ZDEGUSTOWANI
SPACERAMI
Maćka Wojdyny
relacja z długiego weekendu w Mikaszówce
Po długiej podróży na miejscu przywitał nas deszcz,
który widocznie jednak wiedział z kim zadziera, bo po 20 minutach
zmył się jak niepyszny. Zakwaterowanie w szkole w Rudawce nie
zajęło nam więcej niż pół godziny i mniej więcej wtedy dowiedzieliśmy
się, że Orange Bus się popsuł, co nas zgromadzonych zasmuciło
tak bardzo, że aż poszliśmy na obiad;).
W tym miejscu warto zatrzymać się na chwilę, by
wymienić uczestników imprezy: 110 DH "Konary",
nasi "Łowcy Przygód" i my, "Janina", oraz
pojedyncze jednostki z innych drużyn. Ze względu na to, że nie
było druha Jarka musieliśmy improwizować i myślę, że skutecznie,
bo już po kilku minutach byliśmy podzieleni na patrole i graliśmy
w podchody.
Wieczorem, gdy dotarły do nas zguby (czyli druh
Jarek z Arusem), zabawialiśmy się w turniej wiedzy o innych drużynach;
w ciągu 10 minut musieliśmy dowiedzieć się jak najwięcej
o drużynie "przeciwnej". Następny dzień, czyli piątek,
był bardzo ciekawy; część osób poszła ścieżką przyrodniczą, reszta
natomiast udała się na zwiad do Augustowa, gdzie zostaliśmy podzieleni
na patrole i zajmowaliśmy się głównie pustoszeniem sklepów;).
Miejscem, gdzie wszyscy musieliśmy się spotkać była binduga Lelak,
na którą dotarliśmy wszyscy bezpiecznie. Do obiadu mieliśmy czas
wolny, który spożytkowaliśmy na grę w siatkówkę i zwiedzanie naszego
miejsca obozowego.
Po obiedzie była gra patrolowa składająca się
z pięciu raczej nieskomplikowanych (wręcz przyjemnych) punktów.
Szybkie przejrzenie i poskładanie namiotów i już byliśmy na ognisku
(takim z kiełbaskami;). W szampańskich humorach powróciliśmy do
szkoły, lecz spokój nie trwał długo. Niedługo po powrocie wybraliśmy
się na grę nocną (dla chętnych), na której, jak zapewne nietrudno
się domyślić, były podchody;). Pełni życia, musieliśmy się niestety
położyć, aby nazajutrz w miarę przytomnie powitać następny dzień.
Piątkowy ranek oznaczał pracę w magazynie, co
poszło zadziwiająco szybko i przyjemnie. Wprost z Gruszek poszliśmy
na bindugę, gdzie nasze "kucharki" rozpaliły ogniska
a pozostali wypoczywali na polanie. Nagle lunął deszcz, więc w
strugach wody musieliśmy wracać do Rudawki na posiłek w "gospodzie".
Przemoczeni i zdegustowani spacerami mieliśmy
dosłownie chwilę na suszenie, bo nie pozwolono nam się nudzić;
od razu wzięliśmy się za bieg na młodzika a kadra w tym czasie
pisała plan pracy obozu.
Potem było najmilsze zakończenie dnia, jakie mogło
nas spotkać, czyli kominek prowadzony przez trzy przemiłe druhenki,
które podsumowały nasz cały wyjazd. Niektórym wciąż nie brakowało
jednak energii, ba, druhna Agnieszka P. wymyśliła nawet alarm
mundurowy o trzeciej w nocy! Jak się zresztą potem okazało, w
słusznej sprawie, bo dosłownie chwilę wcześniej trzy osoby z "Konarów"
otrzymały Krzyże Harcerskie i wypadało im pogratulować!
W niedzielę mieliśmy już tylko śniadanie, sprzątanie
i pakowanie a potem podróż powrotną autokarem do Warszawy.
Trzy słowa podsumowania: rolę kucharza imprezy
pełnił Bodzio Ch. i myślę, że jego działania można ocenić
pozytywnie; bieg na młodzika zaliczyły 2 osoby, kilka innych
zdobyło sprawność kuchcika. Wyjazd zaliczamy do bardzo udanych;
cel, jakim była integracja wymienionych wyżej drużyn, został w
pełni osiągnięty.
|
|