Beata Chmielewska

 
NAUCZYCIEL JĘZYKA
ANGIELSKIEGO
CUDOTWÓRCĄ?
 
   

Nauka języka obcego urosła w ostatnich latach do rangi karty przetargowej - stanowiącej o pozycji placówek oświatowych wszelkiego poziomu. Niestety, nawet najbardziej usprawiedliwiona moda nie doprowadzi do tego, że zdolności językowe dzieci będą większe niż ich uzdolnienia w innych dziedzinach...

 

 

Nauka języków obcych stała się w ciągu kilku ostatnich lat najbardziej prestiżowym elementem edukacji dzieci. Już przy wyborze przedszkola dla swojej pociechy rodzice upewniają się, czy aby na pewno są w nim zajęcia języka angielskiego, w jakim wymiarze i na jakim poziomie.

Z jednej strony całe to zjawisko jest ze wszech miar godne uznania, z drugiej jednak trudno oprzeć się wrażeniu narastania swoistej histerii.

Dziecko może umieć biologię, geografię czy fizykę, ale musi znać angielski. Jedyną konkurencję stanowią: język polski i matematyka. Wymagania są ogromne, a rodzice rzadko kiedy skłonni dostrzec, że dziecko może nie posiadać zdolności, czyli tak zwanej predyspozycji językowej. Nie oznacza to, że nie opanuje ono nigdy obcego języka - oznacza jedynie konieczność znacznie większego nakładu czasu i wysiłku na osiągnięcie relatywnie gorszego efektu.

Język obcy, podobnie jak każda inna dziedzina wiedzy jest formą sztuki. Wszyscy rozumieją, że nie każdy rodzi się muzykiem, malarzem czy matematykiem. Każde jednak dziecko w odczuciu swych rodziców musi być lingwistą!

Brak efektów kompensuje się dodatkowymi lekcjami i zmuszaniem do wielogodzinnego ślęczenia nad książkami - często osiągając efekt odwrotny do zamierzonego. Mało kto w kłopotach jest skłonny dostrzec zwyczajny brak zdolności.

Dlaczego o tym piszę? Bowiem ten problem rodziców jest także moim problemem - nauczycielki języka angielskiego. Brak postępów u dziecka jest w domyśle niemal zawsze winą jego nauczyciela.

Jestem nauczycielką od wielu lat. Wierzę, że wszystkie niemal dzieci, poza wyjątkami uzasadnionymi medycznie lub psychologicznie, są "wyuczalne" językowo. Czuję też opisaną wyżej presję społeczną i staram się ją zrozumieć. Oczekuję w zamian zrozumienia i wiary w pewien sposób podejścia do problemu, który sama reprezentuję. A przedstawia się on następująco:

Dzieci w wieku 3-6 lat nie zadają pytań o sens nauki języka obcego - przyjmują jego pojawienie się jako coś oczywistego. Jeśli nauczyciel mówi wystarczająco plastycznie - wykorzystując język ciała, intonację i mimikę, może przekazać dosłownie każdą treść. Osłuchanie ze słowami padającymi z ust nauczyciela w czasie zajęć bardzo szybko doprowadza do stanu, w którym obcojęzyczne zwroty zaczynają w umyśle dziecka funkcjonować samoistnie - maluch bardzo szybko zaczyna kojarzyć słowo "come" z czynnością pójścia czy podejścia gdzieś, bez refleksji nad polskim znaczeniem tego słowa.

Dodatkową zaletą uczenia dzieci w wieku przedszkolnym jest ich koncentracja na języku, nie obciążona jeszcze wpływem wielogodzinnej nauki szkolnej.

W klasach początkowych zapał do nauki bardzo często spada. Chociaż w klasach 1-2 nauka jest jeszcze bardzo ulgowa, to zapał przygasa w obliczu ocen, które stają się zjawiskiem bardzo stresującym. Nauczyciel powinien w tym czasie wykazać dużo cierpliwości i sympatii dla uczniów, żeby pomóc im znaleźć się w nowej sytuacji i w nowych wymaganiach.

Nauka pisania i czytania jest kolejnym etapem - bardzo przez dzieci oczekiwanym, ale równocześnie stanowiącym istotną barierę. W tym momencie może pojawiać się zniechęcenie. Naturalne predyspozycje przestają wystarczać - zaczyna liczyć się praca. Podstawowe zagrożenie, jakim jest niepowodzenie, poczucie bycia gorszym od innych dzieci, mogą, na ogół nieświadomie, wzmocnić rodzice, zdradzając objawy frustracji. "Uczysz się już 3 lata i nic nie umiesz!?". Pretensja adresowana jest w zasadzie do nauczyciela, ale bardzo często zdarza się, że dziecko słyszy ją, choćby w rozmowach pomiędzy rodzicami.

Nauczyciel jest na ogół świadom rodzicielskiego oczekiwania konkretnych efektów nauki języka ("Powiedz coś, pochwal się dziadkom!"). W programie pojawiają się wierszyki, piosenki, proste dialogi, już nie tylko jako wyraz spontanicznej aktywności, ale również z góry zaplanowanego wyposażania ucznia w wymierne "dowody" jego postępów. Przy okazji ćwiczy się pamięć dziecka, więc cała ta działalność przynosi konkretny efekt dydaktyczny.

Nauka w klasach 4-6 obejmuje żmudne poznawanie tajników gramatyki. W tym czasie ulega pogłębieniu różnica pomiędzy dziećmi bardziej i mniej zdolnymi. Na tym etapie wskazane jest dokonanie podziału klasy na grupy - pod względem osiągniętego poziomu sprawności językowej. Dzieci zakwalifikowane do grupy odbieranej jako słabsza (oficjalnie taka nazwa nie pada, ale wszyscy wiedzą o co chodzi) przeżywają niekiedy frustrację, ale szybko zaczynają dostrzegać zalety nauki w gronie znających język na mniej więcej jednakowym poziomie. Potencjalna szansa awansu do grupy silniejszej bywa doskonałym czynnikiem mobilizującym, podobnie jak zagrożenie "degradacją". Umiejętne manipulowanie przez nauczyciela argumentem zmiany przynależności do grupy może przynieść wiele pożytku, choć równocześnie złe jego wykorzystanie (choćby pod presją rodziców, którzy swoje dziecko na ogół widzą w tej lepszej grupie), może narobić wiele szkód.

Z praktyki pamiętam sytuację, w której sama złamałam się lokując ucznia w grupie najlepszej, aby później dwukrotnie go degradować. Dopiero w grupie III, najsłabszej i po kolejnym roku odzyskało ono wiarę we własne siły i zaczęło wykazywać postępy.

Dzieci uczą się stosownie do własnych zdolności, umiejętności organizacyjnych i chęci. Na poziomie najstarszych klas szkoły podstawowej nauczyciel jest już tylko dyrygentem, mistrzem, wzorcem. Większość ma w sobie w tym momencie wystarczająco dużo motywacji, by uczyć się - nie dla rodziców czy "pani", lecz dla siebie. Jest też pewna grupa takich, dla których nauka języka nadal stanowi tylko źródło udręki i zmęczenia. Obserwując grupę swoich uczniów, wobec których w ciągu szeregu lat stosowałam identyczną strategię edukacyjną przekonałam się, że ok. 30% spośród nich osiąga wyniki bardzo dobre, 40% średnie, a 30% - słabe. Mam poczucie, że jest to rozkład dość naturalny, który odpowiada rozkładowi uzdolnień językowych uczniów. Chciałabym jednak wrócić w tym miejscu do tego, co napisałam wcześniej o oczekiwaniu cudu językowego przez rodziców mniej zdolnych dzieci. Każde dziecko posiada pewien pułap, którego nie przekroczy, niezależnie od ilości czasu przeznaczonego na naukę. Pułap ten jest oczywiście na ogół wyższy, niż faktycznie osiągany poziom. Dobra współpraca i pełne zrozumienie pomiędzy nauczycielem i rodzicami ucznia może doprowadzić do tego, że osiągane wyniki będą jak najbliższe temu pułapowi.

Bywa i tak, że w pewnym momencie dziecko zbliżając się do swojego pułapu możliwości, zaczyna "odstawać" od grupy. Czasami rodzice wpadają w panikę i na siłę, opłacając dodatkowe lekcje, zawstydzając dziecko, grożąc mu lub nagradzając, próbują osiągnąć nadzwyczajny postęp. Rozumiem ich troskę, ba, uważam, że tego typu postępowanie może być skuteczne w przypadku lenistwa czy nonszalancji dziecka, jednak nie powinno się to odbywać bez konsultacji z nauczycielem i gotowości do przyjęcia jego opinii, także tej, która zwraca uwagę na istnienie bariery możliwości.

We współczesnym świecie język angielski stał się fundamentem komunikacji międzyludzkiej. Wszyscy musimy wskazywać dzieciom pożytki płynące z jego znajomości i cieszyć się osiąganymi postępami. Ale pośpiech, nadmierne ambicje, brak akceptacji dla istnienia pułapu możliwości dziecka, to wszystko może tylko mu zaszkodzić.

Jako nauczycielka czuję się zobowiązana do dołożenia wszelkich starań, aby umożliwić moim uczniom opanowanie języka angielskiego. Od dzieci oczekuję dobrej woli, zaś od rodziców zaufania i współpracy. Mam nadzieję, że to, co napisałam powyżej o etapach w edukacji językowej ułatwi budowanie tego zaufania i współpracy.