ŚMIEŁĆ
ADIDASOM!
Czyli bardzo nietypowa relacja z długiego weekendu
Zaczęło się od tego, że bardzo wcześnie zerwano
mnie z łóżka. Następnie, wraz z moim przyjacielem Kicem (i z duuużym
plecakiem) udaliśmy się do miejscowości Grybów, gdzie na peron
właśnie wjeżdżał pociąg. Z tego oto pojazdu z wagonami wypadło
(dosłownie!) ok. 8 osób, do których dołączyło po chwili jeszcze
6. Te pierwszych 8 znałem bardzo dobrze - "druidziątka",
czyli Julia, Yasioo, Agata2 Olo, Michał, Misiek i Siostra,
która "druidziątkiem" nie jest ("PKP"- co
absolutnie nie wiąże się ze zniżkami kolejowymi!!!). Pozostałą
6 miałem dopiero poznać, a byli to ludzie od Julii ze szkoły.
Z Grybowa, w różne PKS-y los nas pchał, aż w końcu dotarliśmy
do Wysowej, z której już tylko 3 km do "Domu, w którym
każdy znajdzie swoje miejsce", czyli do chaty p. Włodka (Kaczmarskiego,
gdyby ktoś się pytał). Byłem tam pierwszy raz i zachwyciło mnie
otoczenie (góry, góry i jeszcze raz góry!!), sama chata, zimna
woda do kąpieli i....aaaa, wszystko! Ponieważ nie było zbyt późno,
udaliśmy się na zwiad terenowy, w górę strumienia i wtedy pierwszy
raz wypowiedzieliśmy hasło, "śmiełć adidasom"! Wieczorkiem
p. Włodek odsłonił nam swoje talenty gitarowe, co czynił skrupulatnie
jeszcze przez następne kilka dni. Na zakończenie, my-panowie,
wpadliśmy na genialny pomysł ZROBIENIA KISIELKU! Był to początek
wielkiej przygody, którą można by było opisywać bez końca, aż
powstałyby całe tomy pamiętników pt. "Kisiele z Chaty Włodka",
ale tu nie mam na to miejsca...Kisielek był rzadki jak nie wiem,
ale był pierworodny, więc mamy do niego sentyment...Nazywał się
CEZARY ROPEK.
Dnia drugiego ruszyliśmy na kolejny zwiad terenowy
i do uroczej mieścinki, zwanej Izbami. Podczas zwiadu powstały
dwie mapy i zgubiły się nam dwie Agaty...., ale dzięki telepatii
szybko się znalazły..."O nie!"- wrzaśnie jedna
z nich w tym momencie, "to WY się zgubiliście, a MY was znalazłyśmy!".
Hmmm....będę polemizował, ale mniejsza o to. W Izbach zakupiliśmy
"Wysowiankę Lemon", która mimo wszystkich swych zalet
nie mogła stanowić konkurencji dla "Tymbarków". "Urodziliśmy"
też kolejne dwa Kisielki: JÓZEFA ALFEREDA oraz KAZUJO ROPKA.
Piątek zapowiadał się jako najbardziej męczący
dzień. Zdobywaliśmy Kozie Żebro (przewidywany czas wejścia 1,5 h
- czas wejścia naszej drużynki 50 min.). Z tej, jakże uroczej
górki postanowiliśmy wracać na azymut. Okazało się to doskonałym
pomysłem, pomyliliśmy się zaledwie o 3o, a hasło "śmiełć
adidasom" rozbrzmiewało przy każdym napotkany potoku, czy
gorszym podejściu. Powróciliśmy akurat na porę obiado-kolacji,
na którą dziewczyny, w ramach konkurencji dla kisielków, przygotowały
placki z jabłkami. PYCHA! Takie domowe... Oczywiście kisiel też
był - GĘSTY JAK WODA W KLOZECIE ROPEK (prawie nam się udał...).
Wieczorem dotarła do nas ROWERÓWKA! W tym, że zobaczyliśmy Marcina,
Arusa i Kondzia, nie było nic nadzwyczajnego, prawdziwą furorę
zrobiła pedałująca za nimi LIDKA, która udowodniła co potrafią
kobiety!
W sobotę uświadomiliśmy sobie, ze to ostatni dzień
szlajania się po górach. W planach mieliśmy: wejście na azymut
(azymuty górą!) na Ostry Wierch i szukanie małej cerkwi. Plan
został wykonany w 100%. Ponieważ znów słychać było hasło o "uśmiełcaniu"
adidasów, Agata Blondie wypowiedziała "przeciwhasło"-
"śmiełć tłapełom" i tym samym równowaga została zachowana.
Wieczorem w doskonałych humorach SKOŃCZYLIŚMY KZ-et!! I zjedliśmy
ostatni kisielek o imieniu U-DANY, który był naprawdę udany...
Niedziela, pod znakiem łez-bo wyjeżdżamy. Po różnych,
dziwnych przesiadkach wylądowaliśmy w znanym nam Malinowskim,
który chyżo pomknął do Warszawki...papapapapapapapapapapa Ropki...do
zobaczenia w przyszłym roku...
P.S. Hmmm...tak właściwie, skoro już napisałem
cały ten text, to warto by było się przedstawić... nazywam się
Teodor i jestem kleszczem, tkwiącym radośnie od 16 lat w pępku
Kica. On myśli, że jestem tylko pieprzykiem, niech myśli tak dalej!
Au revoir!
|
|