Rajd
Rudawka
Relacja z "zerowego" rajdu Rudawkowego
3.09-5.09.2004
W piątek 3 września w nocy pomarańczowy bus zajechał
z łoskotem na małą stacyjkę w Jastrzębnej nieopodal Lipska, gdzie
oczekiwała już spora grupa harcerzy, którzy wysiedli z pociągu
z Białegostoku. Pasażerowie busa zmieszali się z oczekującymi,
podzielono się na patrole, rozdano mapy i opis trasy, po czym
grupki rozpłynęły się w mroku kierując się na północny wschód.
Rozpoczął się Rajd Rudawkowy.
Jak przystało na imprezę o numerze "zero",
przygotowania odbywały się w niejakiej tajemnicy. Wszyscy wiedzieliśmy,
że na pewno się odbędzie, ale rekrutacja była dość dyskretna,
do tego w ostatniej chwili zrezygnowała spora grupa weteranów
i w efekcie na starcie stanęło dwadzieścia kilka osób w wieku
od piętnastu do trzydziestu kilku lat. Większość dojeżdżała koleją
via Białystok, my zaś- nieliczna grupa kadry i równie niewielka
ekipa ocalałych weteranów rzuciła wyzwanie przeznaczeniu ruszając
ku niepewnej przyszłości na wysłużonych fotelach pomarańczowego
busa. Na szczęście nasz środek transportu stanął na wysokości
zadania i gdybyśmy nie trafili na leżącego przy drodze pana w
błękitnym dresiku (niedoszłego denata docuciliśmy, zaopiekowaliśmy
się nim, wysłuchaliśmy historii o wielkiej pijatyce i bitwie ze
złymi warszawiakami zakończonej sromotną porażką, po czym odwieźliśmy
pod progi gospodarstwa, tym samym ratując honor stolicy), na pewno
bylibyśmy na stacji na czas. Na szczęście opóźnienie nie trwało
długo i około 21 rajd mógł się rozpocząć. Startowało pięć
patroli, w tym jeden złożony z ekipy weteranów i niżej podpisanego
w charakterze rodzynka. Trasa była dość oryginalna, składała się
bowiem z pięciu etapów czasowych o średniej długości około sześć
km, z których każdy należało pokonać w określonych ramach czasowych,
uzyskując wymaganą średnią prędkość marszu. Cała trasa miała liczyć
32 kilometry i zakończyć się nad ranem w Rudawce.
Już na pierwszym etapie patrol Łowców Przygód
skręcił w niewłaściwą stronę i gdyby nie błyskawiczna telekonferencja
z użyciem najnowszej techniki (telefonów komórkowych i map;) nadłożyłby
z dziesięć mil- a i tak do końca rajdu znajdowali się w ogonie,
dobre kilka kilometrów za ostatnim patrolem.
Przez pogrążone we śnie wsie szło się całkiem przyjemnie-
psy nie hałasowały, droga była w miarę prosta (i niestety w większości
wybetonowana), nad głowami połyskiwały gwiazdy a co jakiś czas
z ciemności wyłaniał się bus i bardzo zadowolony druh Jarek wołający
z dala: "Spóźniliście się dwie i pół minuty!". Mimo,
iż startowaliśmy w odstępach, szybko zmieszaliśmy się na trasie
i maszerowaliśmy zwartą grupą, gawędząc i opowiadając dowcipy.
Trasa wiodła przez Hruskie, Krasne (gdzie stoi szkoła budowana
przez tych samych mistrzów ciesielskich, którzy stawiali naszą
bazę w Rudawce, niestety nie byliśmy w pełni ocenić podobieństwa
z racji mroku i pośpiechu), peryferie Skieblewa, Ostryńskie i
Rubcowo, gdzie po szczególnie męczącym odcinku po piachach druh
Jarek postanowił skrócić nieco trasę i przewiózł nas busem przez
następny odcinek. Oszczędził nam długiej i żmudnej wędrówki po
żwirówce, za co byliśmy mu wdzięczni, gdyż nogi nieźle już nas
bolały!
Ostatni odcinek wiódł przez lasy z granicy Rubcowa
do samej Rudawki, gdzie szczęśliwie dotarliśmy w okolicach czwartej
nad ranem, na przysłowiowych ostatnich nogach- następnym razem
nie zapomnimy o wzięciu paru galonów kawy... Padliśmy do łóżek
i w gremialnej większości spaliśmy do jedenastej. Po późnym śniadaniu
wyruszyliśmy na kolejny etap: mini-INO wokół bindugi Kudrynki
połączone ze zbieraniem grzybów. Oceniany był zarówno czas przejścia
wyznaczonej azymutami i parokrokami trasy, jak i ilość uzbieranych
przy okazji prawdziwków- a tych ostatnich było zatrzęsienie. Pogoda
dopisywała i również ten etap zakończył się sprawnie i bez strat
w ludziach;).
Wieczór spędziliśmy na bindudze Lelak, gdzie przy
ognisku rozgrywaliśmy ostatnią już część konkurencji- turniej
wiedzy o Puszczy Augustowskiej (czy raczej turniej wiedzy o przewodniku
po Suwalszczyźnie pióra państwa Baturów, z którego pochodziły
wszystkie pytania). Walka była zażarta a pytania niekiedy najdziwaczniejsze;
przebojem wieczoru (a zarazem najtrudniejszą zagadką turnieju)
była kwestia, czy Augustowianka jest wodą stołową, czy mineralną
(to zagadka i dla Was, drodzy Czytelnicy!).
Pozostawiając na bindudze weteranów (Anię i Pawła
C), oczekujących na przyjazd mojego brata Pawła B, oraz nieliczną
garstkę Druidów, którzy chcieli wracać pieszo, powróciliśmy do
Bazy w Rudawce na odpoczynek i spaliśmy słodko, podczas gdy na
bindudze rozkręcała się ogniskowa impreza weteranów (oceniając
z ich stanu o poranku trwała do białego rana).
Po śniadaniu i posprzątaniu Bazy ekipa kolejowa
złapała autobus do Augustowa, bus wyruszył swoją drogą via znany
i lubiany bar Biesiada a weterani pozostali w okolicy aż do wieczora.
Po podsumowaniu punktacji końcowej okazało się,
że pierwsze miejsce zajął patrol weteranów (Ania, Paweł, Grzesiek
i niżej podpisany), o pół długości przed reprezentacją Druidów.
Miejsce trzecie zajęła reprezentacja Łowców.
Podsumowanie imprezy odbyło się na pierwszej powakacyjnej
Radzie Szczepu; ustaliliśmy, że następna odsłona rajdu będzie
składać się z dwóch etapów przedzielonych kilkugodzinnym odpoczynkiem,
np. w szkole w Krasnem. Postaramy się też o lepszą reklamę, plakietki,
nagrody i jeszcze ciekawszą trasę.
Do zobaczenia na starcie pierwszego Rajdu
Rudawka!
|
|