspressu trafiłem
jeszcze raz pod rubryką "Złota trzcina", a było to w dzień odwiedzin
rodziców. Stałem właśnie na placu apelowym, gdy przez bramę weszli
moi rodzice, a mama załamała ręce i na cały obóz wypowiedziała sentencję
"Jezu jakiś ty brudny". Powiedzenie to trafiło do kanonu obok innego,
które parę lat wcześniej wypowiedział inny harcerz na widok swojej
ciotki - "A ty tu czego?". Z wizyty rodziców pamiętam wielką czerwoną
miskę. Tak skoro już jesteśmy przy temacie czystości, to gdy przyjechał
"Sanepid", to pierwsza w las poszła menażka Kraszana, której nawet
mrówki nie chciały tknąć. Kraszan zresztą był specyficzną osobą.
Choć miał dużo ubrań ze sobą, cały obóz przechodził w jednym komplecie,
nawet nie rozbierał się do snu. To,
że zdejmował czasem czeską szeleszczącą kangurkę, jak kładł się
spać, było spowodowane naszą argumentacją siły. Bo do szału nas
doprowadzał delikatny szelest z kanadyjki obok. Z ubraniem wiąże
się fakt osoby Roberta Humela, któremu mama nawet na naszkach wymazała
markerem "RH". Wyglądało, to przezabawnie i śmiesznie. Robert Humel
- barwna postać obozu - przeszedł do historii z paru powodów:
|
|
- Przez cały czas trwania obozu wydawał on swoje
numery "Kundla Dworskiego". Fakt, że były one tendencyjne w porównaniu
z oryginałem i nikt ich nie czytał, wcale nie zrażał młodego twórcy.
- Robert wraz z Arturem napyskowali Annie Kurowskiej.
Dostali karniaka. Artur jakiś standard, a Humel zbierał wiórki
w drewutni po nocy. Potem Anka im wybaczyła i znów przychodziła
grać nam kołysanki ("Stój kto idzie, to ja mały miś pluszowy").
- Robert źle znosił podróż autobusem. Siedział
koło mnie i gdzieś za Warszawą zrobił zrzut w sweter, który trzymał
na kolanach. Sweter ten nadawał zapach w naszym namiocie do momentu,
aż go nie wyrzuciliśmy w połowie obozu do kosza...
- Na rajdzie w Gibach jedliśmy obiad w restauracji.
Robert siedział tyłem do sali . Oszukując, że jakoby Madzia całowała
się z Jackiem, pokazywaliśmy palcem, Humel odwracał się z pytanie
"Gdzie?". W tym czasie wsypywano mu sól do kefiru. Żeby było śmieszniej
on wziął i stłukł. Więc z drugim kefirem musieliśmy powtórzyć
ten sam manewr i o dziwo udało się...
|
|
Pewnego dnia obóz obiegła wieść, że Czubek miał problemy
z WOPem. Zuchy były właśnie na wycieczce. W Kudrynkach zostali wylegitymowani
przez smutnego pana w mundurze. Tu muszę odnotować, że z perspektywy
lat WOP zrobił duże postępy. W 1988 r. pan miał rower. Parę lat
później widziano żołnierza WOP na W-S-Ce w kasku typu "Orzech" na
głowie, a 2 maja 1997 r. mnie, Nowego oraz Dankę wylegitymowano
z białego Landrovera typu "DEFENDER 1.1".
Pewnego
dnia gdy Czacza stał na warcie, stał na wartowni, nagle z lasu wytoczył
się buldożer, zaparkował z "piskiem gum" pół metra od bramy. Czacza
już przekładał nogi przez poręcz w celu szybkiej ewakuacji - chciał
żyć. Z szoferki wyskoczył pan w lekkim stanie nieważkości. Po krótkiej
rozmowie, odpalił swego grata i zawracając "na
raz" zygzakiem pomknął w las. Ślady gum było jeszcze długo widać
na boisku do nogi2 . Niedługo po nim
na bindugę wtoczył się na "Ukrainie" (zygzakiem) leśniczy. Pytał
się o buldożera, bo gdzieś im wsiąkł. Tym razem rozmawiał z nim
Kraszan. Norbert nie omieszkał zaprosić gościa na kiełbaski, które
miały być na kolację. Pan podziękował i zakosami na "Ukrainie" pomknął
w las. Kiełbaski były całkiem, całkiem. Potem okazało się, że kolonijka
zuchowa leży zatruta. Podobno maczał w tym palce Czubek... Co oznacza
zbiorowe zatrucie pokarmowe przetestowałem na sobie jeszcze tej
nocy podczas warty. Około 5 rano kazano mi obudzić Ankę Kurowską,
aby zaaplikowała zuchom lekarstwa. Gdy już znalazłem druhnę zdałem
sobie sprawę, że stoję po kostki w jakimś płynie. Podłoga w namiotach
w kolonijce wyłożona była plandekami, większość zuchów spała z głowami
przechylonymi przez krawędzie kanadyjek i językami na wierzchu...
Zgadnijcie w co wdepnąłem?
|
|
Z obozu w Mikaszówce pamiętam dwa kominki. Na jednym
z nich mowa była o Powstaniu Warszawskim. Chłopaki mówili fajne
wiersze, ale im nie szło... Drugi kominek prowadził druh Jarek.
Opowiadana tam była historia obozów i drużyny 99 WDH. Nigdy później
nie było takiego kominka, a mnie osobiście się on bardzo podobał.
Niewiele pamiętam z olimpiady. Wiem, że ochotniczo zgłosiłem się
do turnieju szachowego. Uległem w półfinale Jackowi od pająków.
Jednym z kluczowych wydarzeń była Noc Duchów. Wieczorem widziałem
jak Czychu saperką przekopuje boisko do nogi. Potem jak wdepnąłem
w taki dołek wiedziałem do czego służy... Obudzono mnie w nocy.
Wyszedłem zaraz po Humelu, którego spotkałem przed ścianą lasu.
Odtąd szedł ze mną co chwila łapiąc mnie za rękę. Cała trasa przebiegała
po drodze na "Chrustową Polanę", potem lasem i wracała do obozu.
Szło się od świeczki do świeczki. Było to tak zrobione, że poświata
światła oślepiała spacerowiczów, tak że nie widzieli nic w mroku.
Na samym wejściu do lasu ktoś zrzucił na nas koc i zgasło nam światło.
Daliśmy długą do przodu. Nie byliśmy niepokojeni przez
dzika, ale Kraszan zebrał za nas podwójną dawkę... Na chrustowej
pośrodku rosło samotne drzewo, z którego ktoś zwisał. W rogu stało
trzech kolesi w maskach P-gaz3 i kiwało
jakąś latarnią . Po przekątnej chrustowej stał tabun dziewczyn bojących
się przejść. Ominęliśmy kolesi łukiem i wycięliśmy wióra w las.
Przechodząc przez okop Robert i Czychu łapali nas za nogi. W końcu
wyszliśmy z lasu na środek jakiegoś obozu i przeżyliśmy chwilę grozy.
Gdzie jesteśmy? Potem okazało się, że jest to kolonijka zuchowa.
Zaraz potem z lasu dobiegł nas straszliwy wrzask. Dziewczyny widząc
nas, że jednak przeszliśmy przez chrustową, pod wodzą panien Szwarc
przeszły do szarży, a wrzask wydali Robert i Czychu zdeptanie na
punkcie. Miłym akcentem okazał się fakt, że autorzy Nocy Duchów
nie są w stanie odtworzyć w dzień trasy. Świeczki na trasie stały
na dekielkach i żeby nie było za prosto nie odnaleziono wszystkich
pożyczonych dekielków...
Obrzędowością na obozie byli Indianie. Na samym
początku obozu większość zastępów doszło do porozumienia i wszyscy
byliśmy Indianami z Dakoty. Jeden zastęp się wyłamał i byli Komanczami
(zastęp Moszcza). Miało to swoje następstwa, w tym, że
w czasie kręcenia filmu o Indianach - grali czarne charaktery. A
podczas Chatek wszyscy Indianie z Dakoty "spacyfikowali" chatkę
Komanczów4.Nasza chatka znajdowała się najdalej ze
wszystkich. Maszerowaliśmy z materacami wzdłuż kanału jakieś pół
godziny. Chatka nasza była na wzgórzu. Mieliśmy wolną rękę co do
chatek, więc Daniel z Dębikiem mieli porządny szałas, natomiast
my rozłożyliśmy się pod świerkami robiąc sobie prowizoryczne altanki
z chrustu. To nic, że przez środek materaca maszerowały sobie duże
czerwone mrówki. Koło obiadu nasze chatki odwiedził dh Jarek z panem
Wałaszewskim. Coś tam poszeptali z Danielem i w efekcie do wieczora
dobudowywaliśmy swoje szałasy do szałasu Daniela. Nasza chatka miała
trzy wejścia do trzech części - Daniela i Dębia; Artura i Kraszana;
mojej, Humela i Kozłowskiego. Z chatek pamiętam fakt, że zuchy też
miały takie jednodniowe chatki i wszyscy starsi chłopcy rozlokowali
się w pobliżu chatki Marty Kochanowskiej, w rejonie słupów 49-51.
Z większych wypraw poza obóz pamiętam rajd trzydniowy. Byłem w grupie
z dh Jarkiem i po drodze zwiedziliśmy Sejny i Giby. W Sejnach kupiłem
czekoladę, ale rozpuściła mnie się po drodze, więc przed Gibami
wylizaliśmy ją z chłopakami. W Gibach nocowaliśmy w jakimś obozie
harcerskim. Na pytanie gdzie jest męska latryna wartownik pokazał,
"tam, tam, tam i tam", różne kierunki świata, na pytanie, a gdzie
jest żeńska, odpowiedział, że podobnie. Pamiętam, że wieczór przesiedziałem
w oszklonym baraku w towarzystwie starszych harcerz m.in. Czycha.
Inną wyprawą była wycieczka statkiem po Kanale Augustowskim. Startowaliśmy
z Sosnówki i kończyliśmy w Augustowie. Wyjazd był dla chętnych.
Pogoda była nieszczególna, bo gdy siedzieliśmy na górze to padał
deszcz, a gdy byliśmy na dole to świeciło słońce. W czasie wycieczki
pamiętam fakt, że któraś starsza druhna przysnęła
z głową na stole. Przedsiębiorczy chłopcy zebrali wszystkie butelki
po orenżadzie i obstawili stół. Ktoś zrobił zdjęcie, ale nigdy
go nie widziałem5 . Z Augustowa wróciliśmy PKSem
do Mikaszówki. Z większych rozrywek obozowych było palenie pod parnikami,
tak że ogień szedł z komina czasem i na metr. Pamiętam wizytację
z Chorągwi na górze, podczas gdy my na dole udawaliśmy, że to naturalne,
że parnik wyrzuca ogień z komina. Wizytacja była dlatego, że byliśmy
najciekawszą drużyną w Hufcu i na obóz pojechało ponad 120 osób.
Tego lata w lesie było dużo jagód i poziomek, którymi zażeraliśmy
się bez przerwy. Na jednym z takich wypadów zgubiłem finkę. Gdy
nadszedł czas repionierki dość szybko rozebraliśmy urządzenia namiotowe,
choć pamiętam refleksję, że szkoda, że już koniec. Namioty mieliśmy
zostawić na miejscu innej drużynie, która ustawiła
je na kształt lokomotywy, pamiętam, że było pełne niezadowolenie
ze stanu w jakim wróciły i nigdy już więcej nie pożyczyliśmy swojego
sprzętu innej, zupełnie obcej drużynie6
. Tuż przed wyjazdem gdy na bindudze stał już autokar większość
młodszych, w tym i ja, maskowaliśmy na akord miejsce po męskiej
latrynie. Na tym obozie było też zupełnie inaczej uczone współzawodnictwo.
Każdy zastęp dostawał żółte paciorki, które mógł w komendzie wymienić
na lizaki. Działo się to na ciszy poobiedniej, a zaraz po niej były
sprawdzane porządki. Faktem jest, że kurs paciorka wzrósł w stosunku
do ceny lizaka pod koniec obozu gdy okazało się, że są nadwyżki...
Nigdy potem nie powtórzono podobnego mechanizmu współzawodnictwa.
Obóz z 88 roku wspominam jako jeden z najlepszych obozów, może przez
wzgląd na to, że byłem tam pierwszy raz, może dlatego, że były to
inne czasy i inni ludzie, a może dlatego, że plany pracy obozu były
potem po prostu powielane i organizatorom nie przychodziło nic do
głowy. Dziś z perspektywy czasu jestem rodzicom wdzięczny, że wysłali
mnie na ten obóz.
P.S. Paweł Czyszek zdobywał trzy
pióra. Podczas próby milczka, podczas kąpieli zanurkował. Gdy się
wynurzył Czubek zapytał się: "Czychu jaka woda?", "Dobra" - odpowiedział
Czychu. Po tym wydarzeniu Czychu miał żal do Czubka7
...
UWAGI :
1. Szczupły materiał histograficzny nadal nie pozwala w części ustalić
chronologii zdarzeń.
2. Przed obozem odbyła się kolonijka zuchowa, a równocześnie z nią
kwaterka.
|
|
|
|
Następny Obóz
|
|
Przypisy:
|
|
1. W/G Konrada
P. - "Skład zastępu Kropy jest w porządku z małymi wyjątkami.
Nie było w nim Kacpra i Czaczy. Byli oni u Roberta. Skład zastępu
Roberta: Robert, Czychu, Marcin Suliński, Czacza, Kacper i ja.
Ponadto, zastęp Kropy miał jeden namiot." |
do
tekstu... |
2. W/G Marcina
B. - "Buldożer: Gość nie wyskoczył z szoferki, bo jej nie było.
Wóz był otwarty, a facet siedział i nie wysiadł. Darł się coś
niezrozumiałego w rodzaju "Ja was zaraz rozjadę" i wykonał 3-4
próbne podejścia na wartownię z podniesionym lemieszem. Później
doszczętnie zorał 14 m2 kąpieliska zrywając glebę
na głębokość 15cm - ślady było widać jeszcze po dwóch tygodniach
(...)" |
do
tekstu... |
3. W/G Marcina
B. - "Nigdy nie mieliśmy trzech masek P-gaz. Byłem tylko ja.
Strach potroił ci wizję?" |
do
tekstu... |
4. W/G Marcina
B. - "Pytol na pewnym etapie zagroził wyrzuceniem z obozu każdego
kto wymówi: "Te psy Komancze". Było to bezpośrednio po przywiązaniu
Moszcza do drzewa... Pamiętam też, że jeździliśmy (ja i mój
brat) na Ukrainach po lesie w charakterze kawalerii USA, uspakajaliśmy
zbierających się na Moszcza (z toporkami, z saperkami!) Dakotów,
Lakotów i inych wrogów tych psów Komanczów." |
do
tekstu... |
5. W/G Lucia
- "To nie była druhna tylko "Kochaś" i butelki nie były po orenżadzie,
i my ich nie zebraliśmy tylko znaleźliśmy w skrzynce pod siedzeniami." |
do
tekstu... |
6. W/G Marcina
B. - "Inna, obca drużyna była chyba 65-kami z Janowskim na czele." |
do
tekstu... |
7. W/G Marcina
B. - "Ja też miałem niemal identyczną historię, więc może pomyliłeś
mnie z Czychem? Może po prostu woda rozluźnia? Jeśli tak to
obu nam zdarzyła się taka sama historia." |
do
tekstu... |
|
|
|