Imprezy:
Szczepu
Hufcowe
Inne
Fotoreportaże 1
Fotoreportaże 2
Fotoreportaże 3

[+] powiększenie...JEDNĄ PODPAŁKĄ
Relacja z biwaku w Mikaszówce
29.04-3.05 2004

Przyjechałem na dworzec. Po uściśnięciu dłoni wsiedliśmy do busa. Miałem wrażenie, że świat wygląda piękniej przez te zabrudzone szyby. Po drobnych zakupach, ze stu osiemdziesięcioma litrami mleka na kolanach ruszyliśmy w świat. Po pewnym czasie zasnąłem. Gdy obudził mnie błysk flesza spostrzegłem, że moja głowa opierała się na paczce kopytek o wdzięcznej nazwie "Rodzina Rudków".

Gdy dotarliśmy do Rudawki usłyszeliśmy pewną wspaniałą historię o zawieraniu przez młodszych znajomości z pewnymi mieszkańcami okolicy (podobno mieli ich dosyć po 45 minutach). Wreszcie nadszedł ten moment, otworzyliśmy drzwi do szkoły i zaczęliśmy sprzątanie! Młodsi bumelanci udali się na spacer. Po wieczornym kominku wskoczyliśmy do śpiworów. Palcami u stóp czułem piach, igły i liście z obozu.

Gdy pyszne śniadanko mieliśmy już za sobą, od razu wskoczyliśmy w krótkie spodenki i w koszulki "Rudawka- moje miejsce na ziemi". Po licznych zmaganiach sportowych, takich jak dwa ognie, badminton, tenis stołowy zwyciężyła drużyna Andrzejków, pokonując Pytolków. Ach, co to był za wieczór! Byłem pierwszy raz na bindudze w tym roku. Oślepiał mnie blask zachodzącego słońca, od czasu do czasu przelatywał nade mną bocian. Podczas, gdy większość wybrała się po chrust, my ustawiliśmy ognisko. Co za sukces! Udało nam się je rozpalić jedną podpałką (proszę zauważyć, że mowa jest o podpałce, a nie o zapałce). Co jakiś czas musiałem ciąć drewno narzędziem chyba wyprofilowanym do cięcia głów. Gdy nastał kompletny zmrok zaczęły się podchody, polegające na tym, aby zabrać przeciwnikowi zbierane po bindudze balony.

Następnego dzionka sprzątaliśmy w magazynie i na bindudze. Nasza praca była rozłożona w odpowiednich proporcjach: 10 minut roboty, 20 odpoczynku. Niech żyją bumele! Na biegu na wywiadowcę mieliśmy przejść trasę Binduga Lelak-Rygol-Śluza Sosnówek-Binduga Lelak. Co za porażka! Przez przypadek nadłożyliśmy 4 kilometry docierając do Mikaszówki! Gdy byliśmy już na odpowiedniej drodze, szliśmy sobie beztrosko bez latarek po ciemnym lesie. Kiedy znaleźliśmy się już "na bąbelkach" otrzymaliśmy wspaniały prezent od pana Andrzeja - banana! Nasz spacer trwał zaledwie 3 godziny. Na noc wróciliśmy do Rudawki, na bindudze zostali tylko nieliczni.

Gdy rano wstaliśmy, Arus swoim małpim zwyczajem wszedł na zawalający się dach domku na bindudze.

Ekipa z bindugi wróciła do bazy i po pewnym czasie zaczęliśmy pchać busa. Nawet nie próbowaliśmy go odpalić. Po prostu mieliśmy ochotę go popchać. Po kontynuacji rozgrywek sportowych Andrzejki rozgromiły Pytolki w piłkę nożną i palanta. Wreszcie nadszedł najważniejszy moment dnia: otwarcie wystawy fotograficznej portretów mieszkańców Rudawki. Na uroczystości nie zabrakło przemówień, jedzenia, gości ani nawet dziennikarzy.

Niestety w końcu nastał dzień wyjazdu. Część ludzi pojechała pociągiem, my zapakowaliśmy się do busa i zaczęły się przygody. Po dolaniu oleju bus stracił moc, wreszcie stanął i nie chciał ruszyć. Zawołaliśmy mechanika. Ten stwierdził, że zawór jest spalony. Po schłodzeniu silnika bus wreszcie ruszył, po czym padł po dwóch kilometrach. Po odczekaniu godziny znów ruszył i o dziwo nie chciał się zatrzymać. Jak to się mówi "Stara miłość nie rdzewieje". Tymczasem jednak podjechali po nas wcześniej zaalarmowani rodzice i tak wróciliśmy do Warszawy.

 
   
Kuba Rebejko