26 czerwiec
Wyjeżdżaliśmy z dworca zachodniego, ja kupiłem dzień
wcześniej bilety, więc wszyscy musieli i tak czekać na mnie. Zgodnie
z prawem Murphiego mój autobus 184, który już u nas miał 10 minut
spóźnienia ugrzązł w korku i jechałem nim ponad godzinę. Na dworcu
byłem na styk. W czasie podróży po raz pierwszy miałem styczność
z Sidorem - Piotr Sidorowicz. Był to gość, który z własnej głupoty
uczynił narzędzie do znajdowania się zawsze w centrum wydarzeń,
przy czym człowiekowi temu nie można było zlecić nic trudniejszego
do pracy, zawsze trzeba było uważać na to co robi i jak to robi
- przykład: Luciu w trakcie przygotowań do festiwalu wysłał Sidora
po konkretną żerdź leżącą w konkretnym miejscu, Sidor przyniósł
inną... nikt mi nie wmówi, że Luciu nie jest tolerancyjny, miałem
naprawdę rzadką okazję zaobserwowania, jak nim targają mieszane
uczucia rozpaczy i wybuchu piany na ustach, wyraz twarzy obecnej
przy tym Kozy (Renata Kozakiewicz) też wyrażał wiele życzeń. Więcej
o tym człowieku powiem tylko tyle, że dh Jarek wziął Go na obóz
aby wykształcić w nim pewne zwyczaje i odruchy pozwalające mu na
funkcjonowanie w grupie, myślę, że ten obóz był tylko początkiem
pewnej bardzo długiej drogi...
W czasie podróży Bogna poderwała Wiktora (to jest
ważny fakt dla dalszego rozwoju wydarzeń) z podróży pamiętam jeszcze
uśmiech Małgosi Zwierzyńskiej i dowcip - Jak nazywa się facet z
małymi jajkami ? - facet z ikrą. Dowcip ten krążył po obozie jeszcze
długo, gdyż woda w kanale była lodowata.
W Augustowie byliśmy o 1620, miał tam na nas czekać dh
Jarek. O 1745 pojechaliśmy PKS - em do Mikaszówki, na
miejscu byliśmy około 1930. Na bindudze biwakował już
Andrzej z rodziną, nadal nie było dh Jarka krótka narada - Andrzej
z panem Piotrem jadą po coś na kolację i zadzwonić do Warszawy z
pytaniem o co chodzi i czy jutro wracamy do domu.
O 2000 na polanę wtoczył się "Jaro - bus",
szybko okazało się, że druh nie mógł być w Augustowie o 1620
gdyż wyjechał z Warszawy o 1607 jak to skrzętnie odnotował
Krzyś Goleń. Podzieliliśmy ludzi na trzy zastępy: pan Piotr dostał
- Migdała, Spiera, Wiktora, Olka Koziarskiego, Oktawiusza i Sidora
(na wieść o tym ostatnim Wiki stwierdził: "To dobrze będzie
jeden fizyczny do roboty...").
Grześ dostał dwa zastępy: Piotrek Wąszewski, Michał Górka, Kicek,
Barfel, Krzyś, oraz drugi: Olek Tittenbrun, Rafał Kośka, Mateusz,
Bodzio, Arus. Ja dostałem Kaśkę Wojdynę, Bognę, Martę, Gosię Z.,
Ewelinę, Agatę, Magdę, Karolinę, oraz Julka on że względu na swój
wzrok musiał robić mniej niż inni.
Tego dnia rozstawiliśmy kilka namiotów do noclegu, potem była kolacja,
po której odbyła się narada w czasie, której był obecny Migdał jako
przedstawiciel "związków zawodowych". W nocy było około
zera więc obudziliśmy się w podłych humorach, a mój brat dodatkowo
przykrył się drugim materacem.
27 czerwiec
Tego dnia mój brat stawiał ze swoimi ludźmi namioty
w kolonii zuchowej, stołówki sanitarny, drewutnię, magazyn żywności,
NS - a kuchennego. Jego ludzie usilnie starali się rozstawić małe
dychy w czasie 12-stu minut, jednak nie wyrabiali się. Zastęp najstarszy
przywiózł żerdzie (prawie same patyki w ilości stu sztuk, potem
Sęp dowiózł jeszcze 30, ale tak grubych, że też były nic nie warte...),
potem sprzęt z magazynu, po obiedzie dh Jarek dowiózł cegły i nowe
blaty na kuchnię. Gdy zobaczyłem te cegły nówki sztuki doszedłem
do wniosku, że warto postawić z chłopakami tę kuchnię. Tak więc
jak wnikliwy nauczyciel pokazywałem co i jak wykonać. Myślę, że
coś w głowach zostało, bo następnego roku w Wierzbinach widziałem,
że coś chłopaki postawili, inna kwestia czy działało.... A propos
kuchni to druh kupił 200 cegieł, bo były po 60 gr. za sztukę w efekcie
wyszło tego pół busa.
Moje dziewczyny i Julek miały zrobić porządek ze sprzętem, wykopać
doły na latryny. Jeden z dołów pomogłem kopać sam gdyż po prostu
miałem większą wydajność. Doły pogłębił potem Piotr Wąszewski, gdyż
był ode mnie wyższy, jemu było łatwiej wykopać od swojego łokcia
(mojego czoła) do swojej szyi lub czubka głowy. Tu nie byłbym sobą
gdybym nie wspomniał o Małgosi, która zgłosiła się na ochotnika
do kopania, a przecież szpadel jest nie wiele od niej niższy...
Potem dziewczyny miały za zadanie wybudować latrynę męską, po godzinie
wysłałem tam Spidera do pomocy i powiedziałem " radźcie sobie
sami". Latryna urodziła się w bólach, jednak była ona solidna,
choć siedząc na niej człowiek instynktownie unosił nogi aby nie
nalać sobie na nogawki...
Wieczorem dało się zaobserwować ogólne rozprężenie, tak wiec na
przekór temu ze starszymi chłopakami zaczęliśmy stawiać zadaszenie
nad kuchnią około północy przyszedł druh Jarek i stwierdził, że
nasza praca odniosła już efekt psychologiczny gdyż młodzież zobaczyła,
że kwaterka to nie wczasy i że starsi zasuwają od świtu do nocy.
Nowo wymurowaną kuchnię przykryliśmy stołami, po prostu czułem,
że będzie padać w nocy. Tego dnia po południu zobaczyłem jak z pomiędzy
sosenek wychodzi mały Adaś Dyczkowski i niesie patyk udając, że
jest to pistolet. Za nim szedł Andrzej też z patykiem imitującym
karabin, gdy wyłonili się z lasu Andrzej pochylił się i szepnął
do syna, z powagą na twarzy, "Do Cichego nie strzelamy".
28 czerwiec
W nocy padało. Tą noc spędziliśmy w namiotach kolonii
zuchowej, rano do nowego namiotu przeniósł się Sidor, chciał się
on koniecznie dowiedzieć co to jest palestynka tak więc po spakowaniu
chłopaki dali mu do ręki kanadyjkę, materac i ostrym tempie przegonili
go ze zgrupowania do kolonii, zresztą przygoda Sidora z harcerstwem
zaczęła się od mydła, które mu dałem jeszcze w pociągu a wykonane
zostało wieczorem po przyjeździe.
W tym dniu doszedłem do wniosku, i tu poparł mnie pan Piotr, że
w końcu to ja tu jestem szefem kwaterki więc będę wydawał polecenia,
bo jak dotąd to jestem najbardziej zmęczony i brudny. Tak więc siedziałem
sobie i wydawałem polecenia ostrząc toporki i siekiery. Rozdysponowałem
więc pracę po między ludzi: Spider i dziewczyny (oraz Julek) robią
damską latrynę, Migdał, Wiki, Olek, robią zadaszenie kuchenne, reszta
miała za zadanie rozstawić stołówki sanitarny, wykończyć NS-a w
środku. Zadaszenie nad kuchnią powstało sprawnie, chłopaków nakręciłem
tak, że wykonali jeszcze furtkę wejściową, dodatkowe ogrodzenie
oraz krzyżak powodujący, że po posiłek każdy podchodził pojedynczo
i nie było tłoku. Wieczorem była kolacja przy ognisku, wokół którego
Bogna ułożyła ze starych cegieł krąg w kształcie serca. Wieczorem
poszedłem razem z panem Piotrem, Migdałem, Wikim, Spiderem do Mikaszówki,
byliśmy tam około godziny 2200 i ze zdziwieniem odkryliśmy, że wszystko
jest już pozamykane.
W ogóle we wsi powstał nowy sklep, bar, kemping, tak wiec powoli
zaczyna tworzyć się miejscowa Highway street. Z nowych spraw to
w Gruszkach też jest już automat na karty telefoniczne.
Tego dnia rano zdarzył się wypadek jak z dobrej komedii, Wczoraj
zleciłem chłopakom umycie bali z gliny, dh Jarek kazał je tylko
namoczyć i umyć rano...
Ponieważ w nocy padało to balie popłynęły. Chłopaki rano przybiegli
z sugestią, że miejscowi ukradli, spojrzałem na kanał i odnalazłem
balię, dryfującą leniwie z prądem. Jedna utknęła po naszej stronie,
więc wydobyliśmy ją bez problemów, drugą zniosło na drugą stronę.
Nie dało się tam popłynąć, gdyż po naszej stronie przy brzegu był
muł i ciężko było się wybić po to aby popłynąć, mimo wszystko najpierw
spróbował Wiki potem ja, jednak dałem za wygraną siedząc po pas
w mule, w końcu głupio jest zginąć za balię. Koło południa przypłynęli
do nas kajakiem dwaj harcerze z ZHR - u, więc od razu zagadałem
"panowie jest taka sprawa" odholowali nam balię na pomost
na nowym miejscu. Przy okazji okazało się, że boberki oberżnęły
jedną z nóg pomostu tuż na wysokości linii wody i zabrały sobie
część podwodną. Parę dni później Luciu sklął te boberki za to, że
musiał naprawiać pomost...
29 czerwiec
Z samego rana dh Jarek pojechał do Augustowa po
panią z sanepidu abyśmy otrzymali zgodę na otwarcie obozu. Tu mogę
napisać, że druh powiedział, że jeśli w przyszłym roku przepisy
się zaostrzą to po prostu łatwiej będzie zorganizować obóz gdzieś
w budynku jednej z zaprzyjaźnionych szkół.
Ja zająłem się kolonią zuchową, tzn. musiałem wykonać komendę, kombajn
z pryczą dla Bogny, w namiocie chłopaków, zwłaszcza, że nie wiedziałem
ilu mam chłopaków 6 czy 7, bo enigmatyczny zapis dziecko entomologa
(p. Witek) mówił wiele, w każdym namiocie musiały być podłogi, oraz
wieszaki na enigmatyczne podpinki do dych, co by dzieci nie marzły.
Do pomocy została ekipa, która była wczoraj we wsi, reszta + pan
Piotr poszła do Mikaszówki, jak to stwierdził dh Jarek "po
to aby pani z sanepidu nie miała pojęcia ile nas jest". Chłopaki
rano wycieli mi 10 żerdzi z sosenek rosnących na terenie, potem
pomogli mi w kolonii.
Po wizycie sanepidu musieliśmy wykonać jeszcze dodatkową instalację
wodną do mycia warzyw (wynikało to z zupełnie nowego ustawienia
kuchni, oraz dorobić skobelek do lodówki na próbki w której musiała
być zawsze temperatura 4oC, a w której parę dni później
odkryliśmy colę druha Jarka...
Tego dnia druh wyjechał do Warszawy, na terenie zostaliśmy my oraz
zaopatrzeniowiec (pan Mietek), oraz pani kucharka. Ci dwoje przez
cały obóz mówili o sobie pan kierowca, pani kucharka... Praca była
luźna, bo do wykonania zostały drobiazgi. Wieczorem odbyły się podchody
z gwizdkiem, ja gwizdałem i miałem dużo radości widząc jak ludzie
leżą w mrowiskach, choć i mnie wyrolowano, gdy w czasie gry grupa
złapanych ukryła między sobą Rafała Kośkę tak, że ja go nie widziałem
a on mnie podszedł. Tego dnia Bogna stwierdziła, że jestem bardziej
ludzki niż jej się wydawało... potem w trakcie kolonii szybko zmieniła
zdanie.
30 czerwiec
Dziś kończyłem kolonię, brat stawiał obóz, u mnie
prycze dla dziewczyn stawiali Piotrek i Arus, oraz Olek z zespołem,
Olek zapytał się mnie czy może postawić pryczę dla Oli Kośki, powiedziałem,
że tak i żeby zrobił też tabliczkę z dedykacją. Potem z Julkiem
zrobili w niej naciąg, a odległości po między sznurkami odmierzyli
cyrklem tak aby były równe. Taka prycza nigdy nie powstała w Mikaszówce,
dziwne teksty pod adresem Olka skwitowałem słowami "nieważne
są oczy ludzi złych, nie ważne to, że nie pasujemy im"(Perfekt),
w końcu ja też kiedyś robiłem takie rzeczy. Gdy Ola dowiedziała
się o tym wszystkim podziękowała mu skutecznie, ale o tym później,
(a tak w ogóle to Olek nigdy wcześniej nie robił prycz i nigdy na
nich nie spał).
Chłopaki pomogli mi też w komendzie, w tym roku miałem wszystko
niskie taki styl, wszystkie prycze były wkopywane, bo zabrakło mi
czasu, materiału i ochoty na zabawę z urządzeniami stawianymi.
Rano wyszła kwestia szacunku ludzi do mojego brata, ponieważ byłem
w kuchni pobudkę gwizdał on i został przez ludzi zbluzgany, potem
doszło jeszcze umieszczenie napis z resztek cegieł w dole w zmywalni.
Przy obiedzie postawiliśmy sprawę jasno: od dziś mówią druhu Marcinie,
druhu Grzegorzu, panie Piotrze.
Wieczorem poszliśmy wszyscy do Mikaszówki, była to część wielkiego
planu mającego za zadanie uchronić Migdała i innych starszych przed
pracą w obozie Marcina, gdyż uważaliśmy, że chłopaki napracowali
się i należy im się wolne. We wsi były telefony, relaks w Muchomorku,
ja zostałem pierwszym, w tym sezonie, klientem w pizzerni koło kościoła.
W między czasie przyjechał Marcin, a Leszek ze zdumieniem odkrył,
że to on wykopie dół na latrynę w obozie naukowym. Wieczorem odbyliśmy
w domku naradę wojenną, tam głównie pan Piotr przekonywał Marcina,
że starsi są niezbędnie potrzebni jutro w kuchni, cały problem rozbijał
się oto, że Marcin cały czas mówił "ja muszę, ja potrzebuję,
ja wymagam..." w końcu udało się uzgodnić z nim, że chłopaki
robią w kuchni oraz rozstawiają małe namioty, gdyż jak to wyraźnie
napisał dh Jarek "przyjadę przed autokarem i potrzebuję czterech
inteligentnych do rozstawiania ambulatorium" (mój brat to skrzętnie
zapisał na naradzie poprzedzającej wyjazd druha). Ja jako komendant
kwaterki nie odezwałem się, bo mnie i tak wkurzył tekst Marcina,
że komendę to ja mogę mieć w małym namiocie i że on zabierze mi
tą dużą dychę... Potem pół nocy graliśmy w Monopol już bez Marcina.
Tego dnia wybuchła też sprzeczka po miedzy Bogną a Małgosią o piórko,
które nosił Wiktor, wygrała Małgosia biorąc je niczym różę w zęby
i mówiąc, że teraz nikt jej tego nie odbierze.
Pewnego dnia na kwaterce był obiad, do menażki nalano mi kompot,
potem zobaczyłem jak Olo Tittenbrun rąbie makaron w garnku, bo lodówka
zmroziła go na amen. Tej zupy nie dało się zjeść...
1 lipiec
Do przyjazdu autokarów, porządkuję kolonię, chłopaki
robią w kuchni, a gdy zbliżał się Marcin ogłaszali czerwony alarm,
i udawali, że robienie suszarki do umytych garów jest bardzo trudnym
zadaniem, w końcu zlecił nam to sanepid...
Autokary przywiozły z sobą deszcz, Justyna była w podłym humorze,
bo była jedyna dorosłą osobą w autokarze, i miała problemy z ludźmi.
Na terenie Grześ z moich desek zrobił sobie stół w komendzie (stoły
też poginęły), Marcin narzekał na brak namiotów podczas gdy w magazynie
na bindudze leżały ze trzy małe dychy, jedną z nich sprawna ekipa
postawiła mi w kolonii jako świetlicę w 12 minut, potem następnego
dnia wiatr złożył ten namiot w 2 sekundy, bo postawili na małych
śledziach, a teren był jak masło, miękki i zryty przez te 13 lat
obozowania.(duże śledzie znalazł Nowy w magazynie pod koniec obozu).
Wieczorem pojechałem z Kubą Chmielowcem do telefonu, bo smrol nie
słuchał się nikogo i pyskował na każdym kroku, niestety rozmawiałem
tylko z jego dziadkiem, który powiedział, że przecież Kubuś to dobrze
wychowane i ułożone dziecko, odpowiedziałem więc, że jak tak dalej
pójdzie to wysyłamy go do domu, i że naprawdę mnie nie obchodzi
jak Kuba spędzi resztę wakacji. Po powrocie druh Jarek pogroził
mu palcem i stwierdził: "no to teraz masz jasność", Kubuś
pod presją codziennego wyjazdu z kolonii został "złamany"
(zebrałem gratulacje od niektórych nauczycieli 24 STO ). Po powrocie
podeszła do mnie mama Kuby i stwierdziła, że Kuba miał fart, że
nie było jej w domu, bo ona by ostrzej porozmawiała z synem niż
dziadek. Na poprawne zachowanie Kuby miał też wpływ jego brat Bodzio,
który wytłumaczył mu jak funkcjonować w grupie. W nocy, ponieważ
miałem pryczę budowaną z resztek, rozpadła ona się pode mną.
Tu wypadało by zrobić dygresję na temat kwaterki. Moim zdaniem kierowanie
30 - sto osobową ekipa było męczące zwłaszcza gdy musiałem wszędzie
być i wszystko pokazać, wszystkiego nauczyć, choć mam nadzieję,
że w przyszłym roku oni sami będą już stawiać kwaterkę.
2 lipiec
Tego dnia była niedziela, te zuchy, które chciały
poszły do kościoła, było tam mnóstwo harcerzy, raczej z ZHP-u, niż
ZHR-u, była też jakaś oaza, która grała utwory Arki Noego. W kościele
podczas mszy musiałem wyprowadzić Mateusza, bo strasznie płakał,
okazało się że tęskni za rodzicami, do domu dodzwonił się około
pierwszej. Następnego dnia musiałem powiadomić o wszystkim rodziców,
i poprosić ich oto aby przyjechali na teren obozu 13 lipca, tak
jak to było ustalone, i aby byli w domu w następną niedzielę około
trzynastej tak aby Mateusz mógł usłyszeć od rodziców kiedy oni przyjadą.
Problem z nim polegał na tym, że on nakręcał się na płacz już od
rana musieliśmy wymóc na nim to, że widywał siostrę tylko przy posiłkach
i przestaliśmy przytulać go za każdym razem. Na zajęciach gdy nie
miał czasu na myślenie to śmiał się i bawił na równi z innymi dziećmi.
Wiele osób mówiło mi, lub za moimi placami, że powinienem go wysłać
do domu, nie powiem jego zachowanie było męczące nie mówiąc, że
widok szlochającego dziecka nie jest fajny, jednak uważałem, że
wysłanie go domu to będzie moja porażka, i że straci on naprawdę
fajną zabawę. W ostatnich dniach obozu druh Jarek powiedział mi,
że postąpiłem słusznie zostawiając go na obozie.
Po południu rozstawiłem świetlicę, na dużych śledziach, które zamieniłem
na małe np. w kuchennym NS - ie. Wieczorem rozmawiałem z Luciem,
który był mocno zdegustowany tym co zastał, miał rację na powodzeniu
obozu naukowego zależało właściwie Marcinowi oraz dh Jarkowi, reszta
miała stosunek obojętny.
Po ciszy nocnej wywiało mi z obozu przyboczne. Był to efekt burzy
hormonów, szlag mnie trafił, zdążyły wrócić na nocne przedstawienie:
najpierw mała Zuza (córka piguły) zmoczyła piżamę, śpiwór ocalał
tylko dzięki temu, że dziecko przytomnie desantowano na zewnątrz.
Interweniowałem ja i Justyna. Potem Ola Dyczkowska płakała tęskniąc
za rodzicami, utuliłem, pogłaskałem, podałem przytulankę - disneyowską
wiewiórkę Dala. Zaraz po niej zaczął krzyczeć Patryk, wparowałem
do namiotu, latara - w snopie światła widzę Patryk klęczy na łóżku
i woła "za krótkie, za krótkie" po tych słowach szarpie
materac. Potrząsnąłem nim i zapytałem spokojnie co jest za krótkie,
chłopak ocknął się spojrzał przytomnie i zasnął...
Dziewczyny zobaczyły, że są naprawdę potrzebne. Od tej pory obowiązywało
kilka zasad :
- W dni parzyste do obozu naukowego chodzą po ciszy
Ola i Magda (ta ostatnia potem przestała chodzić, bo Ola i Olek
zaczęli się ze sobą mocniej integrować), w dni nie parzyste biega
Justyna i Bogna. Po ciszy jak Luciu miał wolne to i tak przychodził,
było to zgodne z intencją, że zawsze po ciszy są dwaj opiekunowie
szóstek w obozie.
- Ustaliłem drobną hierarchię w kolonii: dzieci
- opiekunowie szóstek - ja (jako KO-wiec [ komendant - oboźny
] nie mogłem dodatkowo opiekować się dziećmi.
- Każdy opiekun opiekuje się przede wszystkim swoją
szóstką.
Około drugiej w nocy musiałem uciszyć imprezkę w
zgrupowaniu, gdzie kadra naukowego śpiewała z dh Włodkiem, tak głośno,
że cała okolica mogła rozróżnić poszczególne słowa. Nauczyciele
imprezowali w dużej dyszce, a chodziło im oto aby obudzić dh Jarka
śpiącego w domku...
3 lipiec
Tego dnia po mimo budzika zaspałem, potem zdarzało
mi się to nagminnie - cóż dzień jak co dzień. Po śniadaniu był apel,
druh rozdał plakietki akcji letniej - przeciętne. Potem zarządziłem
porządki w namiotach, po których przetaczałem się przez namioty
jak tornado, nie miałem litości nawet dla opiekunów szóstek. Potem
zuchenka Kamila sprawdziła porządek w komendzie i nie znalazła nic
do czego można było by się przyczepić. Udawało mi się utrzymać porządek
w komendzie nawet jeśli kobiety traktowały mój namiot jak przebieralnię
i przechowalnię ubrań. Pewnego wieczoru w komendzie siedział Luciu
z Justyną. Ona stwierdziła, że musi się przebrać poczym zaczęła
to robić. Luciu zażądał wyjaśnień co np. robi jej bielizna w moim
namiocie, skończyło się na śmiechu, ale szczerze to taka sytuacja
męczyła mnie, zwłaszcza damska bielizna walająca się na wierzchu.
Po obiedzie kończyliśmy zdobnictwo, ja wykonałem łuki dla każdego,
przy okazji wyszło, że Bogna nie ma stroju obrzędowego.
Wieczorem przyjechał pan entomolog (dziecko entomologa - Klaudia
brała udział w zajęciach z doskoku, spała z rodzicami), dziś chłopaki
mieli pierwsi wartę na ostatnia zmianę wstał tylko Kajetan, Olaf
nie dał się dobudzić wyciągany ze śpiwora jechał z nim trzymając
go kurczowo. Pokazaliśmy Kajetanowi nocne motyle i poszedł spać.
Potem na teren wparowali harcerze starsi, podszedł do mnie Migdał
i zanucił "nie boję się, gdy ciemno jest druh za rękę prowadzi
mnie...".
Nie wiem co mnie napadło, ale wiedząc, że jutro na obiad ma być
gulasz, nakręciłem tą ekipę do szturmu kuchni, w NS - ie unosił
się jeszcze zapach mięska, gara z gulaszem nie było nigdzie, nawet
w magazynie na górze, kucharka musiała chyba spać z nim. Zawiedzeni
niepowodzeniem zaczęliśmy wyrywać sobie wszystko co tylko nadawało
się do zjedzenia, skończyło się tym, że Spider znalazł kompot z
wiśni z owocami w słoiku, zaczęło się polowanie na wiśnie. Obok
tego wszystkiego stała Magda będąca osobą cywilną i patrzyła się
na te zwierzęce odruchy, na ten obłęd z dziwnym niepokojem...
4 lipiec
Dzień zaczął się od wycieczki po lesie zuchy zapoznawały
się z przyrodą. Po obiedzie poszliśmy nad strumień zrobić odciski
śladów zwierząt oraz każdy zuch miał mieć własny odcisk stopy na
pamiątkę. Po brodziliśmy trochę po strumieniu, i zaczęła się zabawa,
w odcisk sypałem gips zalewałem wodą. Według wszelkich prawideł
gips powinien ściąć się i stwardnieć... Ten co miałem dziwnie dymił
i brylił się, miałem go trzy kilo w trzech paczkach, gdzieś w połowie
drugiej zorientowałem się, że to było wapno a nie gips. Z miną pokerzysty
dokończyliśmy zabawę i zabrałem dzieci do obozu... Luciu kupował
ten gips, wiec obiecał mi, że tą panią w sklepie to osobiście zaciuka
małymi gwoździkami... (ja miałem fart, że mnie to wapno nie poparzyło,
a dzieciom kazaliśmy zapomnieć o śladach, bo wapno nigdy nie stwardnieje,
efekt całej zabawy to zmiana lokalna ekosystemu Piecówki z kwaśnego
na bardzo zasadowy co oznacza lokalną katastrofę ekologiczną - Harcerz
stara się poznać otaczającą go przyrodę).
Po kolacji dziewczynki myły się w parniku a ja zabrałem chłopaków
na wycieczkę do lasu i pokazywałem im okopy. Potem słyszałem jak
mówili miedzy sobą, że była to najlepsza wycieczka na całej kolonii.
Potem było spotkanie z Robin Hoodem dzieci wyszły do lasu gdzie
pod dębem na nich oczekiwałem. Tu warto wspomnieć o tym, że dziewczyny
kupiły mi zielone leginsy, wyglądałem w nich jak Jaskier, podobno
mam niezłe nogi, połowa dziewczyn chciała zobaczyć jak tańczę w
nich "Jezioro Łabędzie". Potem poszliśmy na kominek do
obozu Marcina, stamtąd dziewczyny miały przyprowadzić dzieci spać
na 2200, ja w tym czasie byłem na radzie (zawsze o 22
w domku u Dh Jarka). Gdy wróciłem po radzie do obozu około 23 to
zastałem tylko Justynę, która przyprowadziła Zuzię do latryny. Wściekłem
się, bo reszta została tam na kominku dla swoich orłów olewając
dzieci, zwłaszcza, że szykowała się zimna noc, po powrocie trochę
na nie nakrzyczałem (okazało się, że one sprytnie pożyczyły ubrania
od harcerzy starszych aby dzieci nie marzły - czego nie robi się
z miłości...).
Tej nocy odbyła się ogólno obozowa noc duchów, była ona fajna. Ode
mnie wysłaliśmy zuchenkę Kamilę, która wcześniej nagadała takich
rzeczy, że bały się zasnąć, więc wysłaliśmy ją na trasę. Potem poszedłem
ja ciągnąc ze sobą Magdę, która cały czas zakrywała sobie oczy trzymała
kurczowo latarkę, której nie pozwalałem odpalić. Najbardziej przestraszyła
się po drodze z obozu Marcina na chrustową gdzie przez moment za
nami szedł Piotr Wąszewski i na moment zapalił latarkę... Myślałem,
że dziewczę wskoczy mi na ręce. Potem okazało się, że Piotrek zapomniał
czegoś i po prostu szedł sobie z obozu Marcina na punkt...
Cała noc należała do tych z typu subtelnych gdzie idzie się po trasie
a wszystko dzieje się dokoła. Po tym wszystkim zabrałem jeszcze
Sidorowi kawał żerdzi, z którym szedł po trasie. Z fajniejszych
sytuacji, które się zdarzyły to Bodzio zaczął sikać 2 metry od miejsca
gdzie stała Danka, gdy go nastraszyła to chłopak nie wiedział gdzie
i na co leje...
Tego dnia na teren obozu przyjechała Asia i Piotr, oraz Kabzik,
Ciego, Ewka, oraz ich kumpel.
Gdzieś koło kolacji byłem u Marcina na łące i ustalałem spotkanie
z Hernem. Nagle zaobserwowaliśmy dwa duże ptaki, jeden był na ziemi
drugi na niego pikował, nadlatywał. Z początku myśleliśmy, że to
są gody, jednak ten ptak w dole był sporo większy. Postanowiliśmy
podejść zwłaszcza, że mieliśmy zachodzące słońce za plecami. Ptak,
który latał to był najprawdopodobniej myszołów, widząc nas przysiadł
na pobliskim drzewie. Postanowiliśmy podejść bliżej, będąc około
50 metrów od miejsca walk i z pośród traw, które sięgały nam do
kolan, w powietrze wzbił się kruk i odleciał dostojnie w kierunku
bagien. Wiedzeni własną ciekawością podeszliśmy bliżej, nagle zobaczyliśmy
zająca, który umykał w krzaki. Na miejscu nie było śladów krwi,
tak więc kruk broniąc zdobyczy nie uszkodził szaraka.
URATOWALIŚMY ZAJĄCZKA!!!!!!
5 lipiec
Rano padało więc z czystym sumieniem obudziłem obóz
pół godziny później, rezygnując z apelu i gimnastyki. Przed obiadem
bawiłem się z dziećmi w gry zręcznościowe takie jak ciuciubabka
lub dwa ognie. Po południu z powodu deszczu dzieci robiły latawce,
nigdy ich nie skończono, dh Jarek stwierdził, że następnym razem
wyegzekwuje ten zapis w planie pracy. Po kolacji myłem chłopaków
w parniku, dużym błędem była próba ogolenia twarzy w ich obecności,
któryś krzyknął gwałtowny ruch głowa i ucho krwawi, ucho po prawej
stronie głowy ma małą bliznę, tuż obok śladu po szramie na policzku,
prawa strona moje trofeum. Zamiast kominka harcerze starsi zorganizowali
spotkanie z Hernem panem lasu, dzieci były zakręcone choć zabrakło
szczypty magii (np.: dymu, ognia itp.). Ten dzień Kuba Chmielowiec
spędził za karę do obozu mojego brata i nie uczestniczył w zajęciach
zuchowych. Może Grześ miał racje, że powinienem lekko stymulować
jego rozwój "impulsem w czachę"?
Tego dnia mój brat wysłał ludzi na chatki sugerował aby najpierw
wybudowali sobie szałasy a potem przenieśli rzeczy, jednak dziewczyny
(Magda i Agnieszka) uparły się aby dzieci wzięły wszystko od razu,
w efekcie w obozie nie było suchego materaca, dzieci spały na kocach
a mój brat na siatce maskującej.
Skoro jesteśmy już przy obozie mojego brata to był tam taki mały
Adaś, którego manią były słodycze, przez czysty przypadek przyłapałem
Bodzia jak sprzedawał ze pieniądze swój podwieczorek właśnie Adasiowi.
Asia z Piotrem i Agnieszką (pracuje w 24 STO) założyli sobie prywatny
pod obóz - "Kwiatostan", z własnym totemem. Z reguły jeździli
na wycieczki rowerowe, przy czym Asia towarzyszyła im w eskapadach
prowadząc samochód.
Tego dnia w obozie Marcina wybuchła bójka po między Sidorem a takim
Łukaszem, ja zobaczyłem jak Sidor biega po terenie i szuka piguły,
robił taką panikę jakby ktoś przynajmniej złamał nogę. Okazało się,
że Sidor tylko uszkodził nos Łukaszowi. Taką wojnę prowadzili oni
ze sobą przez cały obóz. Tego dnia też wyjechał Wiktor, Bogna z
nim zerwała, chełpiąc się tym, że to on niby z nią zaczął kręcić,
szybko wyprowadziłem ją z błędu. Po Wiktorze, lukę u boku Bogny,
wypełnił Leszek...
6 lipiec
Tradycyjnie bez apelu i gimnastyki - pada. Po śniadaniu
zrobiłem grę w ogonki, dzieci zdobywały obóz, ja też się bawiłem
a moja postać biegnąca, budziła zawsze u dzieci duży popłoch, potem
usłyszałem od dzieci, że byłem dobry w ataku i w obronie, i że tak
w ogóle to druh był najlepszy, jakoś mnie to ucieszyło, tuż przed
obiadem pan Witek entomolog, pokazał dzieciom żywego zaskrońca,
którego schwytał, tylko Zuzia nie bała się go pogłaskać, wynikało
to stąd, że ona ma w domu 3,5 metrowego pytona...
Po obiedzie była gra zorganizowana przez Olę, ja spałem do kolacji.
W miedzy czasie mieliśmy wizytację harcerzy z 17 ZHP Białystok,
obozujących nad Sosnówkiem, oprowadzał ich Marcin, widząc, że śpię
rzucił podobno kilka dziwnych uwag, podobnie przedstawił obóz harcerski.
Mój brat powiedział potem mu żeby się bujał, wieczorem zdaliśmy
całą sprawę dh Jarkowi, bo zeźlił nas fakt, że jesteśmy gorszymi
obozami od naukowego. Z tego co wiem druh rozmawiał z Marcinem w
tej sprawie.
Wieczorem padało więc zuchy poszły wcześniej spać, w nocy odbyła
się noc duchów dla zuchów. Ja na niej straszyłem dzieci moim budzikiem,
który zabrałem z Warszawy, po tej imprezie przestał chodzić już
na zawsze. Śmiałem się, że to Magda popsuła mi go wzrokiem, bo jakoś
wszystkich denerwowało jego głośne tykanie. Potem następnego dnia
próbowałem go naprawić, ale nie dał się, ostatecznie wylądował w
koszu.
Tego dnia przyjechał Żołądź i przywiózł słoneczko.
7
lipiec
Dziś nie było gimnastyki bo zaspałem, tego dnia
zupełnie wolne mają Ola i Magda. Dzieci mają wycieczkę po ścieżce
do Sosnówki. Po południu ze względu na zmęczenie dzieci zostajemy
w obozie, grają w dwa ognie i robią pranie.
Wieszałem mokre pranie razem z Justyną, ona nagle odkryła dziewczęce
majtki, które były zakrwawione...
Prosta diagnoza okres, krótkie śledztwo - :):):):)1
, mnie tam w głowie się nie mieściło jak dziewięcioletnie dziecko
może być już zdolne, ale ja tam jestem tylko facet i co ja mogę
o tym wiedzieć... Dziewczyny próbowały ustalić kiedy zdarzenie miało
miejsce, poprosiły o pomoc nawet rodzeństwo :):):):), nic. :):):):)
nie wie, i zaczyna być coraz bardziej zestresowana.
Na wieczornej radzie powiedziałem wprost: "idźcie do piguły
- w końcu ona też jest kobietą." To był strzał w dziesiątkę,
piguła popukała się w czoło i stwierdziła, że to nie możliwe. Wszystko
skończyło się tym, że :):):):) w tę okolicę ugryzł komar i ona to
rozdrapała...
Wieczorem zrobiłem dzieciom kominek przy ognisku, dwie godziny później
w tym samym miejscu odbyła się kapituła Piotrka Wąszewskiego, po
raz pierwszy usłyszałem wypowiedź Piotrka dłuższą niż trzy słowa.
Po tym wszystkim w ustronnym miejscu nad kanałem wręczyliśmy pagony
Agnieszce Kryczce, Spiderowi, oraz Piotrkowi. Zamiast ognia ustawiliśmy
na pniu świece podczas przyrzeczenia usłyszałem chrobot i ujrzałem
myszkę przemykającą pomiędzy świecami wzdłuż pnia, w duchu dziękowałem
Bogu za jej zwinność i za to, że nie poprzewracała świec.
8 lipiec
Zuch też druh.
Od dwóch dni rozmawiałem z kadrą mojego brata, jak ten dzień ma
wyglądać, pytałem się czy potrzebują kogoś do pomocy. Cały czas
słyszałem, że nie chcą nikogo od nas, bo każdy zuch będzie miał
własnego osobistego opiekuna - harcerze będą zdobywać sprawność
"Opiekuna". Bardzo prosiłem aby dzieci miały z harcerzami
zajęcia harcerskie.
Przed południem poszedłem do "Kwiatostanu" grać w Monopol.
Zuchy w tym czasie miały podchody z gwizdkiem i ogonki, moim zdaniem
dzień zrobiony był po najmniejszej linii oporu. Po obiedzie Bogna
zrobiła kalambury, w między czasie zrobiła taki makijaż dziewczynom,
że miałem najładniejsze przyboczne na świecie. Po kolacji miało
odbyć się wspólne ognisko z harcerzami. TO BYŁA ŻENADA PRZEZ WIELKIE
Ż. Zszedłem z zuchami na ognisko i zamiast niego ujrzałem Małgosię
Z., Asię P., Magdę C., jak leniwie coś robią, zamiast ogniska było
coś nawrzucane otoczone 4 patykami. Dziewczyny nawet się nie przejęły
naszą obecnością. Nawet nie przynieśli chrustu z kuchni, tylko musiałem
pilnować ognia resztkami, które naniosły zuchy na swoje ognisko
w dniu poprzednim. Kominek nie był w ogóle przygotowany, bo improwizować
też trzeba umieć, a dzieci po prostu się nudziły, zwłaszcza, że
poprzedniego wieczoru miały super ognisko...
Wieczorem na radzie u mojego brata powiedziałem kilka słów prawdy.
Tego dnia graliśmy w Monopol w komendzie u mojego brata, grał z
nami ratownik. Studiował chyba II rok ekonomii, swoje obowiązki
pełnił dobrze, jednak dziewczyny gasiły go non stop, jakoś nie przypadł
im do gustu.
W tym wesołym dniu Bogna rzygała dalej niż widziała, było to spowodowane
jej trybem odżywiania się. Nawet mój Maciuś nie wytrzymałby na samej
kawie i chlebie z keczupem. Bogna normalnie jedząc wytrzymała dwa
dni potem zaczęła się bajka od nowa. Ze śmieszniejszych akcji wieczoru
to noc była tak ciemna, że wychodząc z namiotu mojego brata po grze
nie trafiłem w bramę...
Aha wieczorną rozgrywkę w monopol ja wygrałem.
W obozie Naukowo - Harcerskim odbyła się olimpiada wygrały Waleczne
Jogurty przed Die Toten Hosen a trzecie miejsce zajęli Rycerze pomarańczowego
Busa.
9 lipiec
Tego dnia w kościele Mateusz znowu płakał. Powędrował
pod opiekę siostry. Z Mikaszówki wracaliśmy busem bijąc rekordy
pakowności - 26 osób + Taro.
Po obiedzie zuchy same zadecydowały o grze w dwa ognie, wieczorem
Justyna rozchorowała się, Bogna chodziła za nią niczym siostra miłosierdzia
choć wiedziała, że będzie potrzebna, a Ola i Magda robiły inne ważne
zadania, w efekcie zajęcia wieczorne prowadziłem sam.
Tego dnia do obozu zajechał Nowy, oraz Migdał, który jeździł do
Warszawy bo nagrywał audycje dla Radiostacji. Tego dnia wyjechał
Żołądź i zabrał słoneczko.
10 lipiec
Tego dnia wolne mają Bogna i Justyna, przed południem
jak zwykle zuchy do jedenastej sprzątały, z reguły było tak, że
opiekunowie szóstek sprzątali najpierw z dziećmi, a potem swoje
rzeczy. Po tym czasie wchodziłem ja i sprawdzałem porządki zuchom
i opiekunom. Tego dnia Bogna jak zwykle nie robiła nic w czasie
porządków, chłopaki grali w piłę, przez ich namiot przetoczyłem
się jak tornado, pilota miała też Bogna. Ona łaskawie posprzątała
po czym udała się na wolne, dziewczyny zabrały dziewczynki do lasu
aby poszukać miejsca na chatkę, a chłopaki zaczęli sprzątać. Przy
okazji odkryłam skład gnijących ubrań w śpiworze u Patryka, co jak
co, ale była to wina Bogny, że nie dopilnowała aby ciuchy te trafiły
na suszarnię. Chłopcy sprzątali swój namiot do oporu, w między czasie
pokazałem im wzorcowy porządek w namiotach dziewczyn. Porządek utrzymali
do końca kolonii. Po obiedzie zabrałem dzieci do lasu budować chatkę,
w obozie zostawiłem śpiącą Olę i Magdę, ta ostatnia spała na placu
apelowym, strasznie się oto piekliła. Potem dzieci rysowały z pamięci
mapki tak aby dh Ola mogła do nich trafić. W końcu w bólach udało
się Oli trafić choć jedna z mapek prowadziła przez kąpielisko i
okoliczne bagna. Chatka była za polaną chrustową.. Po kolacji była
gra w ogonki po całym lesie od chatki do obozu.
Wieczorem na radzie poruszyłem między innymi kwestię porządku w
namiocie chłopców. Bogna się popłakała, dziewczyny potem mówiły
mi, że byłem za ostry. Po radzie graliśmy w Monopol, ale gra jakoś
nie szła.
Tego dnia mój brat był z obozem cały dzień w Augustowie, młody przeforsował
ten pomysł, choć dziewczyny chciały mieć rajd dwu dniowy.
11 lipiec
Tego dnia miał być jarmark rozmaitości, nagle jednak
okazało się, że jarmark w planie mają tylko zuchy. Rano bezskutecznie
próbowałem załatwić kąpiel, bo naukowy szedł nad Mikaszewo, a harcerze
po obiedzie mieli bąbelki. Wtedy z pomocą przyszedł pan Kośka powiedział,
że możemy pojechać nad Mikaszewo, no i niech żyje improwizacja,
po 11, po porządkach pomknęliśmy wesoło Jarobusem nad jezioro. Tam
totalna laba leżę na plaży na uszach muzyka (Emerson Like &
Palmer), pod ręką czereśnie (jedna na wabia leży na pępuszku...).
Dziewczynki szybko wymyśliły zabawę pt.: tytłanie się w piachu,
przodowała oczywiście Ula, trzy z nich dały się zakopać reszta stawiała
babki na ich klatach, w postaci kobiecych piersi. Powszechny aplauz
u moich przybocznych zebrała Kaja, która jedną ręką postawiła w
odpowiednim miejscu penisa z piasku, zrobiła to jedna ręka, a drugą
go zepsuła. Ten właśnie gest został nie wiem czemu uznany za aż
tak ważny... Do obozu, na obiad, zostaliśmy przywiezieni busem.
Po obiedzie ciąg dalszy laby. Po kolacji odbyło się ogólno obozowe
ognisko harcerskie, na którym mój brat wielokrotnie powtarzał "Ja
Komendant...", mnie przypadł zaszczyt opowiedzenia o koloniach
zuchowych, gdy o nich opowiadałem to Nowy, pół nagi, szedł właśnie
do drewutni rąbać drewno. Pokazałem go jako tego pierwszego najstarszego
zucha.
Myślę, że warto tu umieścić wierszyk, który ukułem na własne potrzeby.
Dotyczył on latryny, bo w tym roku była jedna damska i jedna męska,
a brzmi on tak:
"Hop, hop to ja hop
Czy wolny jest klop"
Z latrynami wiąże się jeszcze jedna wesoła historia,
pewnego dnia jedna z zuchenek postawiła klocka tak, że mała harcerka,
od mojego brata, wymazana poszła do mycia, długo się śmiałem z tego,
aż dwa dni później siedząc w latrynie zobaczyłem ślad na pole...,
komuś zabrakło papieru.
W kolonii zuchowej był taki Michał, który bez przerwy biegał do
latryny. Po krótkiej obserwacji uznaliśmy, że to jego hobby.
Tego dnia w specyficzny sposób wręczałem podwieczorek, przychodził
do mnie mały zuch ja mu dawałem wafelka, ale zastrzegałem, że jest
to wielka tajemnica i nie wolno mu mówić innym zuchom. Nowy powiedział,
że to nie ludzkie wkręcać tak małe dzieci, które potem idą w krzaki
i tam pałaszują wafelki w wielkiej tajemnicy przed innymi, wracają
potem z lasu wymazane czekoladą w poczuciu dobrze spełnionego obowiązku.
U mojego brata odbyło się przyrzeczenie Harcerskie, Magda Habiera
wspomniała, że w tych wręczanych krzyżach jest też zasługa Ani Matysiak.
Krzyż otrzymali Michał Biedka, Maciek Wojdyna, Agnieszka Żebrowska.
Jako instruktorzy byliśmy Ja mój brat i Nowy.
12 lipiec
Ja w planie miałem bieg zaliczeniowy obóz, w tym
dniu na terenie pojawił się sanepid. Jednak ten dzień zasłynął z
powodu ogólnych kłótni.
Ja po prostu miałem słabszy dzień, w moim obozie podobno przeze
mnie płakały wszystkie: Bogna bo na nią ciągle naskakuję, Ola bo
na nią nie naskakuję i ona odbiera to jakbym ją faworyzował, Justyna
bo jej wydało się, że potraktowałem ją bardzo źle kiedy przyszła
do mnie z próbą na HO, a ja powiedziałem jej jakie mam zastrzeżenia,
i wreszcie Magda, która bardzo boi się piorunów, a że w pobliżu
przechodziła burza to nakręciliśmy ją z Nowym tak, że aż dzieci
się z niej śmiały. Dh Jarek powiedział wtedy, że komendant nie może
mieć słabszych dni. Przeprosiłem za wszystkie swoje winy.
Tego dnia uściskałem :):):):)2 za tekst
: "Cichy, my już jesteśmy przyzwyczajeni do tego, że gdy Marcin
mówi coś na twój temat to należy to olać"
W między czasie w domku jak zwykle o 22 odbywała się rada, tym razem
program poszerzono o punkt: bójka Sidora z Łukaszem, nie będę opisywał
całej sprawy, bo sytuacja była tu była zawiła.
13 lipiec
Dzień pechowca.
Obudziłem się z dziwnym uczuciem, od razu spojrzałem w otwór lufy
karabinu, w mim namiocie było mnóstwo harcerzy starszych, ktoś robił
zdjęcia, ktoś zadał pytanie: "Gdzie jest karabin", odpowiedziałem
tak jak niegdyś, że "jestem za mały na wojnę". Po czym
szybko chwyciłem za zegarek, bo była to jedyna cenna rzecz w moim
namiocie...
Kadrę obozu Harcerskiego związano linami, Ewelinę włożono w dwie
kanadyjki, reszta obozu miała zaprawę poranną w stylu Marines. Nie
wiem dlaczego, ale słysząc krzyki Magdy H. wyobraziłem sobie, że
golą ją na łyso... była to naprawdę cudowna myśl. Mój brat tego
ranka rządził w obozie naukowym, tam ukrzyżowano Sidora, Łukasza,
Michała Bisza, ten ostatni odbywał wyrok ze swoim pluszowym misiem.
Ja tego dnia od rana zająłem się organizacją festiwalu, w obozie
szalały dziewczyny, ale dzieci nie rozumiały o co chodzi, były po
prostu za małe.
Dekorację festiwalową chciałem zrobić z siatki maskującej, jednak
nigdzie jej nie było. (Nowy znalazł ją następnego dnia...). Zamiast
tego użyłem gałęzi świerkowych z zuchowej chatki. Na widowni w sumie
zasiadło 140 osób, obozy goście dh Jarka, rodzice, 17 z Sosnówki,
widownię podzieliłem na sektory A B C oraz Żyletę. W tym roku scena
była plecami do łąki, a w kominku cały czas palił się ogień, którego
pilnował Luciu.
O godzinie 15 odbyła się kapituła starszo harcerska, Bogny i Piotrka
Miazgi.
Z festiwalu jestem dumny, to był po prostu majstersztyk, prowadziłem
go z Migdałem i Leszkiem, na kabaretonie byłem wymalowany farbkami
plakatowymi jak klown. (z czerwoną czapeczką i noskiem). Godnym
wspomnienia jest fakt, że wszyscy dali czadu, a dh Jarek wystąpił
w duecie z Taro, obaj wyli... Na festiwalu rozdano pamiątkowe koszulki
Mikaszówka 2000. Jedną mam w domu. Inna sprzedano na aukcji, która
prowadziła pani Hortensja.
14 lipiec
Repionierka. Rano poszedłem do obozu naukowego aby
złożyć dekoracje, po drodze słyszałem odgłos piły spalinowej. To
miejscowi przy obozie Marcin wycinali drzewa, mnie w głowie zrodziła
się wizja, że Luciu i Marcin stoją i tną kombajny od razu na szczapki
do kuchni.
Tego dnia wyjechała Asia i zabrała słoneczko.
Maraton był niewypałem, po pierwsze nie wiedzieć czemu wszyscy siedzieli
po ciemku i nie odpalili ognia w końcu uczynił to rodzic, po drugie
ludzie nie umieją śpiewać... pograła trochę Marta Ujazdowska do
spółki z Asią Słodką, towarzystwo próbował nakręcić Migdał, potem
to już tylko padało. Ja z Nowym poszliśmy do kuchni, tam Nowy zorganizował
stolik dwa krzesła, lampion i urządziliśmy sobie Night Club Kuchnia.
Siedząc tak jedząc kanapki mieliśmy widok na ognisko. Odwiedzali
nas starsi i z nimi toczyliśmy dysputy, a młodsi bojąc się nas i
nie chcąc dostać gara trzymali się za barierką. Pozytywnym efektem
tego był porządek w kuchni.
15 lipiec
Rano padło, więc mocna ekipa, która zostawała miała
za zadanie złożyć namioty.
Obóz właściwie był udany bo dzieci były zadowolone, nie wiem czy
w przyszłym roku będzie podobnie, bo szykują się duże zmiany, krąg
starszo harcerski, nowa drużyna zuchowa Justyny i Bogny. Po tym
obozie już wiem, że w kadrze powinienem mieć jeszcze jednego faceta
aby móc z nim po ludzku pogadać.
P.S.
Dziś można śmiało napisać, że Krąg starszoharcerski "umarł"
zanim się narodził. Ale nikt nie chciał mnie słuchać jako niedowiarka.
|
|