Jarosław Pytlak

 
POZYTYWNE SPOJRZENIE
NA SZKOŁĘ
 
   

Polska szkoła jest jednoznacznie źle oceniana i to zarówno przez klientów: uczniów i ich rodziców, jak i przez jej współtwórców - nauczycieli. Owa krytyczna samoocena ma charakter samospełniającej się przepowiedni: "jest tak, bo nie jest możliwe, żeby było inaczej".

 

 

Szkoła to od lat dyżurny "chłopiec do bicia"; że jest źle zorganizowana, że źle uczy, że traktuje ucznia bezdusznie...; owe "że" można by ciągnąć w nieskończoność. Właściwość samej materii działalności oświatowej sprzyja takim osądom, bowiem konia z rzędem temu, kto w pełni obiektywnie określi idealny produkt oddziaływań pedagogicznych. Dla jednego wartością będzie wiedza, dla innego postawa, zaś ci, którzy skłonni byliby poszukiwać tutaj kompromisu napotkają przeszkodę w postaci braku narzędzi oceny (wiedzę można jeszcze od biedy zmierzyć, postawy nie da się i już!).

Oczywiście, dla wielu podstawowym kryterium sukcesu edukacyjnego będzie powodzenie człowieka w życiu. Ale znowu, co to oznacza?! Czy młody biznesmen, zarabiający 5 tysięcy złotych miesięcznie kosztem 12-godzinnego dnia pracy i wrzodów żołądka jest już człowiekiem sukcesu czy też nie? Różni ludzie odpowiedzą na to pytanie w różny sposób. Hierarchia wartości może być różna, z czego zresztą bierze się zróżnicowanie polityczne społeczeństwa. Od oświaty jednak wymaga się, żeby była jednolita i zadawalała wszystkich. Ponieważ nie jest w stanie tego uczynić, tym samym wciąż pozostaje dyżurnym "chłopcem do bicia".

Bazując na powyższych założeniach mam do swej działalności pedagogicznej pewien dystans. Wiem, że zadowolić wszystkich nie zdołam, od lat więc szukam takich rozwiązań, które stwarzałyby po prostu szansę zaspokojenia oczekiwań jak największej grupy rodziców (no i dzieci także!). W swoich poszukiwaniach sięgam do różnych źródeł pedagogicznych, a nade wszystko do publicystyki poświęconej temu zagadnieniu. I z tej lektury wynoszę jedno wrażenie: praca nauczyciela jest jednym wielkim źródłem cierpienia!

Nie warto tutaj opisywać narzekań na kiepskie płace, brak wyposażenia, przeładowane klasy czy też złe programy nauczania. Każdy, kto interesuje się edukacją słyszał to już tysiące razy. Moją uwagę zwraca coś innego - jest to wszechogarniające poczucie, obecne nawet u najbardziej twórczych nauczycieli, że w swojej codziennej pracy dokonują heroicznego wysiłku wbrew ogromnym przeciwnościom losu.

Czytam opis niezwykle udanej innowacji pedagogicznej. Na czterech stronach tekstu jedna zawiera katalog przeszkód, jakie musieli pokonać jej twórcy, aby w ogóle rozpocząć swoje dzieło. Kolejne pół strony zajmują utyskiwania na tych, którzy nie do końca pojmują wielkość wykonanej (naprawdę bardzo sensownej!!!) pracy i w różny sposób okazują swoją niewdzięczność. Tylko trochę ponad połowa tekstu poświęcona jest opisowi samej innowacji, jej zalet i efektów.

Nie mogę się oprzeć wrażeniu, że mamy tutaj do czynienia z typowym przykładem samospełniającej się przepowiedni. W oświacie nic nie ma prawa się udać. W oświacie było źle, jest źle i będzie jeszcze gorzej (dlatego, że w ogóle jest reforma albo, jak kto woli, dlatego, że się ją wprowadza niedostatecznie szybko). W efekcie każdy sukces pedagogiczny powstaje w atmosferze niebywałego wyczynu, a nie jako następstwo rzetelnie wykonywanej normalnej pracy na rzecz społeczeństwa. Każde niepowodzenie, choćby najdrobniejsze i nawet w najbardziej mądrym i pożytecznym działaniu, traktowane jest jedynie jako potwierdzenie założenia, że "to nie mogło się udać" i bardzo często staje się źródłem zniechęcenia i powodem zaniechania dalszego wysiłku. Na pesymistyczny wydźwięk artykułów pisanych przez nauczycieli narzekała też Pani Redaktor "Amicusa" w naszej pierwszej rozmowie.

Prowadząc od lat Społeczną Szkołę Podstawową nr 24 w Warszawie doskonale wiem, jakie znaczenie ma pozytywne podejście do tej pracy: ciągłe poszukiwanie nowych rozwiązań i wiara w ich powodzenie; dostrzeganie pozytywnych elementów nawet tam, gdzie zazwyczaj feruje się krytyczne oceny i opinie. To właśnie po wspomnianej rozmowie powstał w mojej głowie pomysł zaproszenia grupy nauczycieli, uczniów i rodziców do wspólnego stworzenia portretu naszej szkoły. Wyszedłem z założenia, że wiele osób podziela moje zamiłowanie do niej: lubią w tej szkole pracować, uczyć się; są zadowoleni, że mogą tutaj posyłać swoje dzieci. W efekcie otrzymałem całkiem pokaźny plik blisko trzydziestu artykułów: 14 nauczycielskich, 3 od rodziców (czterech rodziców-nauczycieli zaliczyłem do pierwszej grupy) oraz 9 uczniowskich. Stanowią one doskonały materiał ilustrujący rozmaite aspekty działalności naszej szkoły, a przy okazji pokazują to, co często umyka uwadze, szczególnie gdy codzienne problemy (któż ich nie ma?!) powodują narastanie negatywnych emocji. Tak to już jest, i pewnie musi być, że miesiąc sukcesów wzbudza mniejsze poruszenie niż jedna porażka.

Obraz Społecznej Szkoły Podstawowej nr 24 S.T.O. w Warszawie, który nakreślony został w tym numerze "Amicusa", jest obrazem pozytywnym. Czasami nawet wyidealizowanym. Jest jednak wyrazem bardzo ciepłego stosunku emocjonalnego do niej wszystkich autorów, którzy podjęli się działalności publicystycznej, niejednokrotnie przełamując w sobie olbrzymie opory. O dziwo, dotyczyło to w szczególności części nauczycieli. Dla nich myśl o chwaleniu się osiągnięciami jawiła się czymś przerażającym i tylko rzucenie na szalę dyrektorskiego autorytetu pozwalało na pokonanie ich wstrętu do pióra. Zresztą, spod ręki takich właśnie "nieśmiałych" wyszły najlepsze, moim zdaniem, artykuły (...).