W labiryncie wiedzy

Powrót

Dorobek nauk humanistycznych jest zaiste imponujący. Dziesiątki teorii lepiej lub gorzej próbują wyjaśnić funkcjonowanie jednostki ludzkiej i tajniki jej psychiki. Miliony doświadczeń psychologicznych wskazują na typowe ludzkie zachowania w różnych sytuacjach i potencjalnie najbardziej skuteczne metody osiągania różnych celów wychowawczych. Mimo tego człowiek nadal pozostaje najbardziej tajemniczą i nieobliczalną istotą w znanym wszechświecie.

Nauczyciele przekazujący sobie informacje o nowym uczniu najczęściej posługują się porównaniami. "Tomek trochę przypomina tego Jasia Kowalskiego z 6b. Jest równie żywy i hałaśliwy i z równym trudem przyjmuje zwracaną mu uwagę!" - to przykład takiego właśnie spostrzeżenia pedagogicznego. Często jednak szybko okazuje się, że ów Tomek już po dwóch tygodniach demoluje jakąś salę i wyzywa swoją wychowawczynię - na co Jaś Kowalski nie zdobył się przez całe sześć lat. Po prostu - inny człowiek, inne problemy. Nie ma dwóch ludzi reagujących tak samo i działających w sposób identyczny.

Nadmierna wiara w teorię może prowadzić do przykrych rozczarowań. Nie wyklucza to jednak praktycznego posługiwania się użytecznymi wiadomościami i umiejętnościami. Osobiście wielokrotnie korzystałem z prostej techniki zdobywania przychylności innego człowieka poprzez poprzedzanie istotnej i trudnej do spełnienia prośby prośbą drobną i banalną (na przykład prosząc żonę o podanie gazety na chwilę przed poproszeniem o sto złotych na zakup nowych spodni). Na ogół to się sprawdza, choć zdarzają się wyjątki (na przykład żona nie posiada stu złotych).

Czasami wiara w teorię prowadzi do sytuacji komicznych. Sam słyszałem, jak absolwentka kursu NLP (programowania neurolingwistycznego) z entuzjazmem opowiadała, jak to z powodzeniem zastosowała zasady NLP wobec swojej rodziny. Krzywdy im pewnie nie zrobiła, ale osobiście na poły mnie rozśmieszyła na poły przeraziła wizja żony stosującej wobec mnie jakąkolwiek technikę postępowania. Przepraszam, ale wolę spontaniczność!

Przyjmijmy jednak na chwilę, że nie mam racji i stosowanie NLP w kontaktach rodzinnych jest pożyteczne i w pełni akceptowalne. Problem w tym, że na NLP możliwości się nie kończą - arsenał różnych technik psychologicznych jest większy od nuklearnego. Trudno sobie jednak wyobrazić człowieka, który panuje nad połową choćby tego arsenału i jeszcze korzysta z niego zawsze stosownie do panującej sytuacji. Aby być do tego zdolnym musiałby być Bogiem. Człowiek będzie siłą rzeczy ograniczać się będzie do tego, co jest mu znane - a to z kolei zagrozi popadnięciem w rutynę.

Grzechem pierworodnym wiedzy psychologicznej i pedagogicznej jest jej statystyczny charakter. Świadomość, że coś zachodzi najczęściej (na przykład w 90 procentach badanych przypadków) w taki-to-a-taki sposób, wcale nie oznacza pewności, że tak właśnie stanie się w konkretnym przypadku Jasia Kowalskiego. Z tej przyczyny trudno sobie wyobrazić skuteczną pracę pedagogiczną w oparciu o gotowe recepty postępowania. Recept musiałaby być liczba nieskończona, podobnie jak nieskończony byłby czas niezbędny dla znalezienia tej jednej, właściwej. Wiedza pedagogiczna jest pożyteczna, o ile pomaga w szybkim wymyśleniu własnej recepty postępowania w konkretnym przypadku. Ale do tego jest również potrzebna intuicja.

Pod pojęciem intuicji pedagogicznej rozumiem umiejętność znalezienia sposobu postępowania z innym człowiekiem, odpowiednio do zamierzonego celu. Owa intuicja, podobnie jak inne uzdolnienia, jest dana niektórym ludziom, inni zaś są jej pozbawieni.

Jestem przekonany, że żadne wykształcenie nie jest w stanie skompensować braku intuicji pedagogicznej. Z drugiej strony - rzetelna wiedza pomaga we właściwy sposób intuicję spożytkować. Ta bowiem podpowiada jedynie, który pomysł jest najlepszy. Ale jeszcze trzeba mieć te pomysły...

Z wiary w znaczenie intuicji wypływa moje przekonanie, że każde oryginalne, przez siebie wymyślone działanie jest potencjalnie skuteczniejsze niż odtwórcze zastosowanie wiedzy nabytej. Z tego bezpośrednio wynika pierwsza zasada pedagogiki praktycznej, która głosi:

 
 
Ucz się, żeby mieć o czym myśleć. Myśl, żeby stworzyć coś własnego.
 
 

Zasada ta odnosi się ona zarówno do samych nauczycieli, jak również do praktyki ich pracy z uczniami.

Prowadząc szkolenia niejednokrotnie spotykałem nauczycieli oczekujących po prostu konkretnych przepisów postępowania. Ba, widziałem również zajęcia, na których sami organizatorzy zachęcali najpierw uczestników do wymyślania czegoś, a następnie to "coś" podawali im już gotowe, wymyślone. Po prostu bzdura totalna! Dla mnie osobiście wszelkie wiadomości i doświadczenia są jedynie pożywką dla wyobraźni, która stara się dopasować je do aktualnych potrzeb. I uważam, że tak właśnie powinno być!

Nauczyciel postępujący zgodnie z pierwszą zasadą pedagogiki praktycznej będzie zachęcał swoich uczniów do ciągłego poszukiwania pomysłów i podejmowania twórczego wysiłku. Będzie chwalił i propagował ich dzieła, nawet nie najwyższego lotu, ale własne, oryginalne. Będzie wreszcie wiedzę przekazywaną uczniom traktował nie jako wartość samą w sobie, ale jedynie jako pożywkę dla ich własnej twórczej działalności. Bowiem człowiek nie tyle jest wart ile wie, lecz ile potrafi stworzyć!

 

 
 
Ciąg dalszy...