Wszystko
się dobrze skończyło
albo TSR oddział Rudawka
To miał być nietypowy wyjazd, i to pod kilkoma
względami. Po pierwsze, była to wycieczka szkolna, dla uczniów
Szkoły Społecznej nr 24, ale przygotowana i obsługiwana przez
tuzin harcerzy płci obojga (do tego reprezentujących wszystkie
drużyny szczepu!). Po drugie, po raz pierwszy mieliśmy skorzystać
z nowo wyremontowanej części naszej bazy w Rudawce, której większość
z nas jeszcze nie widziała. Po trzecie, impreza miała potrwać
aż cztery dni;). 17 września o ósmej rano spod szkoły nr 24 STO
odjechał autokar wiozący uczestników wyprawy i znaczną część harcerzy,
wieczorem dnia poprzedniego w drogę wyruszyła nasza grupa kwatermistrzowska
w składzie druh Jarek i niżej podpisany (plus Nowy z przyjaciółką
w charakterze gości) w pomarańczowym busie. W czasie, gdy uczestnicy
zwiedzali (w większości po raz pierwszy w życiu) muzeum Kanału
Augustowskiego w Augustowie, grupa kwatermistrzowska przygotowała
budynek na ich przybycie (a także dokonała zwiadu grzybowego,
który przyniósł bardzo obiecujące wyniki). Wycieczka dotarła około
piętnastej i została powitana obiadem, zgodnie z najlepszą kresową
tradycją (choć menu było na wskroś współczesne- dominowały zupki
z proszku;)). Następnie druh Jarek zabrał uczniów na wycieczkę
do śluzy Kurzyniec, podczas gdy grupa harcerska - już w pełnym
składzie- wykonywała ostatnie prace na terenie bazy. Uczniów podzielono
na zastępy dowodzone przez harcerzy (i harcerki), rozdzielono
służby kuchenne i porządkowe, zapoznano także uczestnikom z topografią
budynku (podczas oględzin wyremontowanej części, gdzie zamieszkały
dziewczynki, ochom i achom nie było końca;)). Dzień zakończył
się radą drużyny Łowców i nocną wyprawą nad Kanał (która, wobec
niemożności odnalezienia drogi w ciemnościach, zmieniła się niespodziewanie
w lekcję astronomii pod bajecznie rozgwieżdżonym niebem). Noc
była z gatunku aktywnych, jako, że uczestnicy (i harcerze) mieli
nieprzebrane zasoby sił i zabawiali się niemal do rana.
W piątek rano autokarem ruszyliśmy w pełnym składzie
do Sejn, gdzie zastępy rozeszły się po miasteczku z zadaniem zebrania
jak największej ilości informacji, zarówno na temat sejneńskiej
historii, jak i spraw bieżących. Po dwóch godzinach spotkaliśmy
się pod Białą Synagogą i pojechaliśmy do Puńska, znanego bliżej
jako stolica polskich Litwinów. Tam spędziliśmy godzinę zbierając
materiały do słowniczka polsko-litewskiego i okupując jedyny duży
sklep w miasteczku. Obiad zjedliśmy znów w Sejnach, a był to obiad
nie lada jaki, bo składały się nań lokalne specjalności: kartacze,
kołduny i bliny. Syci wrażeń (i pokarmu) wróciliśmy do Rudawki
i po krótkiej przerwie wyprowadziliśmy wszystkich na bindugę Kudrynki,
gdzie w ciemnościach rozegrano podchody z gwizdkiem. Byłem tam
tylko przez chwilę, nie widziałem więc najbardziej emocjonującego
momentu dnia, czyli słynnego upadku jednej z dziewcząt. Oddajmy
głos naocznemu świadkowi, Marcie;):
"(...) Przy trzecim chowaniu stało
się nieszczęście. Moja koleżanka Justyna chciała się skryć w trawce,
ale nie zauważyła deski i, niestety, potknęła się. Bardzo mocno
uderzyła głową o kamień. Od razu wyrósł jej wielki guz i miała
rozciętą wargę. Zawołałam Druha Arusa i pomogłam Justynie wstać.
Arus przybiegł i wziął Justynę do busa i obejrzał jej guza i wargę.
Na drugi dzień nie było widać rozcięcia, a guz już nie był taki
duży. Wszystko się dobrze skończyło!".
Można tylko zgodzić się z Martą;). Ze swojej strony
dodam tylko, że guz istotnie był pokaźny (miał rozmiary kurzego
jaja), jednak połączone wysiłki dwóch ratowników przedmedycznych
i pani Bożeny, nauczycielki, dały opisany powyżej wynik.
Zebrane w Sejnach informacje przydały się zastępom
już wkrótce, podczas prowadzonego przez Waszego Korespondenta
turnieju wiedzy o Sejnach, który zajął resztę wieczoru i wzbudził
niemałe emocje (a było o co walczyć: nagrodą był najprawdziwszy
sejneński sękacz).
Po kolejnej przespanej tylko w połowie nocy i
potężnym śniadaniu (hitem wyjazdu okazały się kanapki z Nutellą)
uczestnicy podzielili się na dwie ekipy i wyruszyli w okoliczne
lasy. Zespół nr 1, pod komendą niżej podpisanego penetrował
okolice puszczańskiego jeziora Wiązowiec, zespół drugi z druhem
Jarkiem na czele wędrował trasą ścieżki przyrodniczej. Spotkaliśmy
się na bindudze Lelak, gdzie zebranym podano obiad, całkiem smaczny
makaron z sosem serowym. Pogoda dopisywała, toteż zarządzono grzybobranie.
Godzinę później mieliśmy już trzy reklamówki pełne po brzegi prawdziwków,
podgrzybków, kozaków, maślaków, ba, nawet rydzów! Pani Małgosia
poprowadziła plener malarski; tymczasem w oddalonej dolinie leśnej
rzeczki powstawało stanowisko do tyrolki; kolejna edycja firmy
"Loty Widokowe Nad Doliną Piecówki Inc.". Do późnej
nocy ciszę puszczy przerywały okrzyki zachwytu (lub przerażenia;)
uczestników ekspediowanych na linie w krótką (dwadzieścia metrów
zjazdu), lecz pełną emocji podróż.
Przemarsz i tyrolka zrobiły swoje: ostatnia noc
minęła spokojnie, jeśli nie liczyć szaleństw pewnej druhny i jej
najbliższego entourageu (szczegóły zarejestrowała kamera video
Arusa). Przedpołudnie minęło szybko na pakowaniu i sprzątaniu,
po czym autokar odjechał żegnany ze łzami (ulgi) w oczach przez
nieliczną grupkę rekwatermistrzowską. Ta z kolei dokończywszy
sprzątania załadowała się do busa i bez żadnych przeszkód (jeśli
nie liczyć postoju na bigos i popisów Arusa w roli obsługanta
na stacji benzynowej) dotarła do Warszawy dobre pół godziny przed
autokarem.
Tak więc z dawna oczekiwana wyprawa zakończyła
się pomyślnie, harcerze z obsługi dołączyli do niemałego grona
członków nieformalnej grupy Tania Siła Robocza a bus nie zepsuł
się ani razu. W opinii "klientów", czyli uczestników,
wyjazd był bardzo udany i dobrze przygotowany. Czy zaś przeprowadzona
niejako przy okazji wśród młodszych klasach "akcja promocyjna"
harcerstwa zaowocuje napływem nowego narybku, okaże się niedługo.
O czym, oczywiście, nie omieszkamy poinformować
na niniejszych stronach.
|
|