KRZYŻYK
NA DROGĘ
Relacja ze zlotu Żółtego Liścia
"Czy
wszyscy są? Gdzie jest Misiek? O już idą...szybko, szybko...mamy
20 minut... Aaaaaaa!? Miotałam się lekko nieprzytomnie wśród 9
osób (zawrotna liczba), starając się zachować spokój. No, jeszcze
tylko krzyżyk na drogę od Julii i... możemy iść. Tak, ona przyjedzie
dopiero jutro. Zostałam sama, z tymi ludźmi na głowie, muszę ich
dowieźć całych i zdrowych..., autobusem..., a potem PKS-em...
hmm.... jasne..., przed oczami miałam czarne wizje Armageddonu...
Na szczęście jestem tylko histeryczką ( i Brat był w pobliżu),
więc nic strasznego się nie stało i około godziny 18 "Druidzi"
wraz z "PKP"-em i "Przygodą" spokojnie zrzucali
swoje plecaki w szkole, w Wólce Radzymińskiej. Powoli docierały
też inne drużyny. Tak oto rozpoczął się tegoroczny Zlot Żółtego
Liścia. Zakwaterowanie było różnorodne, kto chciał spał w cieplutkiej
szkole, a kto chciał marzł w namiotach na przyległym boisku. Tutaj
dostanę po głowie od wszystkich hardcorowców śpiących na dworze...,
taaak, wiem, było Wam bardzo ciepło i przytulnie...:)
Wracając do zlotu, po
kolacji odbył się "wieczorek zapoznawczy" ze śpiewankami,
a po nim ciiiiiiisza nocna, w czasie której, jak zawsze, było
najciekawiej. Sobota przywitała nas deszczem. Nie przeszkodził
nam on jednak w "odstaniu" apelu na boisku, a przede
wszystkim w pójściu na grę. Gra, "inna niż wszystkie typowo
zlotowe" polegała na pomnażaniu swojego majątku. Bądź w pieniądzach,
bądź w towarach, zależało to od profesji (kupiec, lub sklepikarz).
Hmmmm...można się było przy niej nachodzić, a można tez było krążyć
w jednym miejscu i zbić na tym majątek..."Druidzi" są
leniwi, więc wybrali tą drugą możliwość... Niestety, nie mamy
szczęścia w kartach, więc przegraliśmy pewną sumkę w karczmie
(oczywiście zlotowej!)...Cóż, pewnie będziemy mieli szczęście
w miłości...Po południu przybyła do nas Julia ("są wszyscy,
w jednym kawałku, jesteś ze mnie dumna?!?"), odbył się jarmark,
a wieczorem festiwal, na którym święciliśmy triumfy (1-sze miejsce!).
Powoli dzień dobiegł końca. Ale tylko dzień dobiegł końca, bo
my nie zamierzaliśmy nic kończyć. Ochotnicy (ja do nich nie należałam,
wybrałam sen!) wyruszyli na grę nocną. Wiem o niej tylko tyle,
że wiązała się z II Wojną Światową i skończyła ok. 5 rano... Niedziela?
Sprzątanko i apelik. W klasyfikacji ogólnej zajęliśmy drugie miejsce,
w związku z tym wracaliśmy raczej z tarczą, niż na niej lub pod
nią. Po godzinnym oczekiwaniu na PKS, dotarliśmy do Warszawy,
by tam, w swoich własnych łóżeczkach ostentacyjnie pójść spać! |
|