Imprezy:
Szczepu
Hufcowe
Inne
Fotoreportaże 1
Fotoreportaże 2
Fotoreportaże 3

MIASTO W ŚRODKU LASU
Reportaż z obozu szczepu 99 WDHiGZ

Niełatwo tam trafić bez mapy jeśli się nie zna drogi. Na szczęście my nie należymy do nowicjuszy! Tuż za wyjazdem z Mikaszówki skręcamy w las, wędrujemy około dwóch kilometrów przez rozpalone upałem sosnowe zagajniki, by w końcu dotrzeć do niewielkiej tabliczki oznajmiającej "Obóz szczepu 99 WDHiGZ". Zgodnie z drogowskazem skręcamy w lewo i po kilkuset metrach stajemy przed przegradzającym dalszą drogę szlabanem. Jesteśmy na bindudze Lelak, obecnie przetransformowanej w harcerskie miasto - Harcopolis. Na rozległej polanie, po obu stronach przecinającej ją drogi wznoszą się namioty, w tle leniwie płynie Kanał Augustowski. Wartownik unosi szlaban i uprzejmie zaprasza nas na teren obozu. Przekraczamy bramę, ciekawie zerkając na wznoszące się po obu stronach oplecione zielenią wieżyczki. Znak drogowy informuje nas, że jesteśmy na terenie zabudowanym, na szczęście nie obowiązuje nas ograniczenie prędkości. Pora na zwiedzanie. Lewą stronę polany zajmuje dzielnica zuchowa - Smerfowo. Na centralnym miejscu wznosi się herb dzielnicy: Grzybek Papy Smerfa, starannie wycięty ze sklejkowej płyty. Gdy pytamy o jego znaczenie, komendant podobozu Marcin Cichocki uśmiecha się tajemniczo i mrugając obiecuje, że wyjaśni nam wszystko gdy zuchy pójdą już spać. Grzybek pełni również funkcję tablicy ogłoszeń. Każdy namiot to osobny dom z własnym numerem i nazwą szóstki na tabliczce. W niektórych z nich stoją nawet prawdziwe prycze! Komenda, cytując za druhem Marcinem, pełni funkcję centrum kulturalno-towarzyskiego dla całej okolicy. Po tej stronie placu Duży Cichy rządzi niepodzielnie, wspierany przez nadobną kadrę żeńską: Olę Kośkę i Magdę Lenczewską, oraz kandydata do tytułu największego przystojniaka w szczepie: Krzyśka Golenia, któremu dzielnie sekunduje brat Oli, Rafał. Radą i pomocą służy im nasza ekspertka zuchowa, Joanna Kwiatkowska.

Po drugiej stronie drogi rozpościera się znacznie większy podobóz harcerski. Namioty zuchów i harcerzy tworzą ogromny krąg obozowy, którego sercem jest wyniosły maszt, zawadiacko pochylony w stronę drogi (na wypadek wichury, jak mi z pełną powagą wyjaśniają harcerze: jeśli maszt runie, nie trafi w żaden namiot). Z daleka rzuca się w oczy nietypowa sylwetka komendy: dużą "dziesiątkę" ustawiono na drewnianym, dwumetrowym rusztowaniu, tzw. "kurniku". Dolna, naziemna część służy do codziennych odpraw, na piętrze śpią lokatorzy: komendant podobozu Grzesiek Cichocki i jego współpracownicy: Paweł Pietrzak popularnie zwany Bratem i znany wszystkim druh Wiktor. W bezpośrednim sąsiedztwie "stodoły" stoi namiot żeńskiej komendy, popularnie zwany sekretariatem. Prym wodzi tam Julia Budziszewska, w towarzystwie najznakomitszych przedstawicielek piękniejszej części populacji szczepu (by wymienić tylko Kasię Wojdynę i Asię Popis). W pozostałych namiotach mieszkają harcerze i harcerki z "Druidów", "Janiny", "Łowców Przygód" i przyjaciele szczepu z innych drużyn szczepu. Przed komendą natykamy się na zardzewiałą stalową konstrukcję w której ku naszemu zdziwieniu rozpoznajemy ramę motocykla; to owoce kolekcjonerskiej pasji Grześka i Wiktora. Zainteresowani dzwonkiem telefonu polowego zapuszczamy się między namioty, w - jak informuje tabliczka - "Uliczkę 5-ciu po ciszy" (mieszka tu oboźny, Marcin Pająk zwany Spiderem), by odnaleźć najprawdziwszą w świecie obozową centralę telefoniczną obsługiwaną przez harcerzy z "Druidów". Można uzyskać stąd połączenie z innymi podobozami, kuchnią, czy domkiem komendanta. Telekomunikacjo Polska, strzeż się; rozmowy są darmowe;). Dobrze wydeptana ścieżka wiedzie między drzewa do latryny. Oprowadzający nas harcerze twierdzą, że jest najwygodniejsza z trzech wybudowanych na terenie obozu. Kadra zuchowa zaprzecza gorąco: ich latryna jest przestronniejsza! Pozostawiając dyskutantów z ich argumentami opuszczamy krąg namiotowy i, mijając punkt ppoż i sąsiadujący z nim śmietnik (z segregacją odpadów!) udajemy się dalej w głąb bindugi. Kolejny drogowskaz kieruje nas do Dendropolis; podobozu naukowego kierowanego przez Panią Ewę Pytlak i znamienite grono pedagogiczne (na czele ze znanymi i lubianymi Hortensją Gulbinowicz i Piotrem Ścieżką). Po drodze mijamy boiska do siatkówki i piłki nożnej. Naukowcy ustawili swoje namioty za niewielkim gaikiem sosnowym, który odgradza ich od hałasów z głównego obozu. Spokój i cisza są tutaj bardzo potrzebne, gdyż uczestnicy trudzą się nad ważnym zadaniem: przygotowaniami do mającego nastąpić wkrótce otwarcia alei drzew zabytkowych przy śluzie Kudrynki. Aleja, ochrzczona znajomo brzmiącą nazwą "Lothlorien", stanowi część ścieżki przyrodniczej "Bocianisko", wspólnego dzieła harcerzy i uczestników kolejnych obozów naukowych.

Nieopodal wznosi się kolejny krąg, utworzony z namiotów wszelkich możliwych rozmiarów i kolorów. To podobóz "techniczny", zamieszkiwany przez pozostałą kadrę i gości obozu. Mieszka tu fotograf Andrzej, od lat dokumentujący nasze obozy, "Piguła" Monika, opiekująca się (jak dotąd niewykorzystaną) izolatką, ratownik Łukasz (zakres jego obowiązków, jak twierdzi, nie ogranicza się do pilnowania kąpieli), zaopatrzeniowcy, rodziny, krewni, przyjaciele i znajomi. Po okolicy wałęsa się słynny kot Pani Hortensji (odpowiedzialnej za zajęcia sportowe): Pumi, kolorem i sylwetką nieodparcie przypominający beczułkę na kapustę. Mieszka też tu cały klan Kwiatkowskich, w ilości wystarczającej do zaludnienia niewielkiego podobozu. Pod drzewami z lewej ulokował się niewielki parking, na którym pyszni się legendarny pomarańczowy mikrobus, którego sylwetkę rozpoznają bez pudła pogranicznicy po obu stronach granicy. Dalej sąsiadują ze sobą zaopatrzeniowe i ekonomiczne serca obozu: magazyn żywności, pozostający pod nieustającą strażą Michała Górki (regularnie zmuszanego do wyganiania z niego łowców batoników i chętnych do naładowania baterii telefonów komórkowych) i dawny domek bindugowego - siedziba komendanta zgrupowania w osobie druha Jarosława Pytlaka. Wypchane po dach książkami i sprzętem komputerowym lokum dzieli on z małżonką i niezwykle kudłatą świnką morską. Obok domku, na słupie trakcyjnym, znajduje się bocianie gniazdo, niestety od kilku lat opuszczone.

Do zwiedzenia pozostała już ostatnia część zgrupowania, dla wielu najważniejsza: kuchnia i stołówki. Schodzimy ze skarpy szlakiem wydeptanym przez setki stóp i wkraczamy do królestwa pań kucharek. Nowoczesnych kształtów zadaszenie kuchenne kryje prawdziwą rewolucję techniczną: zamiast tradycyjnej murowanej kuchni pracują tu dwa wysokowydajne taborety gazowe. W przestronnej i czystej przygotowalni trudzą się harcerki z zastępu służbowego przygotowujące kolację. Położone niedaleko dwie stołówki nie są w stanie pomieścić wszystkich uczestników zgrupowania, dlatego posiłki spożywane są w trzech turach. Jak twierdzą panie kucharki, nikt nie uskarża się na jakość wyżywienia. Za stołówkami kryje się mekka dla czyściochów: namiot kąpielowy z parnikiem. Ci, którym nie odpowiadają kąpiele w lodowatych wodach kanału, przychodzą tu co wieczór. Nieliczni wybrańcy korzystają z nowiutkiej kabiny prysznicowej zainstalowanej w odległej o 6 km szkole w Rudawce, gdzie mieści się muzeum ścieżki przyrodniczej.

Z miejscowych atrakcji turystycznych pozostaje jeszcze przegląd latryn; po namyśle postanawiamy jednak opuścić ten rozdział obozowej historii, ocenę pozostawiając historii. Pora udać się na kąpielisko, zanurzyć rozpalone upałem ciała w chłodnych toniach Kanału Augustowskiego...

Marcin Bartosiewicz

W rolę reportera wcieliłem się na zlecenie komendy obozu naukowego. Ponieważ jednak nie wykorzystaliśmy tego tekstu w materiałach obozowych, postanowiłem umieścić go tutaj, w nadziei, że ukazuje on choć w części obraz tegorocznego obozu w Mikaszówce. Do zobaczenia za rok na bindudze!

 
   

Galerie: