Tajemnica zatopiona w Sinkewelen

ył chłodny, zimowy wieczór. Przez okoliczne lasy z głośnym zgrzytem sunęła "pantera", a jej gąsienice orały ziemię, robiąc w niej połtorastopowe koleiny. Co jakiś czas z lufy buchał ogień, a chwilę potem rozlegał się odgłos eksplozji.
Wojska niemieckie wycofywały się.

Gdzieś daleko za lasem padł strzał artyleryjski. Cichy zgrzyt, a potem eksplozja. Odgłos odłamków odbijających się od pancerza. Potem drugi strzał. Uderzył pod kątem. Nie przebił pancerza.

Pantera, plując ogniem do tyłu, przekroczyła wzgórze. Przed nią widać było jezioro Sinkewelen, skute grubą warstwą ludu. Czołg pojechał dalej. Lód z trudem unosił ciężar 45 ton. Pantera sunęła dalej, gdy nagle rozległ się łomot. W gradzie odłamków i śniegu obserwator mógłby dostrzec stalowe cielsko zapadające się w lód, niezdolne wydostać się z jego pułapki.

Po chwili, gdy tumany śniegu upadły, jedyne co pozostało z wielkiego stalowego kolosa, to wyrwa w tafli lodu i setki opowieści takich jak ta, z których niepodobna jest wyłowić prawdziwą.