|
MIKASZÓWKA VIII
Czas
trwania: 46 dni 26.06. - 11.08.1995
Obrzędowość: Naukowy I, Las
UWAGI:
- T.S.R. - Tania Siła Robocza
- "DESER" - Darmowa Siła Robocza
- KRB - Bojówki Szturmowe T.S.R.
- SH.Z.T.S.R. - Starszoharcerski Związek Taniej
Siły Roboczej
- N-S - namiot kuchni
|
|
Ten obóz był dość specyficzny od
samego początku. Może nie powinienem nazywać tego obozem, bo było
ich kilka, ale pobytem, gdyż spędziłem tam, aż 46
dni1. Ten rekord należy podzielić jeszcze między
Anię Kozerę "Mizerkę" i Marysię Moczoń. Po mimo, że istnieją dość
dokładne zapisy w kronikach dzień po dniu, to ja zawrę tu tylko
to co pamiętam lub warte jest przypomnienia.
26.06
Z Dworca Zachodniego wyjeżdżamy na kwaterkę razem z drużyną "KV".
W skład kwaterki weszli: Joasia Słodka, Marysia Moczoń, Anka Kozera,
Paweł Dębiński, Michał Kaczmarek, Cezary Korzeniak, Łukasz Nowacki
i ja. Na samym początku okazało się, że brakuje biletów dla mnie,
Czaczy i Żołędzia. Marcin B. zabrał od Uli wszystkie pieniądze (10
mln st. zł.) i poszedł kupić zaległe bilety. Zrobił
to tak sprytnie, że pociąg z nami w środku odjechał sobie. Ula całą
podróż siedziała taka osowiała, my gładziliśmy ją po ręku jak babcię,
nie mogąc powstrzymać się ze śmiechu, bo jeszcze nie zaczęła obozu,
a już została bez pieniędzy...2
W pociągu wyszła ciekawa kwestia bagaży. Im kto był starszy, tym
jego bagaż był mniejszy - wyjątek stanowił Żołądź, który miał małą
kostkę. Rewelacyjna okazała się Zuzia, która miała multum walizek
i torbę Adidasa...
W pociągu bawiliśmy się takimi kuleczkami na sznurku. Łapę po tym
miałem siną i zbolałą. W Augustowie na rynku też ją kontynuowaliśmy.
Gdzieś zapodział się Czacza. Odnalazł się na przystanku PKS-u łysy
jak kolano - ostrzygł się za 2 zł. Z jego łysiną wiąże się pewna
anegdota. Otóż łysy Czacza był bardzo podobny do łysego Andrzeja,
który przebywał w Mikaszówce na obozie naukowym. Andrzej był z rodziną,
w skład, której wchodziła córka Ola. Ola - to małe dzieciątko, nie
potrafiło odróżnić Czaczy od Andrzeja, więc wszyscy
pękali ze śmiechu kiedy Ola mówiła do Czaczy per "Tato...". Na ten
dzień już na miejscu obozu zostałem oboźnym3
w drużynie Uli, aż do momentu przyjazdu Marcina B. (z forsą...)
.
Na kwaterce dostałem za zadanie postawienie pieca w kuchni. Ponieważ
w życiu nawet nie widziałem jak się to robi, powiedziano mi, że
jestem odpowiednim człowiekiem do tego zadania. Ktoś przywiózł glinę
i do pomocy w jej bełtaniu dostałem Mizerkę i Marysię. Pół dnia
tak sobie siedzieliśmy i wesoło bełtaliśmy glinę w misce. Trochę
to raniło nogę, więc żeby było przyjemniej, Żołądź wsypał 1kg soli,
bo ktoś mu powiedział, że tak trzeba, a że akurat był w pobliżu,
to posypał soli... i tak bełtaliśmy tą glinę wyjąc z bólu.
W stawianiu kuchni pomocną dłoń wyciągnął do mnie Cza-Cza, który
od czasu do czasu pokazywał mi co i jak mam zrobić, choć on sam
też kuchni nigdy nie stawiał, ale widział jak się to robi, a to
było już coś. Wieczorem zmajstrowałem kuchnię. Stała ona kominem
na wschód a dokoła komina zbudowany był płot. Pani kucharka była
zadowolona z konstrukcji. Ja też, gdyż przestała ona 1,5 miesiąca.
Od 1 lipca do życia powołany został TSR. Wraz z obozem naukowym
na bindudze była kolonijka zuchowa, a gdzieś w lesie obóz "KV" z
oboźnym Luciem. W tym obozie żyła sobie mała dziewczynka, która
uparła się, że nie będzie jadła mięsa, bo na jakimś filmie widziała
jak zabijali słonie. Myśmy słoni nie jedli, ale dla niej mięso to
mięso. Długo rozmawiał z nią Marcin B. tłumacząc jej, że on jest
wege-niepewnym, bo ma słuszny wiek, wzrost, a dziewczę musi rosnąć,
a w ogóle ten film to była faszystowska propaganda...
1 lipiec
Na samym początku chciałem zdementować słowa z kroniki naukowej.
Nigdy, ale to przenigdy nie podaliśmy dzieciom zimnego obiadu. Tylko
raz jedyny spóźniliśmy się z posiłkiem zaledwie o 1/2 godziny.
Tego dnia Nowy i Żołądź spóźnili się na autokar, bo się kąpali.
Autokar odjechał, a oni zostali. Byli ludźmi widmo. Byli, ale ich
nie było. Stworzyli odłam "Deser".
Na
tym obozie przez jeden tydzień pracowałem w kuchni, rąbiąc drewno
i paląc w kuchni, i pod parnikiem. Ogólnie opiekowałem się też kroniką
obozu, a tak naprawdę, to byłem magazynierem wydając koce, które
były przekleństwem, bo zamiast je wyprać po obozie, to ludzie porzucali
je pod domkiem, nie mówiąc, że po huraganie musiałem wydać wszystkie
suche koce ofiarom...
Z takich śmieszniejszych spraw, to po 1 tygodniu zostałem przesunięty
z pracy fizycznej, na stanowisko fizyczno-umysłowe, czyli jako najbardziej
odpowiedzialna osoba robiłem tablice informacyjne. W tym czasie
w kuchni powstał paradoks, bo nikt nie umiał palić w kuchni i rąbać
drewna, a tak w ogóle to podobno byłem osobą, która wszystko wiedziała,
co zresztą uwidoczniło się, gdy poszedłem na rajd z Ulą, gdyż nikt
nie mógł znaleźć już niczego w obozie...
3 lipiec
Odbył się w obozie huragan... Najlepszym opisem jak dotąd jest opis
Cichego z kroniki SH. Dlatego przepiszę go w całości, nie dbając
o prawo autorskie.
|
|
"Huragan
Wania"
Rozdział I
motto: Shit happens - taoism
Na początku chciałbym zaznaczyć, że będę pisał to
opowiadanie w 1 osobie (ja), bo jest mi łatwiej.
Wszystko zaczęło się od tego, że rano trzeba było zakopać zdechłego
bociana. Było dość upalnie, ale wiał wiatr. Wszyscy stwierdzili,
że pogoda się zmieni. Michał i Mały Cichy wzmocnili zadaszenie w
kuchni. Dh Pytlak stwierdził, że nadal jest to "wielka prowizorka"
- odpowiedzieliśmy, że prowizorki trzymają się najlepiej. Potem
okazało się, że strażnicy śluzowi obniżyli poziom wody w kanale
o 30 cm. Cały dzień Druh czepiał się mnie o stołówki, bo cały czas
kładły się na wietrze. Poprawiłem je z Cza-Czą z pięć razy.
Gdzieś koło kolacji zaczęło grzmieć, stwierdziłem, że pójdę się
umyć, bo wszyscy kąpali się po obiedzie. Gdy schodziłem z kąpieliska,
zaczęło padać, więc ubrałem się w "65" i wziąłem zeszyt aby skończyć
pisać moją bajkę. Na dole Luciu prosił nas o wodę do mycia, bo oni
wrócili z rajdu i byli brudni. Dokładnie w tym samym momencie zuchy
zeszły się myć (Wojtek, Cza-Cza, 16 zuchów). Stwierdziliśmy, że
dla Lucia odpalimy stary parnik, na 21:00 będzie woda. W międzyczasie
Robert z paniami kucharkami udał się do stołówki na konsultacje
nad jadłospisem. Ja dziarsko paliłem pod parnikiem. Michał poszedł
do domku pomagać Cza-Czy przy filmach. Piguła szukała Krzysia "Krzysia".
Niebo po zachodniej stronie wyglądało tak, jakby miało się zaraz
coś przez nas przewalić (stwierdziłem to w zdaniu do Roberta).
W pewnym momencie (20:50) powiało mocniej, szarpnęło stołówką. Panie
kucharki pobiegły na górę; Robert chwycił środkowy maszt stołówki,
ja - narożnik. Przez wiatr usłyszałem głos: "Cichy! Złap maszt!"...
Nie zdążyłem. Stołówka runęła. Niebo było ciemne, lał deszcz.
Rozdział
II
motto: Sacriface something, shit won't happen - druidism
W tym samym czasie Wojtek poświęcił (olał) leżącą
świetlicę i pobiegł ratować namiot chłopców. Gdy mu się to udało,
pocieszał tłum zuchenek, które go oblepiły. Zuchy - chłopcy śmiali
się. Naukowy obóz leżał prawie cały. Przy domku stał namiot naukowy.
Dh Pytlak miał w nim zajęcia do czasu gdy wywiało mu preparat z
ręki. Marcin B. pobiegł ratować ten namiot, ale nie wyszło... Chwycił
stół, ale mu go po prostu wyrwało z ręki. Namiot naukowy przestał
istnieć. Dzieciaki wbiegły do domku, gdzie był Michał i Cza-Cza.
Nie było prądu. Pytol z Marcinem i Cza-Czą pobiegli ratować obóz
naukowy. Michał
pobiegł w T-Shircie ratować nasz namiot (mała dycha).
Te zdarzenia działy się mniej więcej w tym samym czasie. Przenieśmy
się do kuchni.
W kuchni ja i Grzesiek podparliśmy "prowizorkę" belką po środku.
Robert, który wydostał się spod stołówki kazał zgasić parnik, który
stał się totalnym ogniskiem, bo rozdmuchało żar (5 wiader nie wystarczyło,
żeby go zgasić). Oni pobiegli na górę, Robert rzucił "Cichy pilnuj
enesa". Nagle zaczął padać grad. Prowizorka zaczęła trzeszczeć.
Zrzuciłem grad z dachu i zdjąłem mięso na obiad z kuchni do enesa.
Grad zaczął ciąć mnie po nogach, więc schowałem się do środka. W
pewnym momencie zawiało i w potwornym huku przewalanych stołów usłyszałem
i zobaczyłem, jak enes unosi się z prawej strony i z tyłu. Nie wiem
jak znalazłem się w domku. Były tam zuchy i Mizerka, która siedziała
w kącie w szoku. Wojtek wysłał ją tuż przed gradem do domku. Po
drodze złamało się drzewo i Mizerka w szalonym sprincie poczuła
jak gałęzie łaskoczą ją po plecach. W domku dowiedziałem się, że
wszyscy ratują naukowy. Widoczność była zerowa, bus Pytola lekko
toczył się w stronę domku. Zbiegłem do kuchni i zobaczyłem pobojowisko...
Namiot się kiwał, więc wybiłem z niego okna i pobiegłem na górę.
Tam zacząłem razem ze wszystkimi ratować naszą dychę. Był to jedyny
namiot ze zgrupowania, który jeszcze w miarę stał (wytrzymały tylko:
ambulatorium, namioty Pytola i Andrzeja - urwało werandę, oraz małe
namioty). O nasz namiot walczyli: Robert, Mały Cichy, Michał w T-Shircie
w czasie gradu, Kaśka i ja. Urwało nam tylko narożną linkę i pogięło
poprzeczkę. Potem poprawialiśmy magazyn. Deszcz przechodził. Zaniosłem
z Kaśką część produktów do domku. Wtedy Robert wysłał mnie do kuchni
po ważne dokumenty - między innymi książeczkę PKO na 45 milionów.
Przekopałem całą kuchnię i nic. Zebrałem z cypla wszystkie papiery,
ale to nie było to. W końcu Robert znalazł je w domku, gdzie je
odruchowo wrzucił przed gradem, gdy zobaczył, że jego rzeczy i namiot
(tramwaj) wesoło latają na wietrze (Robert nie miał nic suchego).
Idąc na górę zobaczyłem materac dmuchany, ale dziwnie doszedłem
do wniosku, że ktoś go sobie suszy (był to materac z namiotu kucharek).
Znalazł się Krzyś "Krzyś", gdy mu powiedziałem, że szuka go mama,
on na to: "Widzieliście gdzieś komiks Spidermana?" (dzieci i ich
poczucie wartości). Z grubsza ustawiliśmy sobie namioty. Naszą małą
dychę oszpilowaliśmy jak bunkier. Do 24:00 staliśmy na dworzu obserwując
niebo, które było ciemne, błyskało jakby się działa wokół wojna
jądrowa. Szykowało się, że będzie gorzej. Każdy się spakował, tylko
plecak w rękę i w nogi...
Schowaliśmy się do namiotów i życzyliśmy sobie do snu "Do zobaczenia
w lepszym świecie".
PS. Zanim poszliśmy spać, okazało się, że jedna dziewczyna dostała
stołem w brzuch i źle się czuje.
Rozdział
III
motto: Let's smoke this shit - rastafarianism
O 5:00 przyjechał Dębik z Ulą. Ula nie poznała obozu.
Dębik, gdy zobaczył enesa w środku, doszedł do wniosku, że szkoda,
że go nie było.
Załoga kuchni przygotowała śniadanie na świeżym powietrzu (punktualnie).
Porządkowaliśmy teren. Zuchy małe gałęzie, naukowy stawiał namioty.
Obóz Uli (nie ucierpiał) stawiał stołówki, drewutnię, sanitarny.
Nagle okazało się, że nie ma prądu. No cóż 40 wiader. Co to dla
nas (machał Michał i dwóch "Ochotników" przez duże "O" z obozu naukowego).
Na miejscu pojawił się Sęp i pan Aleksander. Stwierdzili, że była
to trąba powietrzna, bo wszystkie drzewa lezą w kierunku północnym.
Z Gruszek wywieziono dwa tiry połamanego drewna z młodniaka, zostały
same kikuty. Około 12:00 włączyli prąd. Pan Kośka przekonywał kucharki,
żeby zostały (i zostały). Im zwiało namiot i wszystkie rzeczy rozwiało
po cyplu (patrz materac dmuchany). Po południu przyszedł pastuch
z krowami i stwierdził, że od 70 lat, jak żyje nie widział czegoś
podobnego. Wszystko powoli wracało do normy. Padał deszcz.
Rozdział
IV
motto: Why does shit always happens to us! - judaism
Dlaczego?
Przyczyn jest wiele:
- Był to zwykły front atmosferyczny,
- Była to tajna broń NATO "Jonny", tylko amerykanie
źle wymierzyli granicę i przez nas się to przetoczyło, a za kilka
dni wróci do nas tajna broń rosyjska "Wania",
- Był to gniew bogów za brak obrzędu nad grobem
bociana. Trzeba go wykopać...
Cały ten huragan zniszczył w ciągu 10-15 min wszystko
to, co postawiliśmy w 6 dni na kwaterce. Jedynym plusem tego bu...
był nadmiar drewna opałowego do kuchni. Działo się to w nocy z trzeciego
na czwartego lipca. Piątego lipca wieczorem rozpogodziło się zupełnie
i była piękna tęcza.
|
|
|
|
7 lipiec
Część obozu naukowego spóźniła się na posiłek. Potem kazano im nosić
chrust. Jedynie panienki robiły niezłą łaskę mówiąc, że są zmęczone,
a chciały wody. Kulturalnie wytłumaczyłem, że nie ma chrustu, nie
ma wody. Była o to straszna draka. Potem ustalono, że wodę trzeba
zamawiać. Z tym wiąże się ciekawa anegdota, gdyż Andrzej często
zamawiał wodę, dając w zamian gumę do żucia - cóż "ciepła woda,
to czysty interes".
9 lipiec
Odbył się festiwal O'Pole '95. Rozpoczął się o 20:00. Konferansjerkę
prowadzili Wojtek i Aśka G. (KOwiec obozu). Ja i Luciu wraz z panią
od biologii ze szkoły 301 byliśmy jury. Festiwal był fajny i tu
chciałem zdementować plotki jakoby byśmy byli stronniczy...
W nocy Krzysztof Luciak złożył Przyrzeczenie Instruktorskie, natomiast
mój brat dostał pagon SH.
15 lipiec
Następuje otwarcie pierwszego odcinka szlaku. Była gala. 16-go o
18:00 naukowcy wyjechali. Byłoby błędem nie wspomnieć kilku śmiesznych
faktów, które miały miejsce na tym obozie.
- Od mniej więcej połowy obozu obecne w kuchni
było SH (całe), które jednak się wykruszyło - egzaminy i doszło
do motywu, że w kuchni był tylko mój brat.
- Przez cały obóz narastał antagonizm między harcerzami,
a obozem naukowym. Do dziś nie wiadomo dlaczego. Faktem jest,
że kwaterka Czycha dokonała pacyfikacji ww. obozu (Mózgaczy).
W ogóle, to kwaterka Czycha przyjechała w celu odpoczynku, za
który chcieli nawet zapłacić, jednak zostali zagonieni do pracy.
Stąd wynikały różne nieporozumienia.
- Z fajniejszych spraw, to po nocy wkopaliśmy przed
namiotem pewnych dziewczyn trzy gałęzie brzóz, oznaczając namiot
jako rezerwat.
- O to wszystko jak i o nocną miłość miał do nas
potem Druh pretensje. Rozmowa odbyła się zaraz po obozie naukowym.
Ci co zostawali jeszcze na tydzień lub dłużej (ja) musieli określić
swój status i ustalono nam ciszę nocną na 23:00. Druh rozdał wypłatę.
Niektórzy dostali premię. Najmniej pretensji było do mnie i Cza-Czy,
choć Cza-Cza miał przez krótki okres czasu areszt domowy w domku.
Dochodziło do tego, że gdy przynosiłem mu paczkę, Druh przeglądał
ją skrupulatnie (szukał wytrycha, pilników, itp.) i oddawał ją
Cza-Czy.
- Była też Noc Duchów, w której braliśmy udział.
Ja wykopałem na drodze wilcze doły. Siedząc na punkcie z Nestorem
i Marysią mieliśmy ubaw po pachy, gdy przeszła Maska z latarką,
i mimo, że świeciła sobie, to w nie wpadła.
- Monika Wiśniewska "Czuchro" zawróciła w głowie
połowie SH łącznie z moim bratem.
- W czasie obozu naukowego "KV"
było na nowym miejscu. Komendantem była Ula Kwiatkowska, gwizdał
Luciu, w kadrze była też Ania Pietruczuk, a
Marcin Bartosiewicz był oboźnym w naukowym, ale
spał w "KV"4.
Równolegle do obozu naukowego odbyła się kolonijka
zuchowa5 pod wodzą Wojtka. Jak wyglądała rada drużyny
na tej kolonijce, lepiej nie mówić. Wojtek był sam, a miał szóstkowe
same kobiety. Nawet nie mógł jęknąć. Z kolonijką zuchową wiąże się
pewna anegdota. Otóż gdy siedziałem sobie obok namiotów wmalowując
obrazek do kroniki obozu naukowego (ten ołówkiem), to za plecami
usłyszałem krzyk Mizerki: "Filip! Gdzie szczysz!... - tam jest latryna!"
i ujrzałem małego, zabiedzonego dzieciaczka, który był mocno wystraszony.
Kobiety trzymały niezły reżim.
19-21 lipiec
W tych dniach odbyła się niesamowita atrakcja. Rajd obozu Uli. Rajd
ten przeszedł do historii jako najkrótszy rajd po okolicznych wsiach.
Pierwszego dnia przez Sosnówkę poszliśmy do Mikaszówki, gdzie siedzieliśmy
przez godzinę pod mostem, bo padał deszcz.
W sklepie "GS" w Rygoli o 16:00 był kolejny postój. Tym razem obiad.
Kolejny przystanek był na moście w Mułach. Wszyscy się rozleźli,
ale większość patrzyła sobie w wodę z mostu, pokazując sobie raki.
Około 19:00 idziemy do Rudawki przez Kudrynki. Po drodze moczy nas
deszcz. Pierwszy nocleg mamy w Rudawce u sołtysa...
Lokal ten opuszczamy o 10:00 rano. Po drodze zgubiliśmy szlak i
potem odnaleźliśmy go. Okazało się jednak, że był to już ten szlak,
co wychodził z Wołkusza. Przez większą część czasu błądziliśmy sobie
radośnie po bunkrach w lesie. Przesiedzieliśmy w nich gradobicie.
Gdy w końcu odnaleźliśmy drogę, wręczono mnie i Luciowi czyjś plecak
do niesienia. Potem rozpętała się burza i tak sobie z Luciem szliśmy
drąc japę na cały las. Prześpiewaliśmy wtedy wszystkie znane utwory,
jakie nam tylko przyszły do głowy. Pod Wołkuszem nagle okazało się,
że musimy sforsować rzeczkę. Oczywiście z Luciem postawiliśmy się
okoniem i biorąc ze sobą Piotrka postanowiliśmy, że rzeczkę to my
przejdziemy suchą nogą. Samą rzeczkę przeszliśmy faktycznie po moście.
To nieważne, że po drodze do niego sforsowaliśmy bagna, druty kolczaste,
krzaczki, strumyczki, wysypiska śmieci. Nocleg w Wołkuszu
tradycyjnie był u sołtysa. Z ciekawszych zdarzeń to była zupa grzybowa,
mało zjadliwa. Wieczorem sołtys pozwolił dzieciom pojeździć na klaczach,
ale najsmutniejszy był Marcin B., który w odmętach siana posiał
swojego Pilota6 . Rano dzięki Marcinowi
B. i jego niesamowitemu poczuciu wdzięczności, i wrodzonemu darowi
najlepszych cech "błagania na klęczkach" - poszliśmy
pielić pole7 . Wykonując to zajęcie do 14:00 dzieci
były jak kombajn. Wyrywały wszystko, co zielone. Potem z Wojtkiem
pojechaliśmy z plecakami do Gruszek, gdzie leżeliśmy do góry brzuchami
i jedliśmy lody. Około 18:00 ruszyliśmy do obozu.
Z obozem Uli wiąże się jeszcze taka anegdotka, że ktoś bystry wpadł
na pomysł, aby wyjść rano na pekaes. Zamówili śniadanie o 5:00.
W efekcie chłopaki (Pele, Łukasz, Nestor, Albin) musieli iść do
kuchni o 4:00. Po obiedzie tego dnia spali gdzie upadli na ziemię.
Na obozie u Czycha należałem do tzw. wolnych strzelców SH z TSR
(jako fundator i budowniczy pomnika "Tych, co w TSR" kultywowałem
tradycję i pamięć). Krótko mówiąc byłem gościem, który wiódł sobie
swobodne życie i ku ogólnej zazdrości wstawał sobie kiedy chciał,
albo potrafił wystawić polówkę przed namiot, i przeleżeć na niej
cały boży dzień grzejąc stare kości w promieniach słońca.
Najpierw opiszę wydarzenia związane z konkretnymi datami, a potem
całą resztę.
27.07
Odbył się mecz siatkówki. Rozwaliliśmy Gruszki do zera. Za to oni
łomotali nas w nogę. 8:2, 6:2, 4:1, 0:3 - wygraliśmy raz, bo przeciwnik
nie przyszedł - walkower.
2.08
Na teren obozu wjechała furgonetka nadleśnictwa, przywiozła nam
czaplę do odkarmienia. Czaplę umieściliśmy w byłym naukowym namiocie.
Wypuszczono ją 4.08. Przez ten czas nie było kąpieli, bo pan ratownik
łowił ryby dla tego fajnego ptaka.
Wieczorem odbył się festiwal, który wraz z druhną Asią miałem przyjemność
prowadzić, pomimo deszczu, który rozmył dekoracje.
6.08
Odbył
się festyn na śluzie Kudrynki. Ja osobiście nie brałem w nim udziału.
Wieczorem dla dzieciaków i całej reszty zgrupowania, po konsultacji
z p. kucharką zorganizowałem ognisko z kiełbaskami. Dzieciaki, które
nie poszły na festyn, siedziały przy ogniu do 23:00, po czym poszły
się myć i spać.
Z fajniejszych wydarzeń tego obozu były odwiedziny
Marcina. Pewnego ranka z lasu wyszedł on w stroju "krzaczka". Okazało
się, że szlajał się po okolicy ze trzy dni. O mało go nie zdeptano
podczas crossu. To, co zobaczył, wcale go nie napawało optymizmem,
a tylko potwierdziło to, co ja zdążyłem zaobserwować. Otóż obóz
harcerski odbywający się w tym czasie 16.07 - 11.08 liczył sobie
sześć osób kadry w samej komendzie. Komendantem był Paweł Czyszek,
czasem go nie było. Zastępcą komendanta była Anna Matysiak i ona
faktycznie zajmowała się wszystkim. Oprócz tego była Asia Pawłowska,
która aczkolwiek niechętnie prowadziła KZ, był Nowy jako oboźny,
była też Kasia Grzejszczyk i Żołądź, który poczuł się bardzo ważny.
Taki natłok kadry powodował między innymi takie paradoksy:
Pewnego dnia padał deszcz i położyła się stołówka; Robert wysłał
mnie na górę, abym zorganizował pomoc. Biegnąc tam, radośnie brykając
w kałużach zobaczyłem obóz harcerski. Wszystkie dzieci siedziały
w namiotach, a ww. kadra, bez Czycha, naciągała linki w strugach
deszczu. Gdy powiedziałem im swoją prośbę, wysłali mnie do Czycha.
Tego znalazłem leżącego na pryczy w komendzie; po wysłuchaniu mnie
odesłał mnie do Nowego. Ci z kolei wymownymi gestami wśród szumu
strug deszczu, kazali mi łagodnie rzecz ujmując "pultać się". W
międzyczasie Nowy poszedł spać; gdy minął deszcz, po jakiejś 1,5
godzinie został obudzony i wysłany do kuchni. Zabrał ze sobą zastęp
Łukasza; na dole Nowy wyładował swoją złość na Albinie, który nie
wytrzymał i się rozpłakał. Potem razem z Robertem tłumaczyliśmy
całą sprawę Czychowi, ale nie wiem, czy to coś dało. Nadal przychodzono
do mnie do drewutni, gdzie miałem stale dyżury i płakano mi w ramię,
jaka ta kadra jest zła.
Z wizytą Marcina wiąże się też to, że zwiedzaliśmy cały strumień
od Gruszek, aż do ujścia, z czego ja tamtędy szedłem już drugi raz
tyle, że w przeciwnym kierunku.
Pomiędzy obozami wpadł do nas Paweł Bartosiewicz, który zakupił
drewno na dom. Zabrał on do Warszawy mojego brata. W tym okresie
pojawił się też Sanepid i Pani oglądała lodówkę na bindudze. Pojawił
się Luciu umazany na twarzy, ubrany w wojskowe ciuszki, z okrzykiem
na ustach "Where is Sanepid?". Pani z wizytacji jakoś szybko się
zmyła.
Jak już wspomniałem, pobyt umilałem sobie rąbaniem drewna. Robiłem
to codziennie przez 2-3 godziny. W międzyczasie często rozmawiałem
z pastuszkiem od krów. Z nim z kolei wiąże się pewna anegdotka.
Otóż pewnego popołudnia do mojej dyszki przyszedł Krzyś "Krzyś".
Poprosił mnie o lornetkę. Dałem mu ją. Po pewnym czasie zobaczyłem,
jak dzieciak gapi się przez nią, obserwując kąpielisko. Tknięty
przeczuciem zabrałem mu ją i zobaczyłem, że druhenki z komendy biorą
w biały dzień kąpiel w mocno ubogich strojach. Niewiele myśląc wziąłem
myjoły i pobiegłem na kąpielisko. Po drodze zobaczyłem pastuszka,
który stał wpatrzony w dziewczyny. Ja mu się wcale nie dziwię i
podziwiam jego zdrowie, gdyż taki widok mógł go przyprawić o zawał
serca, a pastuszek był już grubo po 70-ce.
Z ciekawszych zajęć, to jeździłem z Dębikiem
do Augustowa po zakupy. Robiłem tam często za rozrusznik.
Z
tego obozu pamiętam rajd. Pierwszy nocleg był w Czarnym Brodzie,
do którego doszliśmy błądząc po lesie. W tamtejszej stodole o mało
nie zostałem pobity przez Kasię, a Ania rozmawiała głośno ze mną
i Robertem do białego rana. Widzieliśmy piękny wschód słońca. Następnego
dnia idąc wzdłuż Serw, Nestor opowiadał nam o swoich przygodach
na stadionach Legii. We wsi Maławiste mieliśmy obiad, gotowałem
wodę na Jumy nad ogniskiem. Potem we Frąckach braliśmy kąpiel obok
mostu. Robert i Anka poprosili mnie, abym zarządził powrót na miejsce
noclegu. Dałem ludziom 15 minut czasu. W międzyczasie Adam Łukomski
wrzucił psa do wody. Pies ten cały dzień szlajał się za nami o mało
nie wpadając pod autobusy. Najbardziej cieszył się z tego Albin
stwierdzając, że "serce, to on ma z kamienia". Po wyznaczonym czasie,
ludzie zaczęli się zbierać, ale Nowy doszedł do wniosku, że właśnie
musi sobie przekłuwać bąble, więc siedzieliśmy tam jeszcze półtorej
godziny. Robert kazał mi po prostu nic nie mówić, bo to nie miało
sensu, gdyż jest to nieuleczalne.
Następnego dnia, gdy wracaliśmy do obozu, Kasia tak sobie marzyła,
że przyjedzie do niej Arek. Gdy wróciliśmy na bindugę okazało się
to marzenie całkiem realne. Arek nocował w moim hotelu (moja dycha
2M).
W obozie w czasie rajdu obecny był Kropa, który zaopiekował się
ludźmi, którzy zostali. Zrobił im parę alarmów (nocnych też). Potem
na radzie Marta Zwierzyńska nazywała to metodami "retro". Poczułem
się dziwnie, gdyż dla mnie były to standardy z obozów 1-3, które
pamiętam, a tu nagle "retro" (czas pomyśleć o emeryturze...). Kropa
pomógł zorganizować jeszcze bieg na Wędrownika. Bieg był ambitny,
ale nie doceniliśmy Żołędzia, który po kawałkach mapy rozpoznawał
bezbłędnie punkty w terenie i wrócili po dwóch godzinach.
Pod koniec obozu naprawiałem poprzeczkę w namiocie (dycha 2M) nie
demontując go. Tego wieczoru o nocleg poprosił nas żeński ZHR, a
mnie zasugerowano, abym przekimał się w magazynie...
Dla rozrywki pewnej nocy podszedłem obóz Czycha, wynosząc Nowemu
buty. Warta złożona z Tadka i Kędziera siedziała sobie statycznie
na ławeczce, swoją drogą śpiąc w zgrupowaniu czułem się bezpieczniej
pilnując sam siebie...
Pod koniec obozu obejrzałem u rodziców Gąsiora mecz Legii z Goeteborgiem
Było to załatwione przez Nestora, który wymęczył o to kadrę przez
2 tygodnie.
Z resztą zastęp Albina, Nestora, Łukasza i Pelego wygrał współzawodnictwo
- dostał puzzle.
Ostatniej nocy zorganizowałem otrzęsiny dla ludzi Czycha. Fajne
było rozmazywanie na twarzach ludzi jajek oraz zapytywanie ich,
czy aby na pewno chcą frędzle. Było niezmiernie przykro nam z powodu
tego, że Pele siedział na zimnie przez 2 godziny w mokrej koszulce.
Do
domu wróciłem autokarem ze wszystkimi. Będąc pod szkołą, doszedłem
nagle do wniosku, że bardzo chcę do domu. Bardzo szybko się "urwałem".
W domu mama popatrzyła na mnie i stwierdziła, że byłem w jakimś
Aushwitz . Faktem jest, że schudłem 9 kilo.
Ja osobiście miło wspominam pobyt na tym obozie, bo robiłem autentycznie
to, na co miałem ochotę.
|
|
|
|
Następny Obóz
|
|
Przypisy:
|
|
1. W/G Marcina
B. - "To jeszcze nie rekord, bo ja rok wcześniej [94 - przyp.
Cichy] siedziałem w Mikaszówce prawie 50 dni sprzątając w pojedynkę
po obu obozach i zbierając jagody z Pelą." |
do
tekstu... |
2. W/G Marcina
B. - "Historia z pieniędzmi wyglądała inaczej (...) Ula posłała
po bilety Nowego i jeszcze kogoś. Ja im towarzyszyłem. W ostatniej
chwili coś mnie tknęło i odesłałem towarzystwo do Uli z zadaniem
sprawdzenia, czy pociąg nie odjeżdża. Ponieważ nikt nie przyszedł
poleciałem na peron, gdzie stała tylko garść rodziców. Na pytanie:
"Co jest do cholery?" dowiedziałem się, że pociąg
odjechał właśnie, a o mnie zapomniano. Do dziś się dziwię, że
żaden z ówczesnego SH nie wpadł na klasyczny pomysł zatrzymania
pociągu. Goniliśmy ich później przez całą Warszawę łamiąc wszystkie
możliwe przepisy, ale na Wschodniej ujrzeliśmy tylko oddalające
się światełka... Ciekawe, czy gdyby mnie tam nie było, Ula zorientowałaby
się, że Nowy wciąż stoi przy kasie... Na przykład koło Białegostoku." |
do
tekstu... |
3. W/G Marcina
B. - "Czyli byłeś oboźnym 2 dni. CHŁE, CHŁE, CHŁE." |
do
tekstu... |
4. W/G Joanny
G. |
do
tekstu... |
5. W/G Joanny
G. - "Kolonijka zuchowa "Gumisie" Wojtek Albiński, Asia Słodka,
Marysia Moczoń, Anna Kozera, "Maska" + Aneta Zaniewska." |
do
tekstu... |
6. W/G Marcina
B. - "Czyli długopis, który z resztą nigdy się nie znalazł -
pytałem sołtysa w następnym roku." |
do
tekstu... |
7. W/G Marcina
B. - "Cichy zapewne nie zna słowa "przysługa" lub
harcerska służba, ale pewnie tak to się nazywało. Mówię o rewanżu
za nocleg u sołtysa." |
do
tekstu... |
|
|
|